Kierownik wycieczki: | Jacek Wiechecki |
Úzka dolina, parking /
Úzka dolina
Úzka dolina, rozejście szlaków
Pod Smrekom
Žiarske sedno
Baranec
Úzka dolina, parking
Data odbycia wycieczki |
Trasa wycieczki | Nr grupy górskiej wg reg. GOT |
Punktów wg reg. GOT |
Czy przodownik był obecny |
08.07.2023 | Raczkowa (Wąska) Dolina – Rozejście Niżna Łąka (968 m) – Jamnicka Dolina I ok.1300 m | Słowacja | 11 | Tak |
08.07.2023 | Jamnicka Dolina I – Ziarska Przełęcz | Słowacja | 9 | Tak |
08.07.2023 | Ziarska Przełęcz – Baraniec 2184 m | Słowacja | 7 | Tak |
08.07.2023 | Baraniec 2184 m – Raczkowa Dolina 890 m 5,1 km, ![]() |
Słowacja | 8 | Tak |
RAZEM | 35 |
… Ale to na koniec, a zaczniemy od początku. Wyjazd na Baraniec był początkiem sezonu tatrzańskiego dla Klubu Górskiego "Wędrowcy".
Był to wybór idealny, bo o ile pogoda – a ta była fantastyczna – jest kwestią przypadku, to szczyt zaplanowany do zdobycia – jak na początek – był doskonale dobrany. Trasa, jak to na tatrzańskie dwutysięczniki zazwyczaj bywa, długa, ale technicznie niewymagająca, a i profil trasy przyjazny użytkownikowi.
Zaczynamy u ujścia Úzkiej Doliny i tam też będziemy kończyć, domykając przewidziane na dzisiaj kółko. Na początek sprawdzam w Internecie, czy warto się spieszyć. Warto! Na mecie czeka na nas Horská Chata Orešnica, a w niej stravovanie. Można zjeść cesnakovą polievkę albo bryndzové halušky… żart, żart… piwa można się napić! Do tego jednak daleka droga.
Startujemy niebieskim szlakiem Úzką, a potem Jamnicką Doliną. Pierwsze dwie godziny praktycznie po płaskim, jak na Ornak, tylko w przeciwną stronę świata. Różnica jest – po drodze nie będzie żadnego schroniska! Wydaje mi się, ze idę szybko, a i tak prawie wszyscy mnie wyprzedzają. Ok. Zobaczymy na ile starczy sił i zapału. Do rozejścia Pod Smrekiem niewątpliwie starczyło. Docieram jako jeden z ostatnich.
Od tego momentu zaczynają się jednak góry. Używając slangu – zdrowy wyryp. Przez cały górny regiel zielony szlak – bo na taki teraz weszliśmy – pnie się solidnie pod górę. Stromo, ale na szczęście nie długo. Pół godzinki i jesteśmy w kosówce.
Było warto! Po prawej Wołowiec i Rohacze, po lewej masyw Barańca, za plecami Otargańce, a przed nami Žiarske sedlo, będące naszym kolejnym celem. Szlak, mimo że nadal wiedzie pod górę, wyraźnie złagodniał. Już nie trzeba wyrównywać oddechu; można swobodnie podziwiać piękno przyrody. A i grupa „lekko” się rozciągnęła. Wygląda jakby niektórzy jeszcze nie wyszli z regla. Nic to, ja idę dalej. Mijam od południa Plačlivé pliesko i już jestem u podnóża Žiarskego sedla.
O dziwo leży tu jeszcze spora łata śniegu. Przechodzę przez nią i przede mną przedostatnie dziś podejście. Bardzo krótkie. Dziesięć minut i jestem na przełęczy. Szczerze mówiąc, gdy wyszedłem, pomyślałem, że to już ostatnie solidne podejście, bo szczyt Barańca widać już w zasięgu ręki. Drogowskaz mówi jednak, że to jeszcze 1:30h. No i faktycznie, po wejściu na żółty szlak i dość szybkim zdobyciu Smreka, szlak spada w dół i znów trzeba będzie się wspinać. To jedyny dzisiaj odcinek nastręczający pewnych trudności technicznych. Nic wielkiego, ale od czasu do czasu warto sobie rękami pomóc. Spotykam parę z Polski, która wybrała się tam z pieskami. Komentują, ze opis szlaku nic o tym nie wspominał. Ale oni też bez większych trudności dają sobie radę i przez chwilę idziemy razem. Solidnie umordowany docieram w końcu na szczyt Barańca.
