kontur (2 kB)

wedrowcy3 (95 kB)

Główny Szlak Sudecki
Złoty Stok – Długopole Zdrój

Diadem Gór Polski
Rudawiec, Suchoń, Śnieżnik

4-7.04.2019

Linia
Kierownik wycieczki: Jacek Wiechecki
czołowe (159 kB) Linia

GSS etap 3 i szczyty do Diademu

Czwartek - 04.04.2019 r.

Ponieważ jest tam daleko, to niestety,
Rzadko jeździmy, w dzikie i piękne Sudety.
W czwartek, doczekaliśmy etapu trzeciego,
Znanego Wam - Głównego Szlaku Sudeckiego.
Nie wiem, czy mówić o pechu, czy też o farcie,
Iwona „zgubiła”, dwie turystki na starcie.
(W wykonaniu Iwony, liczenie krótko trwa,
Z liczenia wyszło, że ma za dużo - „ciała” dwa.
Jest rozkaz odjazdu, potem się okazuje,
Że jednak nam, dwóch uczestników brakuje.)
W tym momencie niestety, wyboru nie mamy,
I po dwie turystki, na start zawracamy.
Potem jak w przysłowiu, wszystko idzie jak z płatka,
W aucie, jak zwykle - śpiewy oraz gadka – szmatka.
W czwartek, na drodze nie ma dużego tłoku,
Szybko zmierzamy, w kierunku Złotego Stoku.
(Czy ta informacja, coś na nas wymusza?
Za kierowcę dziś mamy - Pana Tadeusza!)
Dojeżdżamy w Sudety, zaczyna się świetnie,
Idziemy zwiedzać, kopalnię uranu w Kletnie.
Ubieramy kaski, do sztolni wchodzimy,
Ametysty oraz fluoryty widzimy.
(Jak uranem, naczynia szklane „zaśmiecą”,
To daje taki efekt, że naczynia świecą.)
Do lat pięćdziesiątych, Ruscy placet mieli,
W tej kopalni uranu, robili co chcieli.
Z tego tu uranu, to wiadomości nowe,
Ruscy zbudowali, dwie bomby atomowe.
A na koniec „pobytu”, tacy mili byli,
Puste sztolnie, dla turystów zostawili.
(Nietoperz jak wiadomo, wisi a nie stoi,
Na starość - „Nietrzymania moczu się boi”.)
Później z Lądka, do Złotego Stoku ruszamy,
Tam, w hoteliku „Golden Stok”, zamieszkamy.
W frekwencji turystów, nie powinno być braków,
Lecz wszyscy, musza się trzymać, czerwonych znaków.
Przy kościele w Orłowcu, na trawie siadamy,
Spóźnione, drugie śniadanie, zajadamy.
(W Orłowcu jest atrakcja, jeszcze mało znana,
Kościół pod wezwaniem Świętego Sebastiana.
W ołtarzu, stoi rzeźba patrona - stara,
Dłuta - Michaela Ignatiusa Klahra.)
Musimy się wzmocnić, to górska specyfika,
Bo będzie trudne podejście, do Jawornika.
Niektórzy przy tym podejściu, trochę się pogubili,
Ponad dwa kilometry, do trasy dołożyli.
O wieku naszej grupy, nie mam tutaj danych,
Lecz na trasie było, wielu kontuzjowanych.
Zmęczenia w wieczór, poznać po sobie nie dali,
Jako „ozdrowieńcy”, z Iwoną śpiewali !
Na przespanie spokojnej nocy, szans nie miałem,
„Orkiestry symfonicznej” - całą noc słuchałem !
A od innych, taką informację dostałem,
Że w tej „orkiestrze”, ja też pierwsze skrzypce grałem …

sudety02 (165 kB)
Piątek - 05.04.2019 r.

(Rano wszyscy myśleli, że to jakieś strzały,
A to tylko z sufitu, tynki odleciały.)
Dziś góry do Diademu, wszyscy o tym wiemy,
Na Rudawiec oraz Suchonia pójdziemy.
(Tutaj informacja dla zapominalskich,
Rudawiec, jest najwyższym szczytem Gór Bialskich.)
W górach dużo śniegu i to jest przyczyna,
Że na Rudawiec pójdą, z Przełęczy Płoszczyna.
Z tej strony jest łagodniej, łatwiej się wspinali,
Lecz i tak niektórzy, po pachy w śnieg wpadali.
My tam nie poszliśmy, w planie góra nowa,
Liczy się do Włóczykija - Borówkowa.
(W późnym PRL-u, spotkali się tu tacy:
Kuroń, Lityński, Bujak - to znani Polacy,
Havel, Dienstbier, Pospichal - po czeskiej stronie,
To spotkanie przyjaźni - kto o tym dzisiaj wie?)
Z Lądka Zdroju, busikiem pojechaliśmy,
Do Przełęczy Lądeckiej, szybko dotarliśmy.
Stąd, idąc za szlakiem zielonym wzorowo,
Dotarliśmy w godzinę, na Górę Borówkową.
Po chwili za nami, pokazały się główki,
Górę zdobyły dzieci, z czeskiej podstawówki.
Trzy nauczycielki - czyli niezbyt liczne,
Przy tych dzieciach było, „ciało” pedagogiczne.
Nauczycielki proszą, byśmy zaśpiewali,
I w języku polskim, koncert dzieciom dali.
Śpiewam ja i śpiewa Iwona bidulka:
„Cebulka, cebulka okrągła jak kulka „.
Dziś śpiewamy dla Czechów, a kiedyś dla córek,
„Ogórek, co ma zielony garniturek”.
I te czeskie dzieci, tak nas doceniły,
Z polskiego, na czeski, słowa tłumaczyły.
Długo na tym szczycie nie zabawiliśmy,
Po szkolnym zaśpiewie, szybko w dół zeszliśmy.
Grupa jest niewielka, więc trzyma się kupy,
I poszliśmy wspólnie, na czeskie zakupy.
Cóż, w Polsce ten zakup, jest jeszcze nieznany,
W Czechach kupujemy, coś z marihuany!
Ponieważ wszyscy z kośćcem, jakiś problem mamy,
Kupujemy : maści, oliwki, balsamy.
A potem spod sklepu, taryfiarz nas wiedzie,
Do Kletna, na parking, przy Jaskini Niedźwiedziej.
Tutaj z grupą z Rudawca, się spotykamy,
I już wszyscy razem, Jaskinię zwiedzamy.
W jaskiniach, przez wodę, wapń ze skał wymyty,
Tworzy stalaktyty oraz stalagmity.
Z tymi formami krasowymi się spotkałem,
Dzisiaj - heliktyt - nowy termin poznałem.
Tu więc wszystkim przypomnę, że te formy nowe,
To są stalaktyty, trochę pokręcone.
Zadowoleni, jaskinię opuszczamy,
Teraz, w pełnym składzie, na Suchoń zmierzamy.
Spod kaplicy, żółtym szlakiem wyruszamy,
Potem łąką, „na siagę”, do lasu skręcamy.
Z pomocą GPS-a, wszak się na tym znamy,
Już w godzinę, szczyt Suchonia zdobywamy.
A zejście ze szczytu, jeszcze krócej trwało,
Więc za bardzo we znaki, nam się nie dało.
Znowu po kolacji, było bardzo miło,
Wiele radości wszystkim, śpiewanie sprawiło.
(Andrzej swą „orkiestrą”, znowu nas zaszczycał,
Krzysiek w nocy - „O Jezu !”, bardzo często krzyczał …
Teraz wiadomość, dla wszystkich doskonała,
Ta „orkiestra”, na Śnieżniku, też będzie grała!)
sudety03 (207 kB)
Sobota - 06.04.2019 r.

Dzisiaj do przebycia, najdłuższa trasa była,
Toteż grupa, na mniejsze się podzieliła.
Ja tak, na spokojnie, sprawę przemyślałem,
Chociaż z wielkim żalem, w hotelu zostałem.
Kiedyś z grupą, na inne wyjazdy wyruszę,
Dziś, niestety nogę, pooszczędzać muszę.
Mimo to, w hotelu się nie zasiedziałem,
Kopalnię złota, w Złotym Stoku zwiedzałem.
(Złoty Stok, to w tej okolicy miasto główne,
Miało nazwy : Reicherstein, Rychleby lub Równe.
Dla informacji dam, wiadomość taką oto,
Już w dziesiątym wieku, kopano tu złoto.
Ponoć tego złota, było tu niemało,
Czternasty wiek, miasto prawa miejskie dostało.
W dziele kopalnictwa, jak zwykle byli pierwsi,
Dobrzy gospodarze, z zakonu Cystersi.
Było Księstwo Świdnickie, trochę ponad lat sto,
A potem trwało - Górnicze Wolne Miasto.
Złoto daje siłę i mnóstwo wygody,
Są więc bogate : Fuggerów, Turzonów rody.
Była też mennica, a jak by tego mało,
Z odpadów, arszenik tu produkowano.)
Przemysłu już tu nie ma, a z tego wynika,
Że głównym przemysłem, jest dziś turystyka.
Więc, jeśli na zwiedzanie przyjdzie ci ochota,
Możesz zwiedzić muzeum - „Kopalnia Złota”.
Jest tam mnóstwo atrakcji i z tej przyczyny,
Całe zwiedzanie trwało, trzy i pół godziny.
Choć w wodzie jest arsen, lecz to podobno zdrowo,
Z niewielką grupą zwiedziłem, sztolnię ochrową.
Z kopalni złota, została tylko ułuda,
Wyeksploatowana - sztolnia Gertruda.
Na pierwsze zwiedzanie, idę prosto z drogi,
Do Muzeum Kamieni i Mineralogii.
Choć się na tym nie znam, bawię się doskonale,
Patrząc na okazy, nie nudzę się wcale.
Tu, w świetle lamp, prezentują się wspaniale,
Te wszystkie : jaspisy, agaty, opale.
Wśród turystów, budzą również zachwyty:
Onyksy,kwarce, czy inne chalkopiryty …
A na koniec, to jest wyrafinowania szczyt,
Przywieziony z Peru, minerał - domeykit.
Później idę tam, gdzie ludzi grupa spora,
Na zwiedzanie kopalni, przyszła bowiem pora.
Przewodniczka, różne informacje nam dała,
Na koniec od turystów, gromkie brawa dostała.
(Przewodniczka Sylwia, świeciła jak złoto,
Nie tylko pozwiedzać, poszedłbym z nią z ochotą.)
Jeden kubik złota - ileż to mamony?
On przecież waży, szesnaście i pół tony!
Złoto jest bardzo ciężkie, więc powiedzcie sami,
Jak złodzieje złoto, wynoszą workami.
(Takie głupoty o złocie, w filmach się snują,
Panowie reżyserzy, widzów oszukują!)
Półtorej godziny, pod ziemią chodzimy,
Jedyny, podziemny wodospad widzimy,
Jest tu bardzo chłodno, niektórzy są marni,
Więc w końcu kolejką, wyjeżdżamy z kopalni.
Byłem też koło Lądka, jest tam „atrakcja”,
Nagrobek, gdzie miała koniec, rajdowa akcja.
(Jeśli ktoś chce, w youtubie, taki filmik znajdzie,
Wypadek Bublewicza, w Dolnośląskim Rajdzie.)
Wieczorem w pokoju, samotnie piwkuję,
Bez „orkiestry dętej”, w nocy kontempluję.
Grupa miała trudną trasę, to moje zdanie,
I na Czarną Górę, było strome wspinanie.
Jacek mówił wszystkim : „Cały dzień na to macie,
Choćby na kolanach, to radę sobie dacie! „
Ela mówi do mnie, w co nie bardzo wierzę,
Że dziś do schroniska, suszarkę też bierze.
W schronisku, zintegrowanie będzie zdrowe,
Sale dziesięcio - i dwudziestoosobowe.
Tu dla całej grupy, będzie nocna wachta,
W schronisku „Na Śnieżniku „ - Zbigniewa Fastnachta.
Już będąc na szczycie, trochę się zestrachali,
Bo GOPR-owcy, jakichś turystów szukali.
(Znając moją grupę, no i znając życie,
W schronisku, bawiono się dziś wyśmienicie.)
Nie wiem czy to prawda, czy to tylko poza,
Andrzej mówi, że piwo : „To jedna gejoza !”
W salach dano przykład, muzycznej emanacji,
Każdy pochrapywał, w dowolnej tonacji.
(Jak aż tyle osób, w jednej sali spało,
Wyobraźcie sobie, jak to pięknie brzmiało.)
Ewa w nocy miała, omamy erotyczne,
Maszerowały przed nią, męskie slipy śliczne …
(Ale to nie goście z modelingu byli,
Tylko „chłopy” do kibla, w nocy wychodzili …)
sudety04 (174 kB)
Niedziela - 07.04.2019 r.

Rano ze Śnieżnika, to Prezesa wola,
Grupa maszeruje, aż do Długopola.
Trzy dni grupa „Wędrowców”, po GSS hasa,
Osiemdziesiąt kilosów, liczyła ta trasa.
Jeśli ktoś przy zejściu, problemy miał duże,
Był przystanek pośredni, wioska Międzygórze.
A ten kto jest mocny i do końca jest zdrów,
Zmierza do Długopola, mijając Wilkanów.
Po drodze grupę czeka, niespodzianka śliczna,
Schronisko, na niewielkiej górce - Igliczna.
Tu trafia, od szefa, dyspozycja nowa:
„Dziś trasa dochodzi, tylko do Wilkanowa!”
Przy ruinach pałacu - to cieszy człowieka,
Zielony autobus, na „Wędrowców” czeka.
Po czterech dniach marszu, cała grupa padła,
Nawet taki mocarz jak Iwona - wysiadła.
Dzięki temu, że dzisiaj wcześniej skończyliśmy,
Na dziewiątą, do Krakowa przybyliśmy.
