kontur (2 kB)

Ukraina - Karpaty Wschodnie
Gdzie szum Prutu, Czeremoszu …

w dniach 04 - 12.09.2015 r.

Linia ciszewski1 (126 kB)
Piątek - 04.09.2015 r.

Z wędrówek po górach wspomnienia mam ulotne …
Dotknęły mnie ostatnio problemy zdrowotne.
Mimo to, do złej gry robiąc dobrą minę,
Z hutniczym oddziałem, jadę na Ukrainę!
Wszystkim turystom, trasa jest dobrze znana,
Bo przecież od roku jest opracowana.
Więc po tym wyjeździe, to jest zamierzone –
Zdobędą niektórzy - Beskidów Koronę.
Więc czwartego września, wieczorem, w piątek –
Wyjeżdżamy z Krakowa! Na dobry początek …
W autobusie, przed nami, wiele godzin jazdy,
Scenerią dla nas będą, niestety, dziś gwiazdy!
Bo wyjeżdżamy o ósmej z wieczora,
Najlepsza do jazdy, to jest nocna pora.
Prawie wszyscy chętni dzisiaj dopisali,
Chociaż zajść w Kijowie, ciut się obawiali!
Trasę dojazdu obmyślono z głową,
A 4 na Rzeszów, potem na Korczową.
Zaraz za Rzeszowem, taka rzecz się stała,
Agata w półpełni, gdzieś księżyc ujrzała …
Nieświadomie, na siebie, zastrugała kij!
Bo komentarz był jeden: „Agata, już nie pij!”.
Wreszcie jest granica. Godziny czekamy,
Chociaż do oclenia, nic przecież nie mamy.
Samochodów do odprawy, czeka dziś bez liku,
Stoją one w rządku, na kształt koralików.
Z rurami na dachu, jedno auto rusza,
Śmiejemy się wszyscy: „Toż, to katiusza!”.
Choć nic nie błysnęło, ani nic nie trzasło,
Nagle na granicy, całe światło zgasło.
Jest już po północy. Wciąż graniczna zona …
Relacja piątkowa, jest więc zakończona.

Sobota - 05.09.2015 r.

Ciągle środek nocy, to i widok marny.
No ale w ciemnościach, każdy kot jest czarny …
Wszyscy są zmęczeni i ja też się męczę,
Koło ósmej rano, mijamy Jaremcze.
A potem Worochta, wreszcie Werchowyna,
U wszystkich turystów, już jest inna mina.
Bagaże wnosimy do naszych pokoi,
Chociaż deszczyk pada, nikt się go nie boi.
Dzisiaj do zdobycia, to jest mała górka …
Niezbyt uciążliwa, jest owa Magurka.
Idziemy asfaltem, grupkami, gęsiego.
Wzdłuż groźnego strumienia – Czeremszu Czarnego.
Po drodze widzimy samodzielne krowy,
Pilnować ich nie przychodzi nikomu do głowy!
Przewyższenie małe, więc łatwe zdobycie.
Tak po dwóch godzinach, stajemy na szczycie.
Tu spotkanie z osami, to nie było miłe …
Pięknie w chmurach widzimy, stąd Białą Kobyłę.
Zejście inną trasą, bardzo strome było,
Nie jednym upadkiem, ono się skończyło.
Cegielni w ruinie widzimy kominy,
Wróciliśmy zatem, znów do Werchowiny.
Werchowina vel Żabie, wioska była zdrowa,
Przed wojną szła kolej tutaj aż z Krakowa!
Turysta tę miejscowość dziś zna mało który,
Choć bazą wypadową jest w Pokuckie Góry.
Wejście na Magurkę, to treningiem było,
Jutro na nas czeka, ciut wyższy Rotyło!

Niedziela - 06.09.2015 r.

