kontur (2 kB)

wiking300. (17 kB)

Spływ Kajakowy - rzeka Wisła

Zawichost - Józefów - Kłudzie - 44 km.

29 - 30.07.2023 r.

wisla (125 kB)

PROGRAM SPŁYWU:

  1. Trasa: Zawichost - Józefów - Kłudzie - 44 km.
  2. 29.07.2023 r. Zawichost - Józefów - 30 km.
  3. 30.07.2023 r. Józefów - Kłudzie - 14 km.

Jak Andrzejów dwóch z Wikingami Wisłą wiosłowali

29 - 30 lipiec 2023 Rzeka Wisła Zawichost - Józefów - Kłudzie

splyw-wisla-01 (50 kB)
Rzeka Wisła


Aż trudno uwierzyć, że ostatni raz mieszałem wodę wiosłem dwa miesiące temu. Na szczęście przerwa się skończyła w ostatni weekend lipca gdy razem z Klubem Turystyki Wodnej Wiking mogłem spłynąć kolejnym odcinkiem największej rzeki Polski czyli Wisły. Szkoda tylko, że na zbiórce przed schroniskiem PTTK-a na nowohuckiej ulicy Bulwarowej pojawiło się tylko trzynaście osób spragnionych pływania powodując, że nasz spływ stał się bardzo kameralny.

Sobota 29 lipca 2023

Po ponad trzech godzinach jazdy bezpiecznie dojeżdżamy do punktu startu w Zawichoście. W maju tego roku kończyliśmy tutaj poprzedni etap naszej długoletniej przygody którą ma się kiedyś zakończyć dopłynięciem do morza.. Pierwszy raz od dobrych kilku lat na wodzie jako drugą połowę załogi nie dostałem przedstawicielki płci pięknej tylko faceta. Miałem płynąć razem z moim imiennikiem drugim obecnym na spływie Andrzejem. Tak jak było na poprzednich dwóch spływach miałem zamykać grupę płynąc na tak zwanej „czerwonej latarni”. Przygotowaliśmy całą grupą nasze kajaki, sprzęt, posmarowaliśmy się środkami przeciwsłonecznymi bo słońce od rana mocno przygrzewało i parę minut po godzinie dziesiątej zaczęliśmy schodzić na wodę. Jako pierwszy oczywiście Komandor Ryszard płynący na jednoosobowej Karolinie, a za nim reszta czyli raptem sześć kajaków przynajmniej trzech różnych typów.

splyw-wisla-02 (77 kB)
Wikingowie tuż przed początkiem spływu w Zawichoście


Wisła w miejscu startu robi niesamowite wrażenie. To nie jest za przeproszeniem siurnik tak jak u nas w Krakowie. Tu już rzeka rozlewa się na dobrze ponad sto metrów. Po ostatnich deszczach woda jest mętna, spieniona i rwie przed siebie z dobre dziesięć kilometrów na godzinę.. Wygodnym betonowym zejściem Jako ostatni schodzimy na wodę. Przepływamy przez niedużą spokojną zatoczkę i dajemy się porwać rzece. Doganiamy resztę i chwilę płyniemy w miarę zwartą grupą. No, ale tylko chwilę. Już Komandor wyrywa w swojej jedynce do przodu, a reszta w dwójkach rozbija się po całej szerokości rzeki. No, a nasza gwiazda Wisła uspokaja swój nurt i gdy przestajemy wiosłować tylko delikatnie płyniemy do przodu ciągnięci przez rzekę.

splyw-wisla-03 (55 kB)
Już na wodzie


Prawie osiem kilometrów do Annopola pokonujemy w dwie godziny mając już jedną dłuższą przerwę. Rysiek który wyrwał do przodu i ominęła Go wspólna przerwa na dziesiątym kilometrze zarządza kolejną. Na pięknym zielonym brzegu robimy sobie piknik, aż szkoda, że stojąca na brzegu wiata gastronomiczna jest dopiero w budowie. Na wodę wygania nas dopiero coraz mocniej przypiekające słońce. Cieszymy się rzeką którą jest coraz bardziej szeroka i płynie zamknięta zielonymi dzikimi brzegami. Przepływamy koło tajemniczych zarośniętych wysepek. Gdy przestajemy wiosłować cieszymy się ciszą. To właśnie uwielbiam w spływach po Wiśle. Jesteśmy w środku cywilizowanego kraju, a zupełnie tego nie zauważamy i nie słyszymy. Może nic się nie dzieje spektakularnego może to wodna autostrada gdzie tylko nabijamy sobie kilometraż do kolejnych stopni odznak kajakowych, ale jestem tu żeby odpocząć, żeby oderwać się od codzienności. Za mało umiem żeby porywać się na rzeki które są trudniejsze.

