kontur (2 kB)

wiking300. (17 kB)

Spływ Kajakowy - rzeka Wisła

Baranów Sandomierski – Sandomierz – Annopol

13 - 14.05.2023 r.

wisła-splyw (38 kB)

PROGRAM SPŁYWU:

baranow (42 kB)

Spełnione marzenie(?)

13 - 14 maja 2023 Rzeka Wisła Baranów Sandomierski - Sandomierz - Zawichost

wisla-01 (42 kB)
Rzeka Wisła na wysokości Baranowa Sandomierskiego

SOBOTA 13 maja 2023

Jak miało się okazać w piękny słoneczny weekend majowy wybrałem się razem z KTW Wiking na mój drugi tegoroczny spływ kajakowy. Ponownie miałem okazję mieszać wodę w Królowej rzek polskich czyli Wiśle. Miał to być również pierwszy spływ po tragicznym wydarzeniu gdy na Nysie Kłodzkiej zginął jeden z naszych Kolegów ze szlaków wodnych i lądowych. Na miejscu zbiórki na ulicy Bulwarowej pojawiło się w sumie dwadzieścia jeden osób. Stałych Bywalczyń i Bywalców spływów organizowanych przez naszego Komandora Ryszarda. Już tradycyjnie ruszyliśmy w trasę z leciutką obsuwą, a w busie była wyjątkowa cisza i spokój. Brakowało tradycyjnych Wygłupów i wszyscy jacyś tacy poważni jechaliśmy w stronę Baranowa Sandomierskiego gdzie mieliśmy startować do przepłynięcia pierwszego odcinka. Ciszę przerywał tylko co jakiś czas Rysiek żeby opowiedzieć coś o dzisiejszej i kolejnych wycieczkach.

O godzinie dziewiątej z minutami dojeżdżamy do miejsca gdzie kilkanaście miesięcy temu kończyliśmy poprzedni dwu dniowy spływ Wisłą gdy płynęliśmy ze Szczucina przez Połaniec do Baranowa Sandomierskiego.

wisla-02 (44 kB)
Przystań promu w Baranowie Sandomierskim. Miejsce naszego startu


Na miejscu przywitało nas pięknie świecące słońce choć temperaturę obniżał wiejący delikatnie wiatr. Dopiero przy odbiorze kajaków które przyjechały do nas aż z Lublina dowiedziałem się z kim na najbliższe dwa dni będę połączony przebywaniem w czterometrowej (około) plastikowej łupince. Jako drugą połowę napędu dostałem najlepszą znaną mi kajakarkę czyli Marzenę. Wybraliśmy piękny czerwony Kajak do tego wiosła pod kolor i czekaliśmy na zwodowanie. Oboje na ochotnika zgłosiliśmy się jako załoga zamykająca czyli tak zwana "czerwona latarnia". Miejsce na rufie i "sterze" dostało mi się tylko z powodu wagi bo ze względu na umiejętności i doświadczenie na sterze powinna być Kumpela. No i w końcu kwadrans przed godziną dziesiątą kołyszemy się delikatnie na wodzie.

wisla-03 (50 kB)
Piękniejsza połowa załogi naszego kajaka czyli Marzena


Jeszcze chwilkę czekamy żeby nas wszyscy wyprzedzili, no w końcu mamy zamykać grupę. Mija nas Ryszard na jedynce i w końcu możemy zacząć wiosłować. Marzena jak zwykle pozytywnie zakręcona po ostatnim kursie od razu zarządza ćwiczenia które chce sprawdzić na dwu osobowym kajaku. Zaczynamy robić jakieś dziwaczne dla postronnego obserwatora rzeczy. Kręcąc wiosłami dzikie młynki wyglądające jakbyśmy mieszali w wielkim kotle próbujemy płynąć bokiem, ale nie bardzo nam to razem wychodzi przeszkadza prąd rzeki i ja.

