kontur (2 kB)

wiking300. (17 kB)

Spływ Kajakowy - Wisła

Kłudzie - Kazimierz Dolny - Puławy - 41 km.

16 - 17.09.2023 r.

wisla (125 kB)

PROGRAM SPŁYWU:

    Trasa: Malerzowice - Kopanie nad Odrą 43 km.

  1. 16.09.2023 r. Kłudzie - Kazimierz Dolny - 26 km.
    Wieczorne zwiedzanie Kazimierza Dolnego
  2. 17.09.2023 r. Kazimierz Dolny - Puławy - 15 km.

Wisła pokazuje pazurki

16 – 17 września 2023 Rzeka Wisła Kłudzie – Kazimierz Dolny – Puławy

splyw-wisla01 (80 kB)
Królowa rzek Polskich Wisła w Kazimierzu Dolnym


Sobota 16 września 2023

Aż Dziwnie jakoś tak na zbiórkę na spływ kajakowy iść w ciemnościach. Wszakże kojarzą się one ze słońcem i ciepłem, a tu w środku września przed godziną szóstą jest jeszcze całkiem ciemno. No, ale przed nami dość duża odległość do pokonania więc i zbiórka i godzina odjazdu taka wczesna. Odeśpimy kiedyś tam. Jestem na Bulwarowej dwadzieścia minut przed teoretycznym odjazdem i zastaje już pierwszych Wikingów. Trwa przed wyjazdowa krzątanina. Szybkie powitania, rozmowy, pakowanie i oczekiwanie w busie na ostatnią spóźnialską. Ze standardowym dla wyjazdów na kajaki opóźnieniem dwadzieścia sześć wikińskich Walkirii i Bersekerów rusza na kolejną wyprawę dowodzeni przez Komandora Ryszarda. Jeszcze tylko dwa krótkie przystanki w Jacht Klubie w Mogile i w Nowym Brzesku gdzie wsiada druga połowa stanowiąca załogę kajaka którym będę płynąć czyli Aneta i możemy jechać w stronę punktu startu w miejscowości Kłudzie.

splyw-wisla02 (171 kB)
Przedstartowa krzątanina Wikingów w Kłudziach


Do miejsca gdzie dwa miesiące temu kończyliśmy poprzedni etap podbijania Wisły dojeżdżamy dobrze po godzinie dziesiątej. Wypakowanie, przebieranie, ostatnie przygotowania i kwadrans po jedenastej razem z Aneta możemy się cieszyć delikatnym kołysaniem rzeki. Na tym spływie niestety nie będę zamykał stawki jako „czerwona latarnia” bo zostałem spacyfikowany przez swoją załogę. Nie każdy chce dopłynąć jako ostatni na metę więc zgodziłem się bez problemu. Jedynie przez cały spływ pozostał mi odruch sprawdzania gdzie są i ile jest „Kaczuszek”. No, ale na szczęście tyły grupy zostają pod dobrą opieką Marka płynącego w jedynce.

Tutaj Wisła robi już spore wrażenie swoją wielkością bo momentami jest szeroka I rozciąga się między swoimi brzegami na dobrze ponad dwieście metrów. Spokojnie wiosłujemy gadając i ciesząc się pięknym dniem i spokojną rzeka pozbawioną przeszkód. Jedynie musimy uważać na mielizny, ale te na szczęście na ogół widać z daleka gdy przez wodę widać jaśniejące piaszczyste dno rzeki. pierwszą przerwę robimy sobie po półtorej godziny od startu. Nie do uwierzenia jest to, że cała grupa melduje się na pięknej piaszczystej wyspie w jakieś pięć minut. Jak nigdy cały czas płyniemy jedną zwartą grupą tworząc jedną flotyllę która pewnie z brzegu robi fajne wrażenie. Drugie wrażenie robi odległość którą już przepłynęliśmy bo pokonaliśmy już dwanaście kilometrów.