Dzisiaj w nocy dobrze nam się spało,
Bo przez całą noc, za oknem padało!
Rano również pada, więc nie będzie miło,
Zdobywać przy tej pogodzie kamienne Rotyło.
Będą to raczej survivalowe zawody,
Przemieszczanie się w błocie i strumieniach wody!
(Czy to takie miłe, mówiąc między nami,
Osiem godzin marszu, pomiędzy kroplami?)
O plecy deszcz bębni, deszcz bębni jesiennie.
A my na Rotyło, zmierzamy niezmiennie!
(Pisał tak poeta – Leopold Staff – nie wieszcz,
W wierszu o tytule: „Deszcz, jesienny deszcz.”)
Mimo marnej pogody, grupa zwarta była,
Lecz przy pierwszym podejściu i tak się pogubiła!
Jedni poszli za Gienkiem, przewodnikiem Markiem.
Drudzy za: Agatą, Zdziśkiem oraz Darkiem!
Pierwsza grupa szła górą, no a druga dołem,
Wszystkim było ciężko, wspinali się z mozołem.
Mieliśmy na trasie jednakie przeszkody;
Błoto, krowie placki oraz strugi wody.
I choć ta wycieczka, nie była zbyt miła,
To po czterech godzinach, są skały Rotyła!
Te cztery godziny, to były z okładem.
Jedna grupa na Rotyle, spotkała się z gradem!
(Jeden koleś na trasie – głodny lub niezdrowy?
„Witaj, kebabie!” – mówił, do mijanej krowy …)
Zejście szlakiem niebieskim, bardzo strome było,
Lecz dla wszystkich turystów, mile się skończyło.
Wszyscy przemoczeni, osiem godzin znoju,
Na dole trafiliśmy wreszcie, do … „wodopoju”!
Było piwo, gorzałka, nawet śpiewy były,
Jeden z „młodych” turystów, był naprawdę miły,
Bo celem „wkupienia”, postawił dwie flachy!
Weszła „złota szczęka” … Ubaw był, po pachy!
Niestety tam nie byłem, więc powiem nie wiele.
Ale Jacek z Darkiem, poszli na wesele …
A wieczorem zabawa – granie i śpiewanie!
Tadek grał na gitarze. Spełnił swe zadanie!
Jak zawsze emocje wywołało spore,
Odśpiewane grupowo: „Ore, Ore, Ore …”!

Poniedziałek - 07.09.2015 r.

Wszyscy śniadanie nerwowo spożywają,
Bo przed ośrodkiem „gruzowiki” czekają.
Tak ostro grupa ruszyła „do boju”,
Że spóźniony Mietek, pozostał w pokoju!
A reszta ambitnie i za to Im chwała,
„Gruzowikami”, do Szepitu pojechała.
Trzy godziny jazdy i straszne wyboje,
Dodatkowo doszły na trasie postoje.
Bo czekali na nas tu pogranicznicy!
Wchodzi taki „w maszinu” i turystów liczy,
Jak zawsze, był problem, z pojedyncza osobą –
Bo kolega zapomniał, wziąć paszport ze sobą!
Trochę nas w związku z tym „wopista” pomęczył …
Lecz szybko doszliśmy, do Dżogul Przełęczy.
Tu zamiast wydeptywać szlakowane dróżki,
Poszliśmy, na skróty. Pod wodzą „babuszki „!
Gdyż babcia-starinka, ta to wiedzy ma w bród!
Na szczyt Jarowicy, pokazała nam skrót …
Było to niestety, zamieszanie duże,
Wylądowaliśmy wśród traw, na nieznanej górze …
I wtedy poszliśmy, po rozum do głowy,
Zeszliśmy do Jałowca. Tu był szlak gotowy!
A stąd szlak niebieski : nie stromy, łagodny,
Do długiego marszu był bardzo wygodny.
Bardzo stromo było, dopiero na końcu –
Do tego marsz w deszczu, niestety, nie w słońcu.
I czy czymś szczególnym nas dziś zachwyca?
Chyba krzyżem na szczycie – góra Jarowica.
Tu szybciutka fotka, bo niestety pada,
„Wracamy czerwonym” - Marek, podpowiada.
Stacje radarowe, nie wszystkim są znane,
One Tomatykiem zostały nazwane.
To ogromne kule i z tego wynika,
Że w środku panuje cudna akustyka.
Na tej akustyce myśmy się poznali,
Waldek nam z Agatą, wspólny koncert dali.
Tomatyk w ruinie, nic mu nie pomoże,
My dalej idziemy. Widzimy trzy zorze!
A nasz szlak czerwony pośród drzew pomyka,
Schodzimy w dolinę jakiegoś strumyka.
A potem po płaskim kilometrów parę,
Po prawej wciąż mamy, ogrodzenie stare.
Bo to ogrodzenie, to radziecka sprawa,
A wzdłuż niego płynie niewielka Suczawa.
Ta rzeka czy strumyk, tu wygląda biednie,
Lecz ona rozdziela dwa państwa sąsiednie,
Bo po tej rzeczułce to granica sunie,
Dzieli Ukrainę - sąsiednią Rumunię.
Gość, który nadawał na wycieczce dziś ton,
Wie - przeszliśmy więcej, niźli półmaraton.
Wracaliśmy już w nocy, stłoczeni jak śledzie ,
Gruzowik w ciemnościach, po wertepach jedzie.
Trzy godziny jazdy, a nikt nie narzeka,
W nagrodę, w stołówce, obiad jeszcze czeka.