Grupa coraz bardziej się rozbija. Z przodu tradycyjnie prowadzący Rysiek. Później trzy dwójeczki ładnie trzymające się razem i trzy kolejne maruderskie, a wśród nich nasza Jędrusiowa. No, ale my tu z konieczności. W końcu zamykamy. Drugi Andrzej zwany Woddy Allenem chyba robi to pierwszy raz i rwie się do przodu tak, że ja się muszę obijać siedząc z tyłu na sterze bo inaczej zostawilibyśmy wszystkich I pognalibyśmy za Komandorem. No, ale nie możemy pogubić wszystkich naszych Kaczuszek więc pokornie trzymamy się ostatnich kajaków. Zresztą po co się spieszyć gdy rzeka piękna, a czas zupełnie nas nie goni.

splyw-wisla-04 (63 kB)
Przerwa na jednej z urokliwych piaszczystych wysp


Kolejną przerwę robimy sobie po przepłynięciu ponad dwudziestu kilometrów na przybrzeżnej łasze piachu. Tutaj zostajemy dogonieni przez mini flotyllę różnych Łodzi motorowych i pontonów. Okazuję się, że nie tylko Wikingowie korzystają z uroków Wisły. Gdy Rysiek zarządza odpłynięcie okazuje się, że zostało nam do spłynięcia raptem siedem kilometrów do mety. Pokonujemy je w godzinę. Tak się dobrze płynie, że gdyby nie przytomność Marka płynącego razem z Edwardem to byśmy przepłynęli miejsce gdzie mamy opuścić Wisłę. Faktycznie gdy wyjmuję telefon i sprawdzam położenie okazuje się, że już jesteśmy w Józefowie nad Wisłą. Zbieramy wszystkich I przy tablicy reklamującej Hotel Bursztynowy wpływamy w boczną odnogę Wisły tworzącą kolejną Wyspę. No i tutaj zaczyna się najciekawszy odcinek do przepłynięcia tego dnia. Wąski kanał pełen przeszkód I zakrętów zmusza do czujności i manewrowania. No, ale niestety jak szybko się zaczął tak szybko się skończył.. Zatrzymuje nas rozpadający się mostek i po pokonaniu trzydziestu kilometrów lądujemy na podmokłej łące u podnóża stromego brzegu na którym majestatycznie góruje budynek Hotelu. Tutaj mamy się rozbić i założyć na noc obozowisko. Na szczęście okazuje się, że nie na tej podmokłej łączce tylko na mniejszej powyżej. Ciasno ustawiamy namioty jeden obok drugiego, a główne miejsce zajmuje okazały namiot klubowy z racji wielkości i kształtu zwany Tadż Mahalem. Ja przekonuje się, że taśmą elektryczną można naprawić wszystko gdy przy jej pomocy reanimujemy system nośny namiotu Tadeusza zwanego Tedim.. Wszyscy są zajęci sobą, a ja tak jak na poprzednich dwóch spływach idę ćwiczyć rzuty rzutką ratowniczą do celu. No i przy okazji muszę wypróbować nowy zakup który oby zawsze był wykorzystywany tylko do zabawy. Zakładam sobie dwa stanowiska i zaczynam zabawę. Wpierw na sucho bez wyciągania liny, a po kilkunastu minutach już z liną.. Dziwaczne jest tylko w tej rzutce niby takiej samej jak ma nieobecna na spływie Marzena posiadanie rączki która tylko utrudnia rzut. Samemu szybko mi się nudzi trening i po dwudziestu minutach wracam do grupy którą już zajęła miejsca przy stoliku i zaczyna tradycyjną wieczorną biesiadę i bajdurzenia na tematy wszelakie. Trochę brakuje gitary i ogniska, ale za to przy jednym stoliku mieszczą się wszyscy dzisiaj płynący i nie tworzą się różne koterie. Ta się kończy dzień pierwszy, a spać idę nawet jeszcze w sobotę.