splyw-wisla03 (85 kB)
Przerwa


Niestety już po przerwie wracamy do standardowych nawyków Wikingów gdzie pełno indywidualistów i znowu płyniemy rozciągnięci jak tylko się da, że każda załoga prowadzi swoją „ walkę” z rzeką samotnie. Na szczęście przeszkód nie ma oprócz mielizn, łach piachu i ostróg spowalniających nurt rzeki. To może uśpić czujność i niestety usypia. Kolejną przerwę robimy sobie kilka kilometrów przed Kazimierzem Dolnym zaraz po przepłynięciu miejsca gdzie prom łączy dwa brzegi w Janowcu gdzie niesamowite wrażenie robi widziany już z daleka zbudowany na skalnym wzgórzu zamek. Niestety na przerwę zbieramy się już dobre kilkanaście minut, a cały czas brakuje i tak trzech kajaków. W końcu przestajemy ich wypatrywać no bo co tu może się stać. Stoimy i gadamy sobie w podgrupach ciesząc się piękna pogodą i patrząc na statki wycieczkowe płynące z Kazimierza i harcujących na wodzie motorowodniaków na skuterach. Nagle ktoś od nas krzyczy, że coś się stało. Widać płynący przewrócony kajak i jakieś poruszenie przy miejscu gdzie dobija prom. Okazało się, że dwa nasze kajaki miały wywrotkę na linach po których porusza się prom. Postanowili przepłynąć nie z tej strony co trzeba. Zamiast płynąć środkiem za rufą promu tam gdzie liny są zanurzone postanowili pokonać przeszkodę przy brzegu gdzie one najbardziej pracują. To nie mogło się skończyć dobrze i się nie skończyło. Dwa kajaki wywrócone, trójka ludzi w wodzie. Dobrze, że od razu dostali pomoc od ludzi czekających na przeprawę, plażowiczów i mężczyzny pływającego skuterem wodnym który ofiarnie wyłapywał i szukał pływających luźno rzeczy. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Skończyło się tylko na stratach materialnych, ale telefon czy okulary nie są ważne gdy na szali jest życie. Od nas tylko do kajaka wsiadł i popłynął z pomocą Marek który złapał i doholował do brzegu wywrócony kajak dwuosobowy. Nie wiem czy wiosenna tragedia w klubie nikogo nic nie nauczyła i cały czas podstawowe zasady zachowania bezpieczeństwa na spływie mamy gdzieś. Ja na siebie też byłem wkurzony, że tak łatwo zrezygnowałem z zamykania. Może nie byłoby tych wywrotek, a może to ja z Anetą bym się też skąpał bo, nie wiem. Na szczęście znów nam wszystkim się udało i po przerwie wszyscy dopłynęliśmy do mariny w Kazimierzu gdzie na sąsiadującymi z nią polu namiotowym mieliśmy odpocząć po pierwszym dniu spływu i przepłyniętych prawie 26 kilometrach.

splyw-wisla04 (159 kB)
Danusia i Jacek już ogarnięci ze swoim fragmentem obozowiska


Po rozbiciu namiotów i załatwieniu wszelkich formalności mogliśmy spokojnie udać się na popołudniowo/wieczorne zwiedzanie Kazimierza. Później po powrocie jeszcze nocne rozmowy Polaków w kilku grupach no i pierwszy dzień spływu Wisłą mogliśmy uznać za zakończony.

Niedziela 17 września 2023

O dziwo tym razem dane mi było się wyspać I żaden dzwonek nie wyrwał mnie o godzinie czwartej z objęć snu tak jak bywało na ostatnich kilku wielodniowych spływach. W śpiworze i namiocie wytrzymałem prawie do godziny ósmej. Po otwarciu zamków przywitało mnie pięknie świecące słońce I panujący już tak wcześnie rano upał. Ogarnąłem śniadanie, a potem zacząłem składać swój kawałek obozowiska. W międzyczasie dowiedziałem się, że wypłynięcie jest planowane na godzinę jedenastą, a nie dziesiątą jak było podawane wcześniej. Dochodziła dziewiątą, a ja byłem spakowany i gotowy do wypłynięcia. No, ale mając tyle czasu postanowiłem przespacerować się do centrum Kazimierza.

splyw-wisla05 (118 kB)
Kazimierz Dolny Rynek


Po kilkunastu minutach byłem już na rynku mimo wczesnej pory pełnym ludzi. Odwiedziłem kościół farny pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela i św. Bartłomieja. Wychodząc bocznym wejściem skierowałem się na stary cmentarz leżący malowniczo na stoku wzgórza u stóp kazimierskiego zamku. Chwilę patrzyłem na rozciągające się malowniczo u moich stóp miasteczko, ale w końcu zszedłem ze wzgórza w stronę innych zabytków. W kościołach trwały msze, na zdobycie zamku miałem za mało czasu więc pozostało mi szwendanie się malowniczymi uliczkami miasta.

splyw-wisla06 (116 kB) Widok na ruiny zamku z terenu starego cmentarza


Na biwak wróciłem o dziesiątej trzydzieści po to żeby dowiedzieć się o kolejnym przesunięciu godziny wypłynięcia. Szkoda. Gdybym wiedział to wcześniej inaczej zaplanowałbym spacer i zaliczył więcej atrakcji. Chwilę po mnie pojawia się moja Partnerka z kajaka Aneta. W końcu ktoś namawia Komandora Ryszarda na wcześniejsze wypłynięcie i kwadrans przed jedenastą zjeżdżamy samodzielnie z pochylni i zaczynamy drugi dzień przygody. Panuje niemiłosierny upał wszak wypływamy w najcieplejszej części dnia. Dobrze, że czasami zrywa się delikatny wiatr trochę łagodząc nasze „grillowanie ”. Rzeka jest już mega szeroka, ale wbrew pozorom czeka nas mnóstwo manewrowania żeby omijać mielizny, najróżniejsze piaskowe łachy i wyspy oraz usypane sztucznie przez ludzi ostrogi które miały kiedyś spowalniać nurt rzeki. Teraz stanowią tylko dodatkową atrakcję i jak na razie niegroźną przeszkodę.

splyw-wisla07 (126 kB)
Prawie kompletna Drużyna Wikingów. Brakuje tylko kronikarza.