Wtorek - 08.09.2015 r.

Znowu dzisiaj z rana wcześnie wyruszamy,
Bo trzy godziny jazdy przed sobą mamy.
Jedziemy zwiedzić kawałek dawnej Polski:
Chocim i twierdzę Kamieniec Podolski.
Teraz Wam opowiem, bo z czasem to minie,
Jak „wspaniałe” drogi są na Ukrainie.
Dużym nadużyciem byłoby niestety,
Gdybym ja je nazwał, po prostu - wertepy …
Bo to dziura na dziurze, no i dziura w dziurze!
Bardzo długo przez to trwały nasze podróże.
Na naszej skórze, dzisiaj to odczuliśmy,
Z językiem na wierzchu, Kamieniec zwiedzaliśmy.
Mimo takiej drogi, nic nas nie zatrzyma,
Przed odwiedzeniem najpierw, „polskiego” Chocimia.
Tu pod wodzą Sobieskiego, wojska nasze,
Rozbiły wodza Turków - Husajna Paszę.
(Zanim został królem, był więc tu zwycięski,
Odtąd był przez Turków, zwany: „lwem chocimskim”).
Ostatni cios zadała, to już nic nowego,
Husaria, hetmana J. Jabłonowskiego.
Kolejne miasto, ważne w historii Polski,
Nad Smotryczem leżący - Kamieniec Podolski.
Twierdza stoi na wzgórzu, nie w Smotrycza niecce,
Dała odpór Kozakom i nawale tureckiej.
Bardzo ważna to była twierdza dla państwa!
Nazywana była - przedmurzem chrześcijaństwa.
Żyli tu w tolerancji i asymilacji,
Żydzi, Ormianie, Ruscy i wreszcie Polacy!
I chociaż Kamieńca rola była spora,
Wszystko się zmieniło w mieście po rozbiorach.
Popadło w ruinę, chociaż było znane,
Znów od drugiej wojny, jest rozbudowane.
Z językiem na wierzchu, po mieście latamy,
Sześć kwadransów tylko, na zwiedzanie mamy.
Bo przecież przed nami, te drogi „wspaniałe”,
Jeszcze trzeba zrobić, zakupy niemałe.
No a w autobusie cały czas wesoło,
Rozmowy, śpiewanie - harmider wokoło!
Najgłośniej śpiewali na tylnym pokładzie,
Nie będę tu pisał, w jakim byli składzie.
(W śpiewaniu jest biegły, jak w porcelanie słoń!
Więc Jacek tylko śpiewał: „Dzwoń, sokole, dzwoń!”)

Środa - 09.09.2015 r.

Szybciutko śniadanie dziś rano zjedliśmy,
Bo znowu tak wcześnie, w góry ruszyliśmy.
Kierowcy na pedale zadrżała lekko noga,
Kiedy zobaczył, jaka do Szybeny droga …
Raz na pół godziny, trafiają się tu auta,
Które również jadą, drogą do Burkuta.
Przed nami się rozciąga, ścieżyna gotowa,
Jak ser gouda, dziurawa, ta droga szutrowa!
Wyboru nie mamy! Chcemy czy nie chcemy,
Trzydzieści kilometrów, dwie godziny jedziemy …
Po drodze są namioty, dziewczyny i chłopcy,
Swoją bazę przy rzece, mają raftingowcy.
Wreszcie dojeżdżamy, jest „wopisty” budka,
Lecz dzisiaj odprawa, była bardzo krótka.
Pogoda słoneczna, więc radosne miny,
Wszyscy są gotowi, dojść do Pochrebtyny.
Już pierwsze podejście, to pionowa ściana!
Muszę to powiedzieć - rzadko spotykana.
Pięćset przewyższenia, bez szlaku żadnego,
Grupa rozciągnięta, wędruje gęsiego.
Lecz po odpoczynku, chłopcy i dziewczyny,
Bardzo sprawnie doszli na szczyt Pochrebtyny
, Końcowe podejście, łagodnie się wspinamy,
Dojrzałe borówki garściami zbieramy.
A na szczycie góry, grupa chwilę czeka,
Przybija tabliczkę, aktyw PTTK – a.
Siedem osób stoi pod szczytowym znakiem,
Zdobyli nareszcie Beskidów odznakę!
Były gratulacje, po kielichu było,
Naprawdę na szczycie, było dzisiaj miło.
Potem osiem osób, robiąc dobra minę,
Stwierdzili: „Kończymy dziś na Pochrebtynie.”
Lecz są i ambitni! Tam są ludzie z głową,
Poszli dziesięć kilosów, na Babę Ludową.
Kinga, z rozważnymi, zabrała się do kupy,
Ma trzy godziny przewagi, dziś, nad reszta grupy!
Ambitna jest tez Wójtowa! (Elu ja Ci nie kadzę).
Nad żoną, tym sposobem, Wójt utracił władzę!
Ta grupa rozważna miała tyle luksusu,
By spokojnym krokiem, zejść do autobusu.
To wolne schodzenie, to tak ich zmyliło,
Że Ich wędrowanie, źle się zakończyło!
W całkiem złą dolinę oni się puścili,
No i ostatecznie, to się pogubili.
Była więc nerwówka, dodatkowa droga,
Lecz przyszedł ratunek - zapewne od Boga,
Bo w powrotnej drodze ambitnych spotkali,
Skręt na dobra trasę wszyscy rozpoznali.
Połączona grupa przez las w dół schodziła,
I po dwóch godzinach, do celu dobiła.
Dzisiaj zrobiliśmy wielkie odległości!
Czy do jutra wypoczną przemęczone kości?