Nie spieszymy się zbytnio starając się płynąć niedaleko od ostatniej załogi, a gdy nawet przestajemy wiosłować to rzeka sama nas niesie z całkiem niezłą prędkością. Tu Królowa Rzek Polskich zaczyna robić wrażenie. Rozlewa się już całkiem szeroko pomiędzy niewysokimi płaskimi brzegami. Gdy przestajemy hałasować wiosłami i rozmawiać możemy wsłuchać się w ciszę. Taką pozbawioną odgłosów cywilizacji, przerywaną tylko przez ptaki których głosy przenosi do nas z oddalonych brzegów woda.

Mniej więcej półtorej godziny od startu dopływamy do malowniczej piaszczystej wyspy na której są już wszyscy płynący z nami i robią sobie przerwę. My na razie jeszcze nie dobijamy do brzegu tylko znów próbujemy pływania bokiem na bardziej stojącej wodzie. Efekty jednak nie są zadawalające dla Marzeny. Gdy tylko w końcu decydujemy się na desant to od razu po lądowaniu moja piękniejsza połowa załogi porywa jedynkę na której płynie nasz Komandor Ryszard. Okazuje się, że kajak o imieniu Karolina w przeciwności do mnie od razu nawiązuję współpracę z Marzeną i już po chwili mogę zobaczyć, że da się płynąć na kajaku bokiem.

wisla-04 (66 kB)
Marzena w akcji w porwanym Ryszardowi kajaku wisla-05 (52 kB)
Ekipa Wikingów
wisla-06 (100 kB)
Michał, Janusz i Zbyszek straszą kaczki, a dokładniej śpiewają wisla-07 (84 kB)
Joanna i Andrzej


Zadowolona z efektu ćwiczeń dołącza do reszty Ekipy na brzegu. Po chwili słychać śpiew i dźwięki gitary którą przywiózł i na której gra Michał z Rybnika. Dobrze ponad pół godziny zajmujemy piękną wyspę siedząc, jedząc, gadając i ciesząc się słońcem. W końcu Szef zarządza wypłynięcie, ale to trwa dobre kilkanaście minut bo nikomu się na razie nie chce płynąć. Wreszcie na wodę schodzi ostatnia załoga i my też możemy znów pełnić swoją funkcję "czerwonej latarni".

Na kolejnym pokonywanym odcinku dowiaduję się, że źle i nieefektywnie pracuję wiosłem. Chwilę wdrażam inną technikę majtania. Teraz tylko ją stosować. Kolejną nowością jest uaktualniona wersja pływania "na Marzenkę" lub Dorotkę. Dla nie wtajemniczonych jest to technika pływania gdy wasza piękniejsza część załogi jak ozdobny galion na dziobie żaglowca wyciągnięta w pozycji półleżącej opala paznokietki u stóp. W wersji uaktualnionej z chwilowego braku słońca opalać się nie dało, ale moja partnerka z kajaka pokazała, że w tej pozycji daje się całkiem sprawnie wiosłować.

W końcu przed godziną piętnastą bez jakiś spektakularnych przygód jako ostatni dobijamy do brzegu w Sandomierzu. Dziś bezpiecznie przed nami wylądowały wszystkie "kaczuszki". Część osób wybrało na nocleg warunki prawie domowe zamawiając sobie kwatery w różnych pensjonatach i tym podobnych. Dla tych, dla których spanie pod namiotem jest również nieodłączną częścią przygody związanej ze spływami kajakowymi Komandor znalazł świetne miejsce do rozbicia swoich materiałowych domków. Biwak rozłożyliśmy przy budynku przystani wodnej należącej do Sandomierskiego MOSiR-u. Więc mamy wodę, toaletę i nawet prysznic. Szybko i sprawnie zapełniają kolejne namioty niewielki trawnik z boku budynku. Jako ostatni wyrasta okazały Tadż Mahal czyli wielki namiot klubowy. Dobra teraz trzeba by było pomyśleć o jakimś jedzeniu bo mój tasiemiec zaczyna delikatnie dźgać mnie w kręgosłup swoim noskiem. Mieszkamy w zasadzie piętnaście minut od centrum miasta więc tylko trzeba się zebrać i pójść. Oj wcale nie. Rozleniwiona po rozłożeniu obozowiska Ekipa wcale się nie spieszy więc na podbój Sandomierza na razie wyruszam tylko z Marzeną.