Jedyną tego dnia przerwę urządzamy dobrze po przepłynięciu ponad połowy dystansu. Nim wszyscy bezpiecznie się pojawiają na pięknej plaży mija ponad godzina. Oczywiście brakuje grupy wczorajszych „wywrotowców”. Na szczęście docierają bezpiecznie i dołączają do sjesty. Komandor w końcu zarządza start do ostatniego odcinka. Nikt nie spodziewa się, że zaliczymy tu trochę przygód dla niektórych dość mokrych i nieprzyjemnych.

Płyniemy spokojnie trzymając się kilkadziesiąt metrów za poprzednią załogą, gadając i ciesząc się ostatnimi chwilami lata. Zbliżamy się do kolejnej ostrogi. Jesteśmy od niej kilkanaście metrów gdy jakaś niesamowita siła zaczyna nas ściągać w stronę jej końca. Widać kilka wirów z czego jeden naprawdę potężny. Jeszcze próbuję uciec od niego na „długim wiośle”, ale nie przynosi to żadnego skutku. Zaczynam machać wiosłem jak szalony żeby nie stracić prędkości. Aneta krzyczy żebym kontrował, ale to nas tylko spowolni, a dokładnie pamiętam jak to się skończyło parę lat temu gdy z Ewą zaliczyliśmy spektakularną wywrotkę na o wiele mniejszym wirze. Przepływamy przez mały wir i w końcu trafiamy na największy. Gdybym umiał okazywać emocje to pewnie darłbym się ze strachu wniebogłosy. Przepływamy w jakiś cudowny sposób i dwie sekundy później jesteśmy bezpieczni już na spokojnej wodzie I płyniemy dalej w stronę Puław.

W pewnym momencie pojawia się przed nami w krajobrazie coś zupełnie nie pasującego do reszty. Chwilkę później oboje uświadamiamy sobie, że to most w Puławach. Niby taka zwyczajna rzecz, ale to pierwszy most na trasie tego spływu. Gdzieś tu za chwilę będziemy przybijać do brzegu. Po przepłynięciu pod mostem rzeka przed nami robi się pusta. Zostaje tylko kajak Adama płynącego z nową w drużynie Anią. Oni też po chwili znikają w słabo widocznym z prawej strony kanale. Płyniemy za nimi dogonieni po chwili przez Komandora i Danusię z Jackiem. W kanale portowym dajemy im się wyprzedzić bo nie do końca na razie wiadomo gdzie mamy lądować. Po krótkim zamieszaniu wpływamy do niedużej Mariny i wciągnięciem kajaka po betonowej pochylni kończymy naszą kolejną przygodę na wodzie.

Dobijają następne załogi od których dowiadujemy się o kolejnej nieudanej „eskimosce”. Nasza dyżurna para wywrotowców nie przebiła się przez wiry i przez chwilę dno ich kajaka oglądało słońce. Na szczęście nikomu nie stała się żadna krzywda. Nie byli sami i skończyło się tylko na stratach moralnych. W końcu już kompletna drużyna jest na brzegu. Zostaje tylko wyczyszczenie i załadowanie kajaków, ogarnięcie załóg i w kilkugodzinną drogę do Krakowa. Wyruszamy do domu uszczupleni o jedną Walkirię. Dziewczyna Staszka, Marzena mieszkająca w nieodległych Lublinie rozstaję się z nami. Już za godzinkę będzie się cieszyć wygodami swojego domu, a my biedacy w drodze. W Puławach kończę raptem trzynastodniowy tegoroczny sezon kajakowy. Pewnie wrócę dopiero w przyszłym roku choć wątpliwości co do powrotu mam coraz większe.

Dziękuję wszystkim za cudownie spędzone dwa dni. Swojej Partnerce z kajaka dziękuję za cierpliwość. No, a Rzece dziękuję za przypomnienie, że jest żywiołem który tylko próbujemy okiełznać i czasem nam się wydaje, że się to udało. Gdy tylko przestajemy jej okazywać szacunek to Ona o sobie daje przypomnieć. Szkoda, że My Wikingowie nieszczególnie chcemy się uczyć nawet na swoich błędach, a ja cholernie już nie chcę pisać kolejnego epitafium ani żeby ktoś takowe może napisał po mnie.

Mimo wszystko to były dobre dwa dni.

splyw-wisla08 (98 kB)

Dziękuję
Andrzej Pieniążek

Relacja fotograficzna - Andrzej Pieniążek

Relacja fotograficzna - Sobota
Relacja fotograficzna - Niedziela
Powrót

copyright