Czwartek - 10.09.2015 r.

Dzisiaj nas czeka trasa dobrze znana,
Z Dżembroni szlakiem niebieskim, na Popa Iwana.
Dojazd do Dżembroni, przeleciał szybciutko,
Znanymi wertepami, jechaliśmy krótko.
Stąd nasza grupa zwarta, zorganizowana,
Wyrusza do góry, na Popa Iwana.
Cały czas łagodnie, zmierzamy na szczyt,
Równomierne przewyższenie, nie męczy nas zbyt.
Pierwsze przepłaszczenie - baza namiotowa,
Ze czterdzieści namiotów, tu w lesie się chowa.
O łatwości trasy muszę zmienić zdanie,
Bo teraz się zaczyna, po skałach wspinanie.
Najpierw pośród kosówki, my się przedzieramy,
Potem jakby tatrzańskie klimaty tu mamy!
Dalszy etap wspinaczki, już nas tak nie męczy,
Docieramy bowiem do - Nad Kwadratem Przełęczy.
(Przeszliśmy w Ukrainie już niejedną puszczę,
Dopiero tutaj na przełęczy, Zygmunt widział głuszce!)
Stąd szlakiem żółtym, pośród zwałów kamieni,
Za niedługo żółty, w czerwony się zmieni.
Pogoda nas nie rozpieszcza: zimno, wiatr i chmury.
Nic nas nie zatrzyma! Pniemy się do góry!
I ostatni etap, dwieście metrów w górę,
Mgła nam nie pozwala, podziwiać naturę.
Jak ktoś chce być w Polsce, tego sobie życzy,
To może wędrować po starej granicy.
Może czuć się jak w Polsce, i będzie miał rację,
Bo słupki dzieliły Polskę i Słowację!
Po czterech godzinach, są radosne miny,
Na szczycie schroniska, widzimy ruiny.
Wszyscy ucieszeni, wiec zdjęcia pstrykają,
Lecz jest takie zimno, ze szybko zmykają.
Zejście inną trasą, niektórych zachwyca.
Stroma ściana zejściowa, ze szczytu Smotrycza.
Kosówka, kamienie, korzenie i błoto,
Lecz my się spieszymy, schodzimy z ochotą!
Powiem kolokwialnie: „Mieliśmy dziś „strupa”!”
Zejście nam spowalniała ukraińska grupa.
Wszystko dobrze poszło! Tak, radę daliśmy!
Jeszcze sera wiejskiego, mnóstwo kupiliśmy …
Dzisiaj nasza grupa - powiem: „Krakowiacy”,
Pierwszy raz o czasie, była na kolacji!

Piątek - 11.09.2015 r.