Niedziela 30 lipca 2023

splyw-wisla-05 (106 kB)
Obozowisko


Co za „cholera” nie wyłączyła budzika i robi nam wszystkim pobudkę o czwartej trzydzieści. Po chwili okazuje się,że choler jest więcej i już tylko zostaje przewracanie się z boku na bok. W międzyczasie pada jeszcze kilkanaście minut deszcz, a ja w końcu wytrzymuje w śpiworze do szóstej z minutami. Wychodzę na lekko mokry świat odganiając z namiotu prawdziwe stado ślimaków które go oblazło I zaczynam myśleć nad małym spacerem. Na początku schodzę do niedużej rzeczki Wyżnicy łączącej się z Wisłą poniżej naszego obozowiska i miejsca wczorajszego desantu.. Tutaj spotykam połowę obecnych na spływie Dziewczyn Dorotkę i Elę. Jest fajne światło więc zabraną komórką robię zdjęcia. Po chwili pokonuję strome schody prowadzące do hotelu i do miasta. Według Anety jest ich 65. Idę w stronę widzianego wczoraj kościoła. Niestety barokowa świątynia pw. Bożego Ciała o godzinie siódmej jest jeszcze zamknięta. Pozostaje tylko zobaczenie jej z zewnątrz i przywitanie się z kolejnym w moim życiu kamiennym Janem Nepomucenem.

splyw-wisla-06 (63 kB)
Kościół pw. Bożego Ciała w Józefowie nad Wisłą


No i co tu robić dalej. Pięknie świecące słońce zachęca do dalszego łażenia więc odpalam aplikację Mapy CZ na telefonie I szukam co by tu jeszcze zobaczyć. Przyciąga wzrok napis na mapie Cmentarz Żydowski więc ruszam przez miejscowość w jego kierunku. Po około kilometrze opuszczam główną drogę i skręcam w szutrówkę znikającą wśród sadów owocowych. Docieram do miejsca gdzie powinien być kirkut i znajduję tylko totalnie zarośnięty kawałek terenu ukryty wśród sądów. Obchodzę go dookoła w próżnej nadziei, że może coś jednak odnajdę.

splyw-wisla-07 (69 kB)
Ładnie tu


Niestety nie ma śladu po cmentarzu. Może gdzieś w środku tej „dżungli” kryją się jakieś macewy. Niestety nie mam jak tego sprawdzić. Lekko zrezygnowany ruszam w dalszą drogę. Tym razem w stronę kolejnej miejscowości o swojsko brzmiącej nazwie Rybitwy. Tu z daleko już słyszę kościelne dzwony, a sylwetka przysadzistej świątyni dominuje w krajobrazie. Kościół pw. Wszystkich Świętych jest nowoczesną świątynią, a do środka nie wchodzę z powodu trwającej mszy świętej. Pora wracać do obozowiska I zjeść śniadanie. Jeszcze udaje mi się przejść kawałek kolejnym w moim życiu szlakiem niebieskim tym razem oznaczającym Szlak Nadwiślański i znów jestem w Józefowie. Po chwili kończę spacer w naszym obozowiska w którym tętni już życie. Przez czyjś dzwoniący budzik wyszedł mi ponad sześciokilometrowy spacer, a dzięki niemu śniadanie smakuje zupełnie inaczej.