wisla-08 (61 kB)
Sandomierski Zamek
wisla-09 (70 kB)
Sandomierski Rynek i Ratusz


Zawsze chciałem zobaczyć to piękne Polskie miasto zwane z powodu tego, że leży na siedmiu wzgórzach "małym" Rzymem. No, ale jakoś tak zawsze nie wychodziło jak z wszystkimi moimi marzeniami i planami. Nawet w domu cały czas leży sobie rozpisany na kilku kartkach plan wycieczki którą planowałem w zeszłym roku. No dobra pozostaje się cieszyć tym co mam w tej chwili. Marzena niedawno była w Sandomierzu przez kilka dni więc mam osobistą Przewodniczkę która prowadzi mnie od atrakcji do atrakcji, od zabytku do zabytku. Przechodzimy u stóp zamku, mijamy katedrę, docieramy w końcu na rynek i rozglądamy się za miejscem gdzie można by było coś zjeść. Widać, że zaczął się już sezon turystyczny bo ludzi jest dość dużo i ciężko o zrobienie zdjęć bez bohaterów drugiego planu. Obchodzimy rynek. Mijamy muzeum poświęcone kręconemu od kilkunastu lat serialowi "Ojciec Mateusz". Zatrzymujemy się na chwilę przy Domu Długosza. Dalsze kroki kierujemy ulicą Opatowską do jednego z najbardziej charakterystycznych zabytków miasta czyli okazałej Bramy Opatowskiej. Tu rozstaję się z Przewodniczką która idzie zrobić zakupy, a ja zdobywam wieżę. Szybko wchodzę na platformę widokową na szczycie wieży i podziwiam z góry zabytki miasta, wstęgę Wisły w której niedawno mieszałem wodę i widoczne niedaleko niewysokie Góry Pieprzowe. Gdy platformę zapełnia duża rodzina zachowująca się jakby byli tu sami ewakuuję się na dół. Teraz zatrzymuję się na każdym poziomie oglądając mini wystawy poświęcone chociażby różnym filmom kręconym w mieście, krzemieniowi pasiastemu czy historii miasta. Opuszczam w końcu wieżę i idę dalej w dół ulicą Opatowską na której końcu skręcam w lewo w stronę dawnego kompleksu klasztornego należącego kiedyś do Benedyktynów. Fotografuję go bo na więcej czasu już nie starcza i skręcam w ulicę Podwale Górne gdzie idę wzdłuż dawnych murów obronnych. Po pierwszych napotkanych schodach wchodzę z powrotem w obręb Starego Miasta. Chodzę po malowniczych skąpanych w słońcu uliczkach powoli zbliżając się do miejsca umówionego spotkania z Marzenką. Znajduję Ją cudownie uśmiechniętą siedzącą na ławeczce niedaleko Bramy Opatowskiej. Dobra na razie koniec zwiedzania czas nasycić również żołądki, a nie tylko oczy. Znajdujemy na rynku przyjemnie wyglądającą restauracyjkę. Siadamy na zewnątrz w cieniu dawanym przez parasole i nawet nie zauważamy jak mija nam kolejna godzina spędzona na jedzeniu i gadaniu.

Jeszcze chwilę snujemy się między budynkami, ale powoli cały czas zbliżamy się do biwaku. Słońce jest już niziutko gdy docieramy nad Wisłę pod MOSiR-em. Okazuje się, że są tu tylko Marzena ze Staszkiem którzy wrócili tuż przed nami. Nudzić się na razie nie będziemy bo Kumpela wyciąga z bagażu rzutkę ratowniczą i zarządza ćwiczenia w jej użyciu. Zaliczam krótki instruktaż i już po chwili zaczynamy ćwiczyć. Ustawiamy się kilkanaście metrów od siebie i zaczynamy rzucać samą rzutką bez rozwijania liny żeby poćwiczyć celność. Gdy osiągamy jakąś powtarzalność zaczynamy ćwiczyć rzuty z rozwijaniem liny. Powiedzmy, że nam to zaczyna wychodzić. Bez stresu ze spokojnym celowaniem to fajna zabawa. Obyśmy nigdy nie musieli sprawdzać jak nam pójdzie przy ratowaniu kogoś, gdy będziemy w silnym stresie i pod presją czasu.