Dziś została wybrana trasa właśnie taka:
Idziemy na Howerlę, gdzieś od Zaroślaka.
Pójdziemy niebieskim, bez żadnego skrótu,
U podnóża, po lewej, mamy źródła Prutu.
Na początku Prut jest, jak potoczek mały,
Ale tworzy tutaj wodospad wspaniały.
Najpierw idziemy lasem, mnóstwo jest korzeni,
Lecz niedługo trasa, na gorsze się zmieni.
Będzie trawa, błoto i mnóstwo kamieni,
Na trasie będziemy totalnie zmęczeni!
Jest dziś takie zimno, że pot się nie perli!
A jeszcze kawałek, mamy do Howerli.
My ją zdobywamy, z wysiłkiem nie małym …
Howerla, to najwyższy szczyt, w Beskidzie całym.
Ten szczyt to ukraińska, ukochana „córa”,
Nazwa, z węgierskiego, znaczy - śnieżna góra.
Maszt z ukraińską flagą na Howerli szczycie,
Tryzub, krzyż i obelisk - wszyscy zobaczycie.
Dwadzieścia pięć kapsuł, marmurowa płyta –
Ziemia z Ukrainy, jest pod nią przykryta!
Deszcz, śnieg i wietrzysko, kaptury wkładamy,
Jeszcze trudne zejście, zielonym, w dół mamy.
Trawa, błoto, ślisko – szlaku się trzymamy,
Nie jeden upadek jeszcze zaliczamy.
(Kinga by sobą na trasie nie była,
Gdyby trzech upadków dziś nie zaliczyła.)
Ale grupa ambitna nad podziw dziś była!
Godzinę przed czasem do busa przybyła.
Więc skoro grupa zebrała się do kupy,
Jedziemy do Werchowiny, na ostatnie zakupy!
Potem szybki prysznic i świeże ubranie,
No bo po kolacji będzie tańcowanie.
Wieczorem huculskim wyjazd zakończymy.
Ostatni to wieczór, więc sobie pozwolimy …
Zdobywcom - Prezesi odznaki wręczyli,
Do huculskiej muzyki, wszyscy zatańczyli.
No bo nam przygrywał, rzecz nie była znana,
Huculski zespolik - muzyka Rusłana.
Kucharki nam dały huculskiego jadła,
Wszystkim mamałyga, w pamięci zapadłą!
A o jedenastej, zabawę kończymy!
Może przed powrotem, wreszcie się wyśpimy …

Sobota - 12.09.2015 r.

Zawsze w dzień powrotu jest wczesne wstawanie,
Jak zwykle walizek, trudne spakowanie.
I niech mi ktoś powie, gdzie leży przyczyna?
Że wtedy walizka, to się nie dopina …
Mam taką teorię i nie zmienię zdania.
Przyczyna problemów, są brudne ubrania!
Jak ruszamy w podróż, są czyste, złożone –
No a jak wracamy, to są skołtunione!
O ósmej rano w powrót wyruszyliśmy,
Lecz tylko godzinę spokojnie jechaliśmy.
Każdy z turystów kierowcę Marka chwalił,
Po godzinie jazdy, autobus … nawalił!
(Niech sto lat żyje i będzie zawsze zdrowy!)
Kierowca szybko naprawił, układ paliwowy.
Jeszcześmy się tym faktem zbyt nie nacieszyli,
Kiedyśmy na kolejny problem natrafili!
Nie wiadomo czemu, ta „ichnia” policyja,
Kazała nam zawrócić, na kierunek Stryja.
Piękne były góry, każdy się zachwyca,
Osiem godzin jazdy i wreszcie granica!
Na ostatnim postoju, wszyscy w sklepie byli,
Cukierków, piwa i chałwy - nakupili.
Odprawę ukraińską, mieliśmy na niby,
A i tak pies-celnik, wyczuł Leszka grzyby.
Wszystkim się podobała celnicza psinka,
Oraz na wysokich szpilkach Ukrainka.
Potem Gienek i Pan kierowca Marek,
Poszli przekazać celnikom „mały” podarek!
A po polskiej stronie, dwóch celników weszło.
No i na granicy - dwie godziny zeszło …
Wreszcie polskie drogi - jak wstęga do nieba!
Pan kierowca jechał szybko - tak jak trzeba.
Po pięciu godzinach, grupa: cała, zdrowa,
Nareszcie dotarła do miasta Krakowa.
A teraz Drodzy Panowie oraz Drogie Panie,
Przyszedł czas na końcowe podsumowanie:
Wycieczka naprawdę udana była,
Chociaż pogoda nas nie dopieściła!
Zimno i wietrznie, ciągle padało,
Naprawdę na wyjeździe nam „miód wybrało”.
Trzeba tu przyznać, że grupa mocna była,
Planowane szczyty, wszystkie zdobyła!
Organizatorzy również się sprawdzili,
Choć maleńkie wpadki, tez zaliczyli …
Że było ciężko, zdajemy sobie sprawę,
Ale już czekamy, na kolejną wyprawę.

Aktywny uczestnik wyjazdu
- Waldemar Ciszewski.

kaplica (33 kB) Linia Relacja fotograficzna - Waldemar Ciszewski Linia
Powrót
kontur (2 kB)
copyright