kontur (2 kB)

wiking300. (17 kB)

Spływ Kajakowy – Sanem etap 5

Sarzyna – Stalowa Wola - Szczytniki nad Wisłą

30 - 31.07.2022 r.

PROGRAM SPŁYWU:

Wyścig z burzą na Sanie,
czyli poznajemy różne rodzaje uziemienia

foto 0 (77 kB)

Nad ranem w dzień wyjazdu: Alert RCB – „Uwaga! Dziś i jutro (30/31.07) lokalnie ulewny deszcz i silny wiatr. Możliwe przerwy w dostawie prądu. Unikaj otwartych przestrzeni”.
Komandor w autobusie instruuje:
- Dzisiaj około godz. 15 jest przewidywana burza. Nie płyniemy podczas burzy. Zatrzymujemy się przy brzegu we względnie niskim miejscu, przytulamy do kajaka. Nie siedzimy w kupie. Między kajakami robimy duże odstępy.

Dzisiaj San po raz piąty dla Wikingów – kolejny odcinek: Sarzyna – Nisko – Szczytniki nad Wisłą. Łącznie 68 km. Prognozy pogody z każdym kolejnym sprawdzaniem łagodnieją – deszcz i burza przesuwa się na późniejsze godziny, a dominuje słońce za chmurami.

DZIEŃ PIERWSZY:

Jedź pan wolniej!

O godz. 6.00 wyruszamy z Bulwarowej. Za 10 minut, w Niepołomicach wsiądzie Witek – nasz kumpel, prezes Koła PTTK Azymut. Ma urodziny, więc gorączka przygotowań trwa. Ludziska podpisują życzenia, ćwiczą śpiewanie refrenu piosenki „Daję Ci kamień z wielkim love”, Asia rozdaje peruki, Henio z Kinią i Andrzejem dmuchają balony, a Kaśka ujarzmia kierowcę:
- Panie! Nie zdążymy! Jedź pan wolniej!

san5-02 (69 kB)

I na parkingu wypadamy z busa prosto w Witka. Szczypiorek i Janusz zawijają długimi czarnymi włosami, Asia rozprostowuje hawajską spódniczkę, Kinia filmuje i robi fotki, inni mocują kwiaty we włosach i rogi na głowie, a Kaśka idzie z kamieniem na dłoni z napisem Love (piaskowiec ze spływu z Litwy) i się drzemy zgodnie z piosenką: ”Daję Ci kamień z wielkim Love, no bo kwiaty szybko schną”. I czytamy życzenia. Czy Witek był zaskoczony? Hmm… a jak myślicie? A klienci stacji paliw? Hmm… a jak myślicie?


Dziś w Wikingach święto mamy
No więc powiem Wam w sekrecie
Urodziny oblewamy!
Kumpla - zdradzę, bo nie wiecie

Przystojniak jest, no i basta
Szans nie ma żadna z naszych pań
Bo żona – piękna jest niewiasta
A nasz bohater – piękny drań

Na Sanie w deszczu się rozbierał
Piankę ściągał szybkim ruchem
Wzrok przyciągał, dech zapierał
Świecił torsem, kusił brzuchem
A damskie oko leciało… głęboko

Tancerz nie do zajechania
trzy godziny na parkiecie
przytulania - pożegnania
Skąd siły? Nie zrozumiecie

Henia słucha, Rysia kocha,
Z nami pije i trzeźwieje
I za Gienkiem czasem szlocha
- żona chyba oszaleje

Kumpla z rzeki darł w niebiosy,
Gdy ten wpadał obolały
Raz za kapok, raz za włosy
Ratownik jest doskonały

Logistyka, zarządzanie…
Z Azymutem w świat ucieka
Właśnie jego to zadanie
Na szczyty porwać człowieka

Kamienie kocha też, czy wiecie?
Sekrety ziemi zna tajemne
Sprawy geologii na świecie
i wszystkie takie rzeczy ciemne

Rozmówca to doskonały
Czarować słowami umie
Bajer – to jego pole chwały
Każdy zazdrości i rozumie

Co za facet? Któż to taki?
Pseudonim: Hydropyta ma
Witek – nasz kumpel nie byle jaki
Dzisiaj całusy nam da!

- Wszystkiego dobrego kolego!
Kochamy Cię właśnie takiego!

san5-03 (84 kB)
san5-04 (95 kB)

Jeeeee-dziemy na San!