Nie spiesząc się zupełnie składamy obozowisko i pakujemy wszystkie rzeczy do naszego busa i o godzinie jedenastej jesteśmy gotowi do startu do kolejnego dziś raptem piętnastokilometrowego odcinka. Jeszcze zdjęcie grupowe i po kolei na wodę wąskiego kanału schodzą wszystkie załogi, a na końcu my. Tak jak wczoraj płyniemy wąskim, meandrującym odcinkiem rzeki który po minięciu wyspy na której wczoraj lądowaliśmy wyraźnie się powiększa zasilony wpływającą doń Wyżnicą. Niestety po kilkuset metrach znów wpływamy na szeroko rozlaną Wisłę po której płynięcie bardziej przypomina pokonywanie jeziora niż rzeki.

splyw-wisla-08 (91 kB)
Jakimś cudem udało mi się zagonić Wikingów do kolejnego zdjęcia grupowego pod naszym Hotelem


Bez przeszkód pokonujemy kolejne kilometry i chyba możemy się cieszyć z tego, że przed naszym spływem kilka dni padało i rzeka ma podwyższony stan wody. Dzięki temu nie ma mielizn choć kilkukrotnie płyniemy zaczepiając wiosłem o dno. Woda również zakryła wszelkie sztucznie stworzone ostrogi mające spowalniać nurt rzeki. W pewnym momencie razem z Andrzejem na dzikim brzegu zauważamy ruch i nie jest to jeden z wędkarzy których co jakiś czas mijamy. Malutkie całkiem czarne zwierzątko porusza się szybciutko przy samej wodzie. Szczuplutkie wydłużone ciało na krótkich łapkach chyba kuna. Niestety zrobić zdjęć nie zdążyliśmy bo prąd jest znów naprawdę szybki i rzeka rwie do przodu. Zostaje tylko wspomnienie malutkiego stworzonka utrwalone w głowie.

Jedyną dość nieprzyjemną „przygodę” mamy po przepłynięciu pod mostem w Solcu nad Wisłą. Komandor jeszcze w Józefowie zarządził tutaj przerwę.. Już z daleka widzimy obiecująco wyglądającą plaże już częściowo zajętą przez ludzi. Przed plażą pływa kilka Łodzi i pontonów. Z daleka po prostu letnia sielanka. Niestety gdy podpływamy żeby dobić zostajemy poproszeni o oddalenie się. Miała tu miejsce tragedia. Ktoś się utopił. Nie wiemy w jakich okolicznościach, ale teraz do nas dociera, że mijane i pływające koło nas jednostki straży pożarnej nie są na ćwiczeniach tylko Chłopaki wykonują swoją pracę. Grzecznie odpływamy w poszukiwaniu innego miejsca na przerwę. Znajdujemy je kilkaset metrów dalej, ale jakoś tak nastrój radości i odprężenia nas opuścił. Tu za Solcem mamy jedyną przerwę tego dnia i gdy znów startujemy to do przepłynięcia zostaje trochę ponad cztery kilometry. Pokonanie ich zajmuje niecałą godzinę i parę minut przed piętnastą lądujemy w Kłudzie kończąc kolejny piętnastokilometrowy odcinek naszej wiślanej przygody. Jeszcze doprowadzenie do porządku kajaków i siebie no i w drogę do domu. Kończy się kolejny spływ. Ten spokojny przy pięknej pogodzie i w dobrym towarzystwie.. Nawet nie zgubiłem żadnej pilnowanej „kaczuszki” choć momentami niektóre były strasznie niezdyscyplinowane.

Teraz jeszcze w drodze powrotnej czeka na nas ostatnia atrakcja. Odwiedziny Baranowa Sandomierskiego i zamku w nim się znajdującego. Zamek już odwiedzałem dwa razy, a oprócz tego zwyciężają ze mną potrzeby cielesne i z zwiedzanie zamku ograniczam tylko do restauracji. Podobnie jak większa część grupy. Na zwiedzanie decydują się tylko Marek, Przemek i Andrzej z którym stanowiliśmy przez dwa dni załogę. Dobrze po godzinie osiemnastej ruszamy w dwu godzinną jazdę do Krakowa. Kolejna przygoda za nami, a za dwa tygodnie kolejna rzeka do przepłynięcia.

splyw-wisla-09 (75 kB)
Zamek w Baranowie Sandomierskim którego zwiedzanie tym razem sobie odpuściłem


Dziękuję wszystkim za te dwa dobrze spędzone dni.

Endrju Szczypiorek

Relacja fotograficzna - Andrzej Pieniążek

Relacja fotograficzna - Sobota
Relacja fotograficzna - Niedziela
Powrót

copyright