kontur (2 kB)

Czeska i Saska Szwajcaria
30.04 - 04.05.2010 r.

Linia
Kierownik wycieczki: Andrzej Sieja i Eugeniusz Halo
Pogoda: słoneczna

Nasza Grupa

"Czeska i Saska Szwajcaria"


"Śni się lasom las, śnią się deszcze.
Jawią się raz w raz, znikłe maje.
I mijają znów i raz jeszcze,
a ja własnych snów nie poznaję."

B. Leśmian

Tegoroczny długi weekend majowy to kontynuacja moich górskich wycieczek z PTTK, w tę część Europy, gdzie formacje skalne przypominają polskie Góry Stołowe.

Pierwszy dzień - 30.04.2010 r. był przyjemną rozgrzewką przed nadchodzącymi górskimi wypadami. W piątek zdobyliśmy Lu~ 793 m, najwyższy szczyt w Górach Łużyckich w Paśmie Sudetów Zachodnich. Szlak prowadzący na górę wił się, tak przyjemnie, iż nawet nie zauważyliśmy kiedy to, po 1h marszu byliśmy już na szczycie. Stąd rozpościerał się widok na te miejsca, które w najbliższych dniach mieliśmy odwiedzić. Obecne na szczycie metalowe tablice, pomogły nam rozeznać topografię terenu. Po krótkiej przerwie ruszyliśmy w drogę powrotną, by spokojnym krokiem dojść do baru na początku szlaku. Tu w atmosferze relaksu spędziliśmy godzinę. Dzień zakończyliśmy mile zaskoczeni dodatkowym punktem programu. W miejscowości Kamienicy `enov zwiedzaliśmy rezerwat przyrody nieożywionej "Pańska Skała". Są to osobliwie wyglądające skały o wysokości 30-60 m, które swoim kształtem przypominają organy. Ponieważ na skały można było wejść, chwila na zdjęcia, wydłużyła się. Podziwiane skałki odbijały się w dwóch oczkach wodnych, ukrytych wśród brzóz. Miejsce było na tyle urokliwe, że nie chciało się go tak szybko opuszczać. Po godzinie 18-tej dotarliśmy do hotelu "U kaple" w De inie, naszej bazie wypadowej. Warunki zakwaterowania okazały się dobre, a jedzenie smaczne.

Dzień drugi - 01.05.2010 r. zapowiadał się intensywnie. W sobotni ranek pojechaliśmy do miejscowości Wysoka Lipa, skąd ruszyliśmy w stronę Wąwozu Edmunda. Po drodze, z punktu widokowego Ptasi Kamień podziwialiśmy okolicę. Następnie dotarliśmy do miejscowości Mezni Louka, skąd przeszliśmy do Hrensko na przeprawę łódkami. Dzięki tej atrakcji mogliśmy podziwiać skały od strony wody. Szkoda tylko, że było pochmurno. Potem poszliśmy do jaskini, gdzie oglądaliśmy prehistoryczny stół. Następnie doszliśmy do Pravcickiej Bramy 441 m, gdzie przebywaliśmy około 1h. Tu z licznych punktów widokowych, podziwialiśmy okolicę i fotografowaliśmy skalny łuk. Mnie jednak bardziej podobało się zawieszone na skale schronisko "Sokole gniazdo", wybudowane w stylu alpejskim. Niestety budynek wymagał remontu. Droga powrotna to szlak trawersujący u podnóża skał, które uprzednio podziwialiśmy z wysokości. Zamykając pętelkową trasę, po 2h marszu dotarliśmy do Mezni Louka. Po dłuższym odpoczynku, pojechaliśmy do hotelu.

Według mnie dzień trzeci - 02.05.2010 r. był najciekawszy. Pierwszym punktem programu było oglądanie z zewnątrz zamku Hohnstein. Potem pojechaliśmy w stronę Rathen. Od wodospadu Amselfall szliśmy wąskimi korytarzami wśród omszonych głazów, by dotrzeć do Bastei (Baszty). Są to formacje skalne, leżące na terenie Parku Narodowego Przedniej Saskiej Szwajcarii. Wśród skał-baszt zawieszony był monumentalny, kamienny most. Znajdowała się tu niegdyś średniowieczna twierdza Neurathen, o czym świadczy zachowana cysterna na wodę i zrekonstruowana katapulta. Z licznych metalowych mostków rozpościerał się niesamowity widok na przełom Łaby. Jednak nadszedł czas by opuścić i to miejsce i łagodnie wijącym się szlakiem dość do Rathen.
W miejscowości zatrzymaliśmy się na krótki odpoczynek. Z miejsca postoju mogliśmy podziwiać brzegi Łaby i pływające po niej statki. Po przerwie, przez 2h maszerowaliśmy płaską ścieżką wzdłuż koryta rzeki. Niebieski szlak zawiódł nas na Górę Lilienstein 415 m. Stąd widać było, na przeciwległym brzegu Łaby, twierdzę Festung Königstein, którą za chwilę mieliśmy zdobyć. Na Lilienstein spędziliśmy chwilę, wspinając się na kamienne punkty widokowe. W dalszej części wycieczki skierowaliśmy się na przeprawę promową przez Łabę. Z promu zrobiłam kilka zdjęć, wyłaniającego się przede mną nadbrzeża z urokliwymi i kolorowymi kamieniczki. Całość przypominała mi rzekę Inn w Innsbrucku. Natomiast w dali widniała twierdza. Licząc na zakup pamiątek, ruszyłam pospiesznie w stronę Festung Königstein. Przyspieszyłam bardziej po tym jak, spotkałam turystów. Błędnie ich zrozumiałam, że za 15 minut zamykają wejście do twierdzy. W rzeczywistości, za 15 minut zamykano, ale zewnętrzną, szklaną windę, z której podziwia się okolice miasta Königstein. Jednak ta pomyłka wyszła mi na dobre, bo na terenie twierdzy spędziłam aż 1,5h. Największe wrażenie zrobiła na mnie dawna stajnia, która działała na wszystkie zmysły. W budynku, wśród jeździeckich sprzętów, czuć było zapach zwierząt oraz słychać było tętent i rżenie koni. Spacer wzdłuż murów twierdzy pozwolił mi zapoznać się z jej ogromem. Budowla ta była miejscem, którego nikt nigdy nie zdobył, a nawet nie nosił się z takim zamiarem. W sklepie z pamiątkami "za pięć dwunasta" zrobiłam zakupy, a o godzinie 18-tej pojechaliśmy do hotelu.

Dzień czwarty - 03.05.2010 r. Tego dnia, jak co dzień, deszcz wisiał w powietrzu. Dodatkowo była mgła i duża wilgotność. Jednakże to właśnie ta pogoda nadała szczególny charakter poniedziałkowej wyprawie. Czerwonym szlakiem doszliśmy do góry Marina Skala 428 m. To ranne przejście było forsowną wspinaczką po wilgotnych kamieniach i oślizgłych belkach. Wysiłku i uwagi wymagały od nas zainstalowane metalowe drabinki i poręcze. Trud został wynagrodzony pięknymi widokami. Z okien i balkonu, stojącej na szczycie budki, przypominającej chiński domek, robiliśmy zdjęcia. Potem pomaszerowaliśmy na kolejny punkt widokowy - Vileminina Stena 422 m. Z tego miejsca widać było szczyt, który niedawno opuściliśmy. Mgły całkowicie spowiły niebo, tak iż "chińska budka" rysowała się w dali w odcieniach szarości. Potem pełni werwy szliśmy 2h, by dojść do ruin Saunstein. Wspinaczka wymagała pozostawienia plecaków. Ciasne przejścia wśród głazów były testem na szczupłość. Zagmatwane drabinki sprawiły, że część osób zgubiła je i utrudniła sobie wejście. Na szczycie znowu podziwialiśmy krajobrazy. Dalej powędrowaliśmy łagodnym trawersem, patrząc raz jeszcze na wcześniejsze punkty widokowe. Po drodze zaliczyliśmy "miniaturę" Pravcickiej Bramy. Była to Mala Pravcicka Brama - miejsce kameralne, ciche, nie oblegane przez turystów. Do grupowego zdjęcia, ulokowaliśmy się jak źrenica w skalnym oku. Mając jeszcze zapas sił, wycieczkę uzupełniliśmy o wejście na Deciński Śnieżnik. W planach był też krótki pobyt w Decinie. Ja już stęskniona za miejskim gwarem, wybrałam tylko Decin, by tam spędzić przeszło 4h. Z relacji osób, będących na Decińskim Śnieżniku, wiem, iż na szczycie wznosi się wieża widokowa. Lecz pogoda nie dopisała, bo zarówno nad Decinem, jak i szczytem, przeszły przelotne opady deszczu. Mnie w Decinie udało się zwiedzić wnętrza zamku, będącego w renowacji. Niegdyś pełnił on funkcję koszar dla Armii Czerwonej, której ślady widać na drewnianym portalu. A ponieważ podróże kształcą, dowiedziałam się, iż na zamku gościł Fryderyk Chopin i podczas wizyty napisał walca a-dur. Na terenie kompleksu zamkowego obejrzałam również rosarium i dawną stajnię z poidłami z czerwonego marmuru. Po opuszczeniu zamku i przekroczeniu Łaby, wdrapałam się na pobliskie wzgórze, gdzie wznosi się Pastyrska Stena-restauracja na kształt pałacyku. Stąd rozciąga się widok na miasto i Deciński Zamek. W drodze powrotnej minęłam ZOO, by w końcu trafić na synagogę i teatr. Do hotelu dotarłam na 1930. Większość osób, niezależnie od tego jak zakończyła dzień, uznała go za najbardziej wyczerpujący.


Dzień piąty - 04.05.2010 r. We wtorek, słońce z rana tak świeciło, iż łudziłam się, że chociaż ostatniego dnia, będzie ciepło. Na koniec imprezy pojechaliśmy na szczyt Jeated 1012 m koło Liberca. Podczas krótkiej wspinaczki towarzyszył nam zimny i porywisty wiatr. Podchodząc pod górę, z mgły wyłoniła się 93 m wieża telewizyjna w kształcie hiperboloidy obrotowej. Mnie jednak przypominała Wieżę Eiffla. Zmarznięci zatrzymaliśmy się na chwilę w restauracji, aby się ogrzać. Pijąc gorąca czekoladę, podziwiałam widoki zza szyby. Również na szczycie Jeated odbyło się wręczenie legitymacji nowym członkom PTTK.

W drodze do autokaru zimny wiatr nie odpuszczał. O godzinie 1130 wyjechaliśmy w stronę Polski. W Krakowie byliśmy o 19-tej.
Wycieczkę uważam za udaną. Lecz ja osobiście żałowałam, że w planie nie było zwiedzania niemieckiego miasteczka, jak chociażby Königstein.

Pozdrawiam - Monika Lech.

Linia
Relacja fotograficzna - Eugeniusz Halo
Relacja fotograficzna - Ewa Skrzyńska
Relacja fotograficzna - Anna Trojan
Relacja fotograficzna - A i Z Sieja
Relacja fotograficzna - Alicja Olender
Relacja fotograficzna - Wojciech Grabania
Relacja fotograficzna - Krzysztof Kmiecik
Relacja fotograficzna - Ala Obrzut
Linia
Powrót
copyright