Jest wesoło. Przecież nikt nie jedzie za karę. Przecież się lubimy. Przecież wszystkich nas łączy przygoda. Tył busa zgodnie z niepisanym prawem jest zawsze najbardziej aktywny. Któż tam siedzi? Ekipa Pana Grilla, czyli naszego Jurka. Fajnie, bo młodzi, znacznie zaniżą średnią wieku Wikingów. Kto ich ściągnął do grupy? Szczypiorek oczywiście, wyhaczył ich podobno gdziesik w górach, a że waryjat do waryjata ciągnie i niepokorny do niepokornego, to dali się adoptować do Wikingów.

No więc tył autobusu – oczywiście Witek w środku - giba się, kołysze, zawija włosami, wybija rytm dłońmi w powietrzu i śpiewa „Jeeeeedziemy na San!”, a my im wtórujemy. Czas mija błyskawicznie. Zatrzymujemy się nad rzeką we wsi Sarzyna. To tutaj jest punkt startu. A deszcz zapomniał o nas. I burza zapomniała o nas. Słońce uśmiecha się zza chmur i mówi nam: dzień dobry.

san5-05 (101 kB)
san5-06 (99 kB)

- Faaaaaajnie jest – myślę zapinając kapok i melduję się mojemu kapitano, czyli Henrykowi. Wodowanie łagodne. Ruszamy. Kinia z Witkiem Azymutem. Asia z Januszem zwanym Gustlikiem. Baśka Figlarka ze Szczypiorkiem. Dorotka z Piotrem Dyrektorkiem. Neptuny oba. Z tyłu inni. Kajak obok kajaka. Potem – kajak za kajakiem. Przygoda się zaczęła.

Trza by zamontować peryskop

Nurtu niby nie widać, ale wiosłować wiele nie musimy, bo woda niesie nas leniwie. Przyglądam się brzegom, usiłuję policzyć odcienie zieleni. Zieleń jest dzika – domów nie ma, ludzi nie ma, o dziwo – zwierząt też nie ma. Jedynie ważki granatowe gonią się w przybrzeżnych trawach. Przed nami burza jasnych włosów, nad nią widać głowę Gustlika. Jakoś tak jest nadnaturalne wysoko. Asia na dziobie, ale czemu on jakoś dziwnie wyżej siedzi, jakby kajak podmienił na kanu? Nie mogę pojąć co u nich tak inaczej. Heniek też nie może wykapować. No to podpływamy.

san5-07 (51 kB)

- Mam blok styropianu pod tyłkiem, cosik trzeba widzieć – tłumaczy Janusz Gustlik.
Nadal nie mogę zajarzyć. Szczypior też dopływa i dodaje:
- Jak pływałem z Asią, to też nic z tyłu nie widziałem. Tylko włosy. To lukałem na prawo i na lewo zza tych włosów. Trza by zamontować peryskop, jak na okręcie podwodnym. Wtedy widoczność sternika byłaby maksymalna.
Asi śmiech dogania jego słowa. A nasz śmiech łączy się ze śmiechem Asi. A ja przypominam sobie, jak Heniek kazał mi ściągnąć kapelusz, bo mu zasłaniam świat.
- Jutro będzie akcja: ujarzmianie - czyli spinamy, wiążemy, ścinamy – mówię do Asi patrząc na jej włosy.

Czas na drugie śniadanie

Po lewej wzrok przyciąga fioletowo-zielony klif. Intryguje kolorem, więc podpływamy bliżej. To czernice zwane jeżynami. Fioletowe owoce podobne do malin, duże, zwisają pękami nad wodą, kuszą. Och, jak uwielbiam jeść prosto z krzaka, a tu czyste, bo daleko od cywilizacji, prosto nad wodą. Nie wytrzymuję i mówię:
- Heniek dobijamy. Czas na drugie śniadanie. Ja zrywam, Ty stabilizujesz kajak.
No i dobijamy do skarpy. Jeżyny są na wyciągnięcie ręki, same wpadają do dłoni. Mam całe fioletowe ręce, nic to, bo smakują obłędnie. Zbieram dalej i podaję w tył Heniowi. Widzimy kajak za nami.
- Podpływajcie, drugie śniadanie czeka. Cała skarpa jeżyn - wołam.
To Szczypiorek z Baśką. Odbijamy robiąc im miejsce. Zatrzymują się totalnie zaskoczeni. Też dali się skusić.

Zmienia sterników jak rękawiczki

san5-08 (68 kB)

Przed nami Dorotka z Piotrem Dyrektorkiem. Noga założona na nogę na końcu dzioba, oczy przymknięte oczekujące na pieszczotę słońca, wiosło nieruchomo na burcie. Piotr wiosłuje. Tandem zgodny.
- Ja nie mogę narzekać. Na każdym spływie mam super sternika. Zaletą jest to, że sternicy się zmieniają – nie kończy, bo przerywa jej śmiech Marzenki:
– Zmienia sterników jak rękawiczki…
Codzienność i filozofia miesza się w rozmowach. Delektujemy się chwilą, natura wchłania nas w siebie i wypiera codzienność, wypiera myśli, jest radość chwili. Jest: tu i teraz.
Dorota podsumowuje:
- Nie zajmuj się małymi rzeczami. Im mniej myślisz, tym bardziej szczęśliwa jesteś.
Jakże ja kocham te jej epigramatyczne myśli nieuczesane.

Nie, nawet nie do dupy

san5-24 (73 kB)

Przed nami Andrzej, czyli Pan Poziomka, na packrafcie niepokojąco się kołysze. Nagle przewala się przez burtę i wpada do wody. Dziwimy się, płyniemy szybciej.
- Co to? Wpadł na coś? Ale pakraft nieruchomy. Czemu się przewrócił? – pytam.
Heniek wytęża wzrok i też nie wie. No to płyniemy jeszcze szybciej. Andrzej wstaje, wsiada do pakrafta i znowu przez burtę i do wody. Pakraft zrzuca go niczym wierzgający koń i Andrzej znowu w wodzie. Co jest?
- Głęboko? – pytam Andrzeja leżącego w wodzie.
- Woda po kolana – odpowiada.
- To do dupy – stwierdzam.
- Nie, nawet nie do dupy. Nawet nie sięga dupy – dodaje Andrzej i proponuje: - Chodźcie, świetna zabawa.
I wchodzi do swojego pojazdu, przewala się przez burtę i ląduje we wodzie ze śmiechem.

san5-09 (65 kB)
san5-10 (64 kB)

Nie trzeba nas zapraszać do igraszek wodnych. Zdejmujemy kapoki i koszulki i wbiegamy do wody. Rzeczywiście tylko po kolana. Nie da się pływać. Ale woda cudnie ciepła, piasek pod stopami.

Chodzimy boso po piasku i po wodzie – to łączenie się z naturą, z ziemią poprzez stopy. Podobno takie uziemianie zmniejsza poziom stresu, pomaga zmniejszyć ból, poprawia sen.

Relaks na maksa. Zanurzamy się ile tylko się da. Wygłupiamy się ile się tylko da. Śmiejemy się ile się tylko da. Henek z Piotrem Dyrektorkiem ruszyli na poszukiwanie głębin aż pod drugi brzeg. A rzeka szeroka, z 80 metrów, licząc na oko. I znaleźli okno głębinowe. Pływali i pływali aż ich trzeba było siłą wyciągać z wody. Bo przed nami jeszcze wiele km.

san5-11 (86 kB)

Heniuś, gdzie ta Twoja burza?

Już dawno po 15.00. Słońce świeci. Jest cudnie. Na niebie baranki chmur.
- Heniuś, no i gdzie ta Twoja burza ? – przekomarzam się.
- Przesunęła się na 17.00 – odpowiada.
Po lewej przystań. Port Ulanów. Potem most. Mininurt leniwie nas niesie to robimy tratwę.

san5-12 (73 kB)

Komandor, Ela, Pan Grill, Beata, Szczypior, Baśka, ja i Henio. Poprzytulane do siebie kajaki wcale nie chcą się rozłączyć. Dobija do nas Gustlik z burzą blond włosów na dziobie. Jest śmiech. Jest luz. Jest radość. Obliczamy ile do jazu. Wiemy, że nie wolno go spływać. Przypominam sobie słowa naszej Kaśki:
- Jak spływasz z progu toś ciemny jak tabaka w rogu!
Każę obrócić kajak, by zrobić zdjęcia Gustlika i Asi i zamieram. Na horyzoncie, za nami, granatowo. Pędzą ku nam czarne chmury. No to do wioseł. Do progu jeszcze 5 km, czyli godzina, niedaleko za progiem meta.
- Zdążymy uciec przed burzą? – pytam Henia.
- Przejdzie bokiem. Popatrz wszystko ciemnieje na lewym brzegu, na prawym jasno – uspokaja.
Woda przybiera kolory ciemnej zieleni, odbicie drzew w wodzie też ciemnieje, zrywa się lekki wiatr. Dotyka nas chłodem prosto w twarz. Wiosłujemy równo i szybko. Nastaje cisza. Czyżby cisza przed burzą? – domniemywam.

Ozdoba dzioba czy wał przeciwwietrzny?

Ciszę rozrywa dźwięk telefonu. To Kaśka. Odbieram. Zawsze na rzece ostrzega przed niebezpieczeństwem.
- Ewa, będzie słychać szum. Tuż przed progiem przy prawym brzegu jest kamień. Przybijcie do niego. Wyjdź na brzeg tam. Wcześniej nie dacie rady. Powiedz Henkowi, że ma spłynąć między tym kamieniem a brzegiem. Tylko i wyłącznie tędy. Jeżeli popłynie między kamieniami to się wyrąbie. Nie jest dobrze, bo burza idzie.

Informację przekazuję Piotrkowi Dyrektorkowi i Szczypiorowi, którzy płyną niedaleko nas. Przygotowujemy się do zmierzenia z progiem. Wiatr się wzmaga. Uderza chłodem w twarz. Robi fale na rzece i popycha je ku nam. Dmucha prosto w dziób kajaka spowolniając go. Cały prawy brzeg jest granatowy – i trawa, i niebo. Tylko po lewo została zieleń. Ale powoli też przybiera granatowo-szare barwy. Zdążymy przed burzą? Nie zdążymy?
Słuchać szum. Zatrzymujemy się na moment wsłuchując się w niego. Nie, to nie spadająca woda. To wiatr w koronach drzew.
- Heniuś wieje Ci mocno? – pytam głupio.
- Nie. Jesteś osłoną, wałem przeciwwietrznym. Podmuch zatrzymuje się na Tobie – odpowiada.
- Ja pierdziele. Facet. Komplement Ci się nie udał. Ja… kiedyś było ozdoba dzioba, a dzisiaj – wał!??? – myślę rozżalona.

Szczypior, masz układy z piorunami to działaj!

Trzymamy się razem – trzy kajaki: ja i Henio; Baśka i Szczypior; Asia i Gustlik. Gadamy, wiosłujemy, od czasu do czasu patrzymy na niebo za nami. Chmury ciemne i czarne przypływają do nas po niebie z szybkością wprost proporcjonalną do naszego odpływania od nich. My paręnaście metrów do przodu, chmury dokładnie tyle samo za nami. Przemieszczamy się równolegle – my po wodzie, one po niebie. My szybciej, to i one szybciej. Zapatrzeni w niebo uderzamy w kajak Asi.
- Uważaj, zaburzyliśmy ich trajektorię ruchu - wołam poprzez wiatr do mojego sternika.
Gdzieś daleko za nami słuchać nasilający się pomruk i grzmot. Ale grzmot jakiś stłumiony. Jeszcze daleko - rejestruje mój mózg.

san5-13 (40 kB)

- Szczypior, jesteś elektrykiem, znasz się na prądzie, jakikolwiek on by nie był i znasz się na wyładowaniach. Masz układy z piorunami, działaj. Powiedz, za ile burza nas dogoni – proszę.
- Hmm… hmmm… sądząc po przesłankach… to za ponad pół godziny. Musiałbym Was uziemić żeby było bezpiecznie – odpowiada z rozmysłem.
- Zdążymy, uziemienie, czyli ziemia pod stopami, będzie na mecie – mówię i dodaję:
- Jakby co to wbiję się do dzioba, Heniek mnie dopcha wiosłem i przeczekam, i niech się sternik martwi.
- A potem będziemy Cię wyskrobywać z dzioba łyżką do ślimaków… - dodaje Szczypior.
- Tak, łyżką w rozmiarze XXL, dobrze, że nie widelcem do wyciągania ślimaków z muszli – myślę.

Napieprzamy z wiosła

Widać na wodzie w oddali jakby czterowarstwowy falochron skalny w poprzek rzeki. Dziwnie regularny. Szum wody jest minimalny, bo zagłusza go wiatr. To jaz. Po prawej tłoczy się woda między ostatnim kamieniem falochronu a brzegiem. Dziwne napięcie jest we mnie. Pilnuję prawej strony. Każę się wysadzić przed kamieniem, bo boję się, że nurt nas porwie. Wyłażę na kolanach na brzeg, mocno trzymam się trawy i podpieram wiosłem. Z góry skarpy patrzę na jaz. Bloki skalne wystające z wody świecą szarością na tle czerni nieba. Heniek sprawnie przepływa i czeka na mnie przy brzegu. Nie idę. Czekam aż przepłynie bezpiecznie Szczypior, który już Baśkę wysadza na brzeg. Patrzymy z Baśką jak cofa kajak, ustawia się dziobem w środku nurtu i oddaje się nurtowi sterując wiosłem. Pięknie przepływa. Jest ok.

san5-14 (90 kB)

Wracamy do partnerów. Asia przepłynęła wcześniej, to za nami szybko nikogo nie będzie. Zaczyna padać deszcz. Małe krople w sekundzie zamieniają się w duże i w drugiej sekundzie – w wielkie. Nie ma szans wyjąć kurtki z bukłaka, bo w momencie jesteśmy cali mokrzy. Woda spływa po włosach, po policzkach, kumuluje się na brodzie i kapie na koszulkę. To kapanie za chwilę zmienia się w strumyk, na dnie kajaka wszystkie te strumyki łączą się w jeziorko. Wokoło czarno, ale grzmotów nie słychać. Czyżbyśmy wygrali wyścig z burzą?
Telefon. To Kaśka. Odbieram.
- Gdzie jesteście? Niedobrze to wygląda – martwi się.
- Już za progiem. Jest ulewa. Ale burza jeszcze za nami. Zdążymy uciec – melduję.

Na tafli wody robią się stożki deszczu, trącają się, wirują. Oba brzegi grożą wszystkimi odcieniami czerni, ale naprzeciwko nas, tam gdzie rzeka łączy się z niebem jest błękit w prześwicie. Wbijamy wzrok w ten błękit i napieprzamy z wiosła. Patrzę na stożki wody falujące po powierzchni rzeki i na kulki wody toczące się po moich kolanach, i na plamy wodne ślizgające się po kajaku, i strugi wody spadające z wiosła, i… zaczynam się śmiać. Heniek śmieje się razem ze mną.

Po lewej widzimy baner. Meta. Dobijamy do brzegu. Kompletnie mokrzy dotknęliśmy ziemi, czyli zeszliśmy na ląd. A więc uziemiliśmy się. A więc połączyliśmy się z dobrą energią ziemi. Burza jeszcze za nami. Wygraliśmy?

san5-15 (51 kB)

W pałacu u Neptuna

Deszcz robi z nami wszystko co chce. A my ze śmiechem wciskamy się do jedynego namiotu rozbitego na mecie. To dwuosobowy namiot Neptuna. A w nim już siedzą i dzielą się wrażeniami z trasy: Neptun, Grażynka, Janusz, Rysiek, Ela. Wcisnęliśmy się do przedsionka. Z dziką przyjemnością patrzę jak deszcz atakuje namiot, szarpie plandeką, tworzy mniejsze i większe jeziorka na tropiku we wgłębieniach materiału. Woda nie mieści się i widać jej ekspansję we wszystkie strony świata, jeziorka na tropiku walczą ze sobą, wypychają się, przelewają jedno w drugie. Uśmiecham się triumfująco patrząc z półuśmiechem na dach namiotu wyglądający jak pole walki deszczu z deszczem, aż nagle uświadamiam sobie, że mi jakoś dziwnie zimno w stopy. Spojrzenie rejestruje jezioro w przedsionku namiotu, a moje stopy są dokładnie w środku tego jeziorka. Po chwili kropla za kroplą coraz szybciej zaczyna mi spadać na twarz. Z przyspieszeniem celuje raz w policzek, raz w czoło, a raz w oko.

Inwazja deszczu. Ale którędy? Tajemnica została rozwiązana po kolejnych spadających kroplach. Diagnoza: przecieka zamek od tropiku.
- Właźcie do nas. Szybko – decyduje Grażynka.
No to przełazimy z przedsionka do sypialni namiotu. Czyjeś ręce, czyjeś włosy, czyjeś nogi. Nie wiadomo kto jest kto. Ale jest sucho. Nie da się wyjść. Jesteśmy uziemieni. Przez pogodę. Uziemieni inaczej.
Za chwilę pojawia się mokruteńka Marzenka.
- Zapraszamy – mówię – pałac Neptuna pomieści wszystkich.

Wikingowie z namiotami mieli branie tej nocy

Mija godzina – nic się nie zmienia – pada. Mija druga – pada. Przemoczeni czujemy, że nam coraz zimniej. Chłopaki podejmują męską decyzję – idą rozbijać namiot klubowy, trzeba przecież pałac Neptunom zwolnić. I poszli prosto w ulewę. Z latarkami. W pelerynach. Neptun, Heniek, Gustlik. Ciemno. Mokro. Ślisko. A jednak dali radę. Komnata klubowa stoi targana wiatrem, bombardowana deszczem. Więc dzielimy się, część Wikingów jeszcze u Neptuna, cześć do klubowego, część ludzi w autobusie, a niektórzy już wcześniej poszli spać do domków. Słychać grzmoty. Dzwoni Kinia dwa razy, że w domkach są miejsca, że można przyjść, że tam sucho, że ciepło. Jakże miło, że ktoś troszczy się o nas. Coś musimy zadecydować. Jednak zostajemy na bulwarach.

W samym epicentrum ulewy namiot swój z poświęceniem rozbija Henek, zaraz po nim Szczypiorek. Heniek zaprosił na noc dwie Rusałki do namiotu, Szczypiorek – jedną. Oj, tej nocy, Wikingowie z namiotami mieli branie…

Policjanci zazdroszczą…

W autobusie zaczyna się impreza. Nagle podjeżdża patrol policyjny. Zdziwienie. No to podchodzę. Okazuje się, że młodzi, sympatyczni policjanci rutynowo robią patrol terenu. Opowiadam skąd jesteśmy, pokazuję pismo ze zgodą Urzędu Miasta Stalowa Wola na rozbicie się na Błoniach Nadsańskich. Spisują dane. Przychodzi Henek z mapą. Pokazuje skąd – dokąd pływaliśmy poprzednie odcinki, mówi, że całość Sanu to dla nas ponad 300 km w kajaku. Policjanci zdziwieni, że aż tyle, mówią, że popływaliby z nami, że też pamiętają spanie w namiocie za szczenięcych lat, że świetnie mamy, że nam zazdroszczą. Życzą bezdeszczowej nocy. Fajnie, bo czujemy się bezpieczni.

Wracamy na imprezę do busa. Tańce trwały tam ponoć do trzeciej w nocy, najwytrwalszymi okazali się Szczypior i Gustlik.

DZIEŃ DRUGI

Replay z poprzedniego spływu

Rano budzi mnie ciepło i zapach kawy. Nie pada, choć deszcz widać w chmurach, jakby zatrzymany ręką Boga. Ciężkie niebo zdaje się wołać: - Spieszcie się, uciekajcie, bo nie wytrzymam i runę ulewą.

san5-16 (100 kB)
san5-17 (107 kB)

Spieszymy się powoli. Henio częstuje rogalikami z czekoladą, Szczypior walczy z konserwą turystyczną, Neptun pożycza nam wodę, bo przecież kolejną kawę trzeba czymś zalać, Baśka nie może się zdecydować od czego zacząć, a Dorota fachowo ratuje, co niektórym, podpuchnięte oczy. Pojawia się i komandor i decyzja: wypływamy o 10.00. Widać zbliżające się taxi. To nasi z domków.
- Oooo, zamkowe zajechały karetą… – śmieje się Gustlik.
Z uśmiechem schodzimy na wodę. Bo nie pada. Za moment zatrzymuje nas łacha piachu. No to replay z poprzedniego spływu, czyli: wypad z kajaka, za linę i do przodu. Patrzę na rzekę - każdy Wiking ciągnie kajak ze swoją Rusałką brodząc po wodzie do wysokości kostek.

Na szczęście sytuacje tego typu były tylko okazjonalne. Dalej woda już głębsza, nurt minimalny, przeszkód zero.

Namiętna retoryczna akcja… w kajaku

Woda niesie męski głos. Gada ktoś i gada, brecha i trajkocze. Słowa biegną po wodzie do nas z szybkością światła. Cóż to za facet taki rozgadany? – nie mogę się nadziwić, bo trudno jeszcze po głosie zidentyfikować. Nikt mi nie przychodzi do głowy. Same spokojne Wikingi na tym spływie. Zwalniamy. Nadpływa Baśka ze Szczypiorem. To on. Znam faceta cztery lata i nigdy nie widziałam go w tak namiętnej nieprzerwanej retorycznej akcji. I o dziwo tematem rozmów było nie uzbrojenie, nie książki, nie jaskinie, nie muzyka, ale… teatr. Nie przerywamy im. Patrzymy zdziwieni, jak płyną dalej, a Szczypior dalej gada i gada.
Kolejna łacha piachu wymusza wyjście z kajaka, to robimy przerwę.

san5-18 (85 kB)
san5-19 (75 kB)
san5-22 (129 kB)

Henio robi kanapki, układa na kajaku, częstuje papryczkami, robimy zdjęcia, a tu… jakiś kajak odpływa. Sam. Pusty. Jakże to tak? Nurtu nie ma, a kajak dryfuje coraz dalej od wyspy. Janusz Zosi wskoczył do wody i rozpoczął się pościg. A ponieważ to kawał chłopa, to kajak nie miał szans. Został złapany, dowleczony do wyspy i zacumowany. Ulga. Bo byłby problem. Jesteśmy dopiero w połowie trasy… ruszamy na wodę. I przyspieszamy.
Łup, łup, łupłupłup - łup, łup, łupłupłup - łup, łup, łupłupłup – woda niesie dziwne dudnienie.
- Ki pieron? Co się dzieje? – pytam Henia.
On nie ma pojęcia. No to przyspieszamy, ciekawość mnie zżera, a może ktoś wzywa pomocy? Doganiamy Baśkę i Szczypiora. To on wali mocno rękami po burtach kajaka.
- Cóż facet robisz? – pytam.
- Wybijam rytm wiosłowania, ale widocznie mam głuchą załogę, bo i tak robi po swojemu – odpowiada.

Jak baba ma niedosyt, to wszyscy mają przerąbane

san5-23 (154 kB)

Nie pada, jest ciepło, jest spokojnie, jest nudno. Henio włącza piosenkę „Gdzie ta keja”. Śpiewamy i śmiejemy się. Po chwili mówi, że widzi baner po lewo.
- Nie powiem, żebym się cieszyła, dla mnie za mało, za krótko, za spokojnie, chcę płynąć dalej! – oznajmiam.
- To co udajemy, że nie widzimy i przepływamy? – zastanawia się Henio.
Witek przy banerze już nas wypatrzył. Już macha do nas. Już stoi z aparatem i robi foty.
Wychodzę na brzeg i wpadam prosto w komandora.
- Rysiek, ja mam niedosyt. A jak baba ma niedosyt, to wszyscy wokoło mają przerąbane! – oznajmiam i idę się przebierać. Gadamy i wygłupiamy się, bo wszyscy już na mecie.
Ewa, Ewaaa! – ktoś mnie woła. Oglądam się i widzę jak komandor idzie do mnie szybkim krokiem. Coś trzyma w dłoniach. Patrzę zdziwiona…
- Mówiłaś, że masz niedosyt, to proszę. To prezent. Motyl z muszli, ze Sanu – mówi i wręcza mi dużą, na całe męskie dłonie, dwublaszkową muszlę małży wapiennej. Piękna.

san5-20 (54 kB)

Za moment ważna chwila w Wikingach – podsumowanie spływu Sanem i wręczenie medali. Za przepłyniecie wszystkich pięciu odcinków Sanu, czyli 334 km – medale złote, za przepłyniecie czterech odcinków Sanem – srebrne. Gratulacje i uściski zamykają temat Sanu. Wchodzimy do busa. Wracamy do Krakowa. Czy wrócimy na San? Kto wie…? Z Ryśkiem wszystko jest możliwe.

san5-21 (75 kB)

Medale złote za przepłyniecie wszystkich odcinków Sanu otrzymali: Ryszard Klecki, Wiesława Łazarczyk, Katarzyna Nowaczyńska, Witold Bogacz, Henryk Gąsior, Zofia Godzwoń, Janusz Magielski, Piotr Majchrzak, Mateusz Pietras, Aneta Rataj. Gratulujemy.

Ewa Bugno (Pirania)

Fotokronika - Ewa Bugno

Dzień pierwszy
Dzień drugi
Powrót

copyright