kontur (2 kB)

wedrowcy3 (95 kB)

Główny Szlak Sudecki

Szklarska Poręba – Świeradów Zdrój - Szczeliniec

14-17.10.2022

Linia
Kierownik wycieczki: Jacek Wiechecki
Linia szczeliniec (93 kB)
Szczeliniec Wielki Linia

Program:

14.10.2022

mapka-sudety01 (91 kB)

15.10.2022

mapka-sudety02 (57 kB)

16.10.2022

mapka-sudety03 (74 kB)

17.10.2022

mapka-sudety04 (77 kB) Linia

Szklarska Poręba – Świeradów Zdrój - Szczeliniec

Dzień pierwszy


I znowu jedziemy w Sudety. To już ostatni raz. W pierwszy dzień nie zaczniemy jednak tam, gdzie skończyliśmy ostatnio, bo zostały jeszcze do wypełnienia luki z poprzednich wypraw, kiedy to niemożebny upał wymusił na nas skrócenie trasy. Dlatego po raz kolejny trafiamy na Przełęcz Srebrną, skąd mamy dojść na Przełęcz Jugowską. Wydaje się – bo jeszcze nie poznaliśmy „Pani z Zygmuntówki” – że mamy dużo czasu. Kto chce, może więc zwiedzić twierdzę. Wprawdzie już tam byłem, ale że to jedna z największych atrakcji Kotliny Kłodzkiej, nie odmawiam sobie powtórki. Przewodnik w stroju sudety01 (83 kB) z epoki opowiada głównie o życiu codziennym żołnierzy miejscowego garnizonu. Stosowane wobec nich metody wychowawcze budzą uznanie i szacunek. Nie to co teraz, gdy coraz częściej to ogon macha psem. Wtedy hierarchia była jasno ustalona i każdy znał swoje w niej miejsce! Wbrew zapewnieniom, zwiedzanie trwa znacznie dłużej niż panowano i nagle okazuje się, że wcale tak dużo czasu nie mamy. No to w drogę. A że pogoda ładna, a trasa praktycznie po płaskim, to i kilometrów szybko ubywa. Na koniec wędrówki okaże się, że różnym osobom różna liczba kilometrów ubyła, choć trasa pozornie dla wszystkich była taka sama. Jedni przeszli 16, a inni 21 kilometrów na tym samym odcinku. Ale zagadka nie jest aż tak zagadkowa. sudety02 (83 kB) Gdyby „dobrze” skalibrować zegarek, to przeszedłbym na tym odcinku nawet i 30 kilometrów  Tak, czy owak mijamy Gołębią, Malinową, Szeroką i robimy króciutką przerwę na Przełęczy Woliborskiej. Potem przez Czarne Kąty, Jagodę, Wigancicką Polankę docieramy na Kalenicę, gdzie stoi wieża widokowa. Wieża – co staje się już standardem w Kotlinie Kłodzkiej – jest w remoncie. Widać na co idą unijne pieniądze. Pewnie jakby tam przyjść za rok wieża nadal będzie w remoncie. No to idziemy dalej. Jeszcze tylko Słoneczna i schodzimy do schroniska Zygmuntówka. Wydaje się, że nadrobiliśmy czas poświęcony na zwiedzanie i możemy coś zjeść. Już zaraz okaże się, jak bardzo źle nam się wydaje. W schronisku świeci pustkami, a do bufetu nie ma kolejki. W sumie to nikogo nie ma po obu stronach bufetu. No to czekamy minutę, pięć, dziesięć. Nic się nie dzieje – jak w polskim filmie. Nie to, że nie ma obsługi, bo pani po kuchni się kręci, ale nas nie zauważa, albo zauważa lecz ignoruje, co zresztą na jedno wychodzi. Nawet gdy wychodzi z kuchni i podchodzi do bufetu, traktuje nas jak element wystroju wnętrza. W końcu przełamujemy nieśmiałość i sami inicjujemy rozmowę, pytając, czy można tu coś zjeść, tudzież napić się. Jest piwo. Gdy pani bierze się za jego nalewanie, już widzę, że łatwo nie będzie. Pani leje po ściance ale i tak produkuje samą pianę. Jacek deklaruje, że może sam sobie naleje. Pani – pewnie znając swoje ograniczenia – o dziwo zgadza się. To jednak była ta łatwiejsza część zadania. Wiedząc, że większość grupy jeszcze jest w trasie, postanowiłem zaszaleć. A w menu jest z czego wybierać. Co z tego, jeśli zawartość menu jest niekompatybilna z zawartością garnków w kuchni. Zamawiam ostatnią porcję pierogów z borówkami. Zważywszy ile na te pierogi musiałem czekać, wraz z Jackiem będziemy się potem cieszyć, że dla reszty grupy została już tylko pomidorowa. Szkoda, że nie zamówiliśmy jej awansem dla wszystkich. Grupa dotarła, zamówiła i czekamy… czekamy… czekamy. Dzwoni Sebastian, nasz kierowca i informuje, że nie zmieścimy się w jego limicie czasu pracy. Jacek szantażuje panią, że dłużej czekać nie będziemy i chcemy zwrotu kasy. I nagle, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zupa pojawia się. Ma temperaturę bliską wrzenia, ale pod czujnym wzrokiem Jacka nikt nie narzeka i wszyscy wsuwają ten wrzątek. Aha, byłbym zapomniał, zaraz po tej zupie ja też dostałem pierogi! Podjedliśmy i po chwili jesteśmy przy busie, a przed nami jeszcze prawie dwie godziny drogi pod Karpacz, gdzie mieszkamy w ośrodku wczasowym o zastanawiającej dla tego regionu nazwie – Lubuszanin. W ośrodku czeka na nas konserwator, a w zasadzie Pan Konserwator. Pan Konserwator jest telemaniakiem, co zważywszy na tę dziurę, w której spędza całe dnie, nie jest aż tak dziwne. Pan Konserwator ma też swój ulubiony profil programów. Są to seriale fabularno-dokumentalne i real tv. Ponieważ telewizor jest na stołówce, Pan Konserwator przybliża nam realia Hotelu Paradise. Jutro za tym zatęsknimy! Ale to jutro. Dziś wszyscy zmęczeni wczesnym wyjazdem i długą podróżą, bo przecież nie tym spacerkiem po górach, idziemy spać.


Dzień drugi


Ponieważ tak na ten dzień, jak i na kolejne, trasy są krótkie, nie musimy się speszyć. Tym bardziej, że w najbliższe 2 dni nie musimy daleko jechać, do jedynie na Rozdroże Izerskie. Skąd dziś będziemy iść w kierunku Szklarskiej Poręby, a jutro Świeradowa Zdroju. No i dobrze, że trasa krótka, bo pada. Dramatu nie ma, deszcz jest niezbyt uciążliwy, ale jednak. Najpierw monotonna wspinaczka żółtym szlakiem na Rozdroże pod Kopą, a potem prawie że w przeciwnym kierunku, ale już po grzbiecie, czerwonym w stronę Szklarskiej. Turystów na szlaku niewielu. Całą resztę spotkamy później w knajpach w Szklarskiej. Na razie zdobywamy najwyższy szczyt Gór Izerskich – Wysoką Kopę.

sudety03 (86 kB)

Im bliżej Wysokiego Kamienia, tym pogoda lepsza. Przestało padać, a słońce zaczyna przebijać się przez chmury. Jest i Wysoki Kamień, a na nim – jakże by inaczej – wieża widokowa. Wieża widokowa – jakże by inaczej – jest niedostępna. Tym razem, dla urozmaicenia, nie remont, ale prace wykończeniowe, czy jakoś tak. Jest i knajpka, a w niej mój ulubiony napój – grzane wino.

sudety04 (138 kB)

Naprawdę dobre i jak na obecne czasy relatywnie tanie. Zjeść jednak można tu jedynie ciastko, więc na obiad spadamy do Szklarskiej. Nie jest daleko, więc szybko meldujemy się w centrum. Barów, restauracji, jadłodajni i czego tam jeszcze nie brakuje, ale praktycznie wszędzie kolejki w oczekiwaniu na wolny stolik. Sprawę rozwiązuje zejście z głównych ulic. Tam znajdujemy Bar za Misiem. Jest niedrogo, a naprawdę smacznie.


sudety05 (75 kB)

Bar jest wystylizowany na PRL-owskie klimaty i jak wszędzie w gastronomii dominuje język ukraiński. Tu wszystko co na tablicy jest dostępne dla klientów. Ponieważ zupę pomidorową już jedliśmy, tym razem wybieramy inne potrawy. Głosów narzekania nie słyszałem.

sudety06 (80 kB)

Ponieważ czasu do odjazdu jeszcze sporo, decydujemy się na zmianę lokalu i poszukanie czegoś na deser. Pada na Bistorante 654. Tym razem nie uniknęliśmy oczekiwania na stolik, ale że nie było ono długie, zjadamy coś słodkiego i wracamy busem do naszego Pana Konserwatora. Dziś Pan Konserwator ma w menu TVP. Akurat lecą Wiadomości. Program przeze mnie nie oglądany, ale znany. Mimo to nie miałem świadomości, że to aż taki mózgotrzep. Jednak co innego usłyszeć, a co innego zobaczyć na własne oczy. Nie ważne, czy most się zawalił w Burundi, czy bus się zepsuł pod Płońskiem i stara Macieszczakowa nie zdążyła do endokrynologa – wszystko wina Tuska. A Pan Konserwator jest bardzo aktywnym widzem. Prowadzi regularny „dialog” z telewizorem. Nie miałem serca wyjaśniać mu, że te osoby w telewizorze to go nie słyszą. Gdy po Wiadomościach, gościem programu okazał się ksiądz, Jadzia, wykazująca dużo mniej zrozumienia od reszty grupy dla gustów Pana Konserwatora, kazała wyłączyć reżimówkę. Hmm, Pan Konserwator ma nam jutro przygotować ognisko. Obawiałem się, czym będzie skutkować to nieprzemyślane działanie Jadzi. Niesłusznie. Pan Konserwator okazał się osobą koncyliacyjną, z łatwością puszczającą w niepamięć doznane krzywdy.


Dzień trzeci


I ponownie jedziemy na Rozdroże Izerskie. Dziś wprawdzie nie pada, ale nad głównym pasmem zaległy chmury, więc znów będzie wędrówka we mgle. Tym razem na Rozdrożu pod Kopą skręcamy w prawo i za chwilę łapiemy niebieski szlak idący do Chatki Górzystów. Nam niestety pasuje iść w stronę przeciwną. Kolejna chwila i jesteśmy na Polanie Izerskiej.

sudety07 (35 kB)

Tu krótki postój z przekąską i przepitką i dalej czerwonym do Łącznika. Na szlaku zaczyna się zagęszczać – znaczy, niedaleko do gondolek. No bo skąd by się tyle ludzi wzięło w górach? Niestety nadal mgła. Wieży widokowej na Smrku nie widać. Pewnie i tak w remoncie. No to wychodzimy na Stóg Izerski, a stamtąd tylko parę kroków do schroniska. W schronisku kupa ludzi, ale nie trzeba stać w kolejce do stolika. Ja standardowo grzane wino, a Jacek – nie uwierzycie – grzane piwo. Fuj, jakie to piwo ohydne, ale sam chciał! Dziwnie się gusta na starość zmieniają? Wszyscy nasi już dotarli i wypoczęli, więc pora na ostatnie kilometry szlaku. Dość stromo w dół, ale na szczęście nie ślisko.
Ja przed samym Świeradowem odbijam w bok, by zobaczyć świeżo wybudowaną Wieżę Skywalk. Ta jest dostępna. Jeśli coś jest przeszkodą w wyjściu na nią, to ewentualnie cena – 66zł za dorosłego. Drogo? Bynajmniej. Zważywszy na liczbę ludzi - dużych i małych - wspinającą się na wieżę, atrakcja została wyceniona właściwie. Doganiam grupę pałętającą się koło Domu Zdrojowego.

sudety08 (117 kB)

Wychodzi na to, że już pora coś zjeść, ale najpierw obowiązek – trzeba dojść do kropki i zamknąć szlak. W związku z tym czeka nas spacer przez calusieński Świeradów, bo kropka jest przy nieczynnym dworcu kolejowym. Okazuje się, że stoi tam również pan Sebastian i jego bus. Ale, że do odjazdu jeszcze sporo czasu, idziemy na obiad. Padło na restaurację Pod Żabami. Wybór, choć zupełnie przypadkowy, okazał się bardzo trafny. sudety09 (42 kB) Najbardziej rozpływał się w zachwytach nad swoim barszczykiem Piotrek. Moja sałatka była ok. Jadłem lepsze… ale też i dużo gorsze. No to jeszcze zbiorowe zdjęcie z banerem i pora wracać na ognisko. Zanim przyjedziemy zrobi się prawie całkiem ciemno. I jak tu zbierać drewno po ćmoku? Ale – jak już się pewnie domyśliliście – Pan Konserwator zadziałał. Ognisko płonie już w najlepsze, niczego nie trzeba zbierać. Wystarczy przyjść. Niestety, mimo że cały dzień nie padało, teraz zaczyna kropić. Nie to, żeby jakoś bardzo uciążliwie, ale jednak. Mimo to pieczemy kiełbaski i zjadamy je pod wiatą. Jacek przygotował i wręczył dyplomy dla tej – jakże nielicznej – grupy, która przeszła cały szlak. Nazbierało się nas 5 osób. Dużo? Mało? Sami oceńcie. Ponieważ ognisko szybko dogasa, a zapas drewna się skończył, na resztę wieczoru przenosimy się na świetlicę. Tam dojadamy i dopijamy, co tam jeszcze komu zostało i do łóżek.


Dzień ostatni… i to już całkiem ostatni.


Ten dzień był nietypowy i to nie dlatego, że kończymy pięcioletnią podróż Głównym Szlakiem Sudeckim, a jak się Jacek odgrażał – nie wrócimy to co najmniej przez parę następnych lat, ale dlatego, że postanowiłem realizować swój własny program, bo to co było w „menu” to dla mnie już odgrzewane kotlety. Część grupy wybrała stołowogórskiego klasyka: Karłów-Błędne Skały – Pasterka – Szczeliniec – Karłów. Trasa niewątpliwie atrakcyjna, ale byłem tam już pińcet razy.

sudety10 (99 kB)

Najpierw oświecę grono czytelników, którzy o Nowej Kopie nic nie wiedzą - już to z powodu innych zainteresowań, już skutkiem ogólnej ignorancji. Jest to najwyższy szczyt Wzgórz Ścinawskich. Idealne miejsce, by utaić się gdzie w chaszczach jakich, bo na Nowej Kopie chaszczów dostatek, prawdę rzekłszy, prócz chaszczów nie masz na onej górze niczego, co warte wymienienia. Na szczyt żaden szlak nie prowadzi, ale internet podaje jak nań dojść. Ale gdzie tam, Regi jest najmądrzejszy, wszystkie rozumy pozjadał. Będzie to szedł ścieżką dookoła, jak można iść na krechę, przez wspomniane już chaszcze? Skończyło się bezkompromisową walką z przyrodą, tak z florą w postaci jeżyn, jak i fauną w postaci chmar strzyżaków sarnich. No ale w końcu szczyt zdobyłem. Czy na sudety12 (44 kB) podejściu czegoś się nauczyłem? Skądże! Na zejściu znów wykoncypowałem pójście skrótem. Tym razem wrąbałem się w stromy jar ze strumykiem i dalszą drogę odbyłem już w mokrych butach. Gdy już dotarłem do szlaku natrafiłem na wiele tłumaczącą tabliczkę. Na szczęście druga część dzisiejszej wędrówki była zdecydowanie lepsza. Po pewnym czasie osiągnąłem punkt widokowy nad Ratnem Dolnym z jednym z najładniejszych widoków na Góry Stołowe. W swojej prywatnej skali daję mu 6/10, gdzie 10/10 to wodospady na Zambezi i flamingi lecące w delcie Okawango. Stamtąd równie widokową drogą schodzę do średniowiecznego zamku w Ratnie Dolnym. sudety13 (42 kB) Zamek wygląda przepięknie… na starych widokówkach. Jego dzień współczesny to niestety postępująca degrengolada. Rzadko zdarza się, aby taki zabytek popadł w ruinę dopiero w latach 90-tych, ale Ratno jest niestety tego przykładem. Po wielkim pożarze zamknięte, a i częściowo zamurowane zostały wszelkie wejścia i otwory prowadzące do wnętrz. Tylko niektóre budynki przyzamkowe są jeszcze zamieszkałe. Od końca 2021 r. zamek ma nowego właściciela, który chce szybko przywrócić zabytek do życia. Ma on zostać zaadaptowany na centrum konferencyjno – szkoleniowe z naciskiem na edukację ekologiczną oraz muzeum. Zobaczymy. Stąd już tylko 1,5 km drogą do Wambierzyc, gdzie znajduje się przepiękna Bazylika Nawiedzenia NMP. Ponieważ na Nowej Kopie zmarnowałem sporo czasu, wygląda, że mogę nie zdążyć na umówione miejsce spotkania z resztą grupy. Rozwiązanie nasuwa się samo. Składam kijki, wsiadam do busa z Radkowa i jadę po Polanicy. Dzięki temu genialnemu manewrowi mam jeszcze dwie godziny. Najpierw obiad! Trafiam do przypadkowego baru przy dworcu autobusowym. Czy dostaliście kiedyś pół kotleta schabowego? Mnie się udało. A może po prostu zostałem rozpuszczony tym, co jedliśmy w poprzednie dni? No, ale głód zaspokojony, czas zaspokoić pragnienie. Piwko na deptaku i spacerek po parku zdrojowym. Ciepło, słoneczko świeci… no po prostu sielanka. Teraz już tylko przejść przez las do drogi i zadzwonić do Jacka. Nagle uświadamiam sobie, że powerbank rozładowany, a w komórce zostało 3% baterii. Stresik jest. Na szczęście Jacek jest już w zasięgu i dogrywamy szczegóły mojego załadunku. Bus przyjeżdża o umówionej porze i jedziemy do Miasta. No i to by było na tyle, jeśli chodzi o nasze sudeckie wędrówki.

Wędrowiec

Linia Powrot
copyright