Jeśli chodzi o nasza grupę, to jestem w ścisłej czołówce. Oj, jak bardzo mi się to za niedługą chwilę przyda. Na razie patrzę jednak do tyłu. Widać naprawdę solidny odcinek naszego szlaku. Czego nie widać, to większości naszej grupy. Jest nas czworo i pada hasło, że warto ruszyć dalej, bo kiszki marsza grają. Ostatni odcinek ponownie będziemy szli szlakiem zielonym. Tak nie do końca w dół, bo przed nami jeszcze dwa dwutysięczniki: Szczerbawy i Mały Baraniec. Ponieważ zdobywam odznakę, trzymam się grupy, by miał mi kto zrobić zdjęcie na szczytach. Te szczyty zdecydowanie nie dominują nad otoczeniem, toteż i bardzo szybko przechodzimy przez Szczerbawy i jesteśmy na Małym Barańcu. Zdjęcia zrobione, mogę trochę odpuścić, bo pozostała trójka to szybkobiegacze, a ja preferuję wolniejsze tempo. Tym bardziej, że wszystko wskazuje na to, że mam 1:30 h w zapasie. O ja głupi! Idę sam ścieżką przez kosówkę. W pewnym momencie docieram na borowinową polanę, a ścieżki rozchodzą się w różnych kierunkach. Wybieram zejście jedną z nich i już po 100 m widzę, że to nie jest ta właściwa. Ale co tam, przecież takie ścieżki zwykle łączą się ponownie ze sobą. Po kolejnych pięciuset metrach jestem już pewny, że to nie ten przypadek. Ścieżka stromo ucieka na południowy zachód. Głos rozsądku w głowie wręcz wrzeszczy – Wracaj idioto!!! Jak już jednak wspominałem w poprzednim sprawozdaniu, nie zwykłem słuchać głosów odzywających się w mojej głowie, tym bardziej, że takie ścieżki zazwyczaj docierają niżej do jakichś większych ścieżek, te do dróżek, te do jeszcze większych dróg, no i w końcu jest się na dole. A tam, nawet jakbym miał przejść asfaltem te 2-3 km, to jaki problem? Czas mam. I to znowu nie ten przypadek! Ścieżka po chwili całkowicie zanika w środku kosodrzewiny. Nawet nie do końca jestem pewny, jak się tam znalazłem. Czy zgubiłem się? Technicznie – nie! Mam działającą aplikację mapy.cz, widzę gdzie jestem. Widzę gdzie jest szlak. Nawet wiem, w którym kierunku mam przejść niecały kilometr, by znów być na szlaku. Jedyne czego nie wiem, to jak to zrobić! Kosówka jest wyższa ode mnie, ale na szczęście niedaleko widzę ścianę lasu. Byle tam dotrzeć, a dalej już będzie prosto. Zarozumiałość i nadmierna pewność siebie rzuca mnie na kolana i w tej pozycji przechodzę następne kilkanaście metrów. Wreszcie las. Czy teraz będzie łatwiej? Bynajmniej. Pomijając kosodrzewiny wężowiska za plecami – tam na pewno nie wrócę!!! wokół limby zwalone tchnieniem burzy. Tak więc, mimo że to było tylko kilkaset metrów, przechodzenie nad, pod, a gdy się nie dało, wokół zwalonych świerków zajęło mi ponad godzinę. Kompletnie wykończony jestem na szlaku. Widać już dół. Jestem prawie na miejscu, gdy dzwoni telefon. To zatroskany Jacek pyta co ze mną, bo grupa z którą szedłem dotarła półtora godziny temu. Strasznie mnie ujął za serce tą troską. Jak prawdziwy ojciec.
Uspokajam go i już widzę cel mojej wędrówki. Grupa siedzi przy stolikach pijąc piwo i kofolę. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz wypiłem piwo w dwóch łykach, ale w sobotę wyzerowałem licznik. Teraz czuję, że żyję i opowiadam, jak w górach nie należy postępować. Czy sam czegoś się nauczyłem? Wątpię, bo ja strasznie wolno się uczę, ale innym zdecydowanie takie pomysły odradzam. Jesteście za szlakiem – WRÓĆCIE! Mimo że piwo wypite, nadal nie możemy jeszcze jechać, bo nawet przedzieranie się przez wiatrołomy nie zepchnęło mnie na ostatnią lokatę. Jacek dzwoni do maruderów. Już widzą cel. Problem w tym, że dziś jest doskonała widoczność i budynek widać z bardzo daleka. No, ale w końcu i oni są. Okazuje się, że nie tylko ja potrafię wypić piwo w dwóch łykach. Szacun Ola! Pakujemy się i jeszcze przed północą jesteśmy w mieście! Moja następna wycieczka w Tatry to Bystra. Zobaczymy, co uda mi się zmajstrować.
Górski Wędrowiec
Regi :)