wisla-10 (70 kB)
Ćwiczenia z rzutką ratowniczą, a w tle budynek MOSiR-u na którego terenie zostaliśmy ugoszczeni


Powoli ze zwiedzania Sandomierza do obozu wracają pozostali Wikingowie. Oprócz tego dołączają do nas jeszcze dwaj uczestnicy którzy popłyną jutro z nami. Z Torunia z własnym kajakiem przyjeżdża dawno nie widziany Tomek, a z Krakowa również z własnym "okręcikiem" Marek będący nowym nabytkiem klubu. Siadamy pod zadaszaną wiatą i zaczynamy rozmowy wszelakie. Gdy zapada ciemność na stole ląduje wynalazek przegotowany przez Marka D. świeca okopowa dającą całkiem sporo światła i ciepło. Takie same robią sobie i stosują w okopach oraz schronach ukraińscy żołnierze. Dojeżdża do nas jeszcze grupa "miejska", a z nią Michał i jego gitara więc zaczynają się wspólne śpiewy. Jest fajnie, miło prawie rodzinnie. Pierwszy dzień spływu i pobytu w Sandomierzu kończy się dla mnie już tak naprawdę w niedzielę.

NIEDZIELA 14 maja 2023

Drugi dzień wyprawy z Wikingami zacząłem dość wcześnie gdy o godzinie piątej obudziło mnie zimno i nie tylko. Okazało się, że gatki i koszulka to trochę za mało na wygranie ze zbliżającą się "zimną Zośką" Gdy tylko wróciłem po powitaniu dnia do namiotu już nie zdejmowałem spodni ani shella tylko poszedłem spać dalej będąc w nie ubranym. Było to prostsze niż wypakowywanie drugiego śpiwora.

Druga pobudka nastąpiła kilka minut przed godziną ósmą. Gdy tylko rozsunąłem swój dobrze wyciemniony namiot przywitało mnie ciepło i światło słońca. Umyłem się i stwierdziłem, że śniadanie na razie sobie odpuszczę, a za to zafunduję sobie spacer do Sandomierza w miejsca których jeszcze nie widziałem.

wisla-11 (120 kB)
Wąwóz Królowej Jadwigi


Pierwsze kroki skierowałem do Wąwozu Królowej Jadwigi. Ma on około pół kilometra długości, a w najwyższym punkcie jego lessowe ściany mają dziesięć metrów wysokości. Przywitała mnie w nim cisza, spokój, pięknie prześwitujące przez gęstwinę listowia światło słońca. Fajne było o tak wczesnej porze to, że w zasadzie cały Wąwóz miałem tylko dla siebie. Byłem jedynym spacerowiczem. Na końcu miałem do pokonania krótki odcinek górski na którego końcu wyszedłem przed Kościołem Nawrócenia św. Pawła Apostoła. Obszedłem go dookoła i ruszyłem w dalszą drogę. Przez chwilę zastanawiałem się nad pójściem na Sandomierski Kirkut, ale wygrał rozsądek i brak czasu. Przeszedłem przez dwa piękne zielone parki. Jeden usytuowany na wzgórzu Piszczele i drugi Park Miejski/Ogród Saski. Jeszcze raz przeszedłem przez prawie pusty o tej porze rynek robiąc zdjęcia. Minąłem katedrę i zamek i zdobyłem kolejne wzgórze gdzie jest zespół klasztorny Ojców Dominikanów. Stromą ścieżką zszedłem znów do wąwozu Królowej Jadwigi którego fragment pokonałem tym razem w przeciwną stronę. W ten sposób pożegnałem się z zabytkową częścią Sandomierza i wróciłem na biwak gdzie już prawie wszyscy się krzątali. Zjadłem szybko śniadanie i zacząłem ogarniać swój dobytek. Spakowany i ogarnięty poszedłem na prośbę Komandora wpisać się do pamiątkowej księgi MOSiR-u który nas ugościł. Jeszcze zagoniłem prawie wszystkich żeby też się wpisali no i byłem gotowy do wodowania.

wisla-12 (52 kB)


Dzień zapowiadał się słonecznie i upalnie więc swój strój wyletniłem jak tylko się dało. Marzena już czekała na mnie przy kajaku też ubrana lżej niż w sobotę. Teraz czekaliśmy żeby wszyscy się zwodowali i znów mogliśmy zamykać grupę. Trasa dzisiaj miała być krótsza niż zaplanował na początku Ryszard. W planie było do przepłynięcia 29 kilometrów z Sandomierza do Annopola. Niestety po "demokratycznych" ustaleniach części grupy trasę skróciliśmy o jedenaście kilometrów do przystani promu w Zawichoście. No trudno, szkoda.

Dzisiaj się nie spieszyliśmy nigdzie. Po prostu trzymaliśmy się kilkadziesiąt metrów za ostatnią załogą, a gdy dowiedzieliśmy się o której będą odebrane kajaki to w ogóle złączyliśmy się w tratwę złożoną z kilku kajaków i dryfowaliśmy z prądem nie próbując dogonić czołówki. Woleliśmy cieszyć się przyrodą, rzeką i dobrym towarzystwem zamiast siedzieć na brzegu w środku niczego. Zaczęły się wodne opowieści i wspominki z różnych spływów. W nich prym wiódł Zbyszek którego nazwisko zbieżne z jednym kronikarzem dziejów Polski predysponuje do bycia gawędziarzem. Drugą osobą była połowa załogi mojego kajaka czyli Marzena. Snuli cudne opowieści o rzekach Rumunii, Litwy, Łotwy. Takie, że prawie się tam z nimi było, płynęło, biwakowało. Beata, Anita, Jurek i ja z braku stażu i doświadczeń na wodzie nawet im się nie wtrącaliśmy będąc zasłuchanymi. Na skraju płynął w jedynce nasz Komandor Ryszard który w każdej z tych przygód brał udział i tylko czasami się uśmiechnął gdy coś go poruszyło w opowieściach. Sam przeżył tyle, że pewnie byłby wstanie obdzielić każdego Wikinga i jeszcze by zostało wspomnień do rozdania.

Gdzieś przed nami dostrzegliśmy nienaturalne kolory na brzegu rzeki. Pewnie płynący na szpicy Kaśka z Adamem znaleźli fajne miejsce na przerwę. Gdy już byliśmy bliżej to okazało się, że to Nasi więc nasza siódemka również desantowała się na Wiślany brzeg. Nadszedł czas na drugie śniadanie i kolejne rozmowy w najróżniejszych konfiguracjach osobowych i tematycznych. No, ale końcu trzeba było płynąć dalej. Jakoś tak wyszło, że tak jak przedtem ósemka kajaków znów popędziła do przodu, a z tyłu została czwórka z trzymającą się od rana razem siódemką pasażerek i pasażerów. Po drodze zrobiliśmy sobie jeszcze jedną przerwę na przepięknej piaszczystej łasze. Później przed Zawichostem przepływaliśmy przez niesamowicie groźnie wyglądające wiry gdzie woda kotłowała się bez ładu i składu. Jeszcze przed samym lądowaniem trochę zaskoczyła nas płytko rozpięta pod lustrem wody stalowa lina od pogłębiarki o którą każdy kajak szorował dnem.

No i w końcu dopływamy do Zawichostu. Wszyscy, bezpiecznie, zadowoleni z pięknego spływu gdzie miało się wrażenie, że ktoś kogo już nie ma jest cały czas z nami i czuwa. No, a ja spełniłem chyba jedno ze swoich nielicznych marzeń. Może los przewrotnie trzy dni zamienił w raptem trzy godziny, ale przynajmniej spędzone z Tą Osobą którą chciałem. No, a nauka ze spływu. Nadal wiem, że nic nie wiem
i, że kajakarz ze mnie marny.

Dziękuję wszystkim za cudownie i dobrze spędzony czas, a swojej drugiej połowie załogi za cierpliwość i wszystkie lekcje na wodzie.

wisla-13 (83 kB)

DZIĘKUJĘ
Endrju Szczypiorek

Relacja fotograficzna - Andrzej Pieniążek

Relacja fotograficzna - Sobota
Relacja fotograficzna - Niedziela
Powrót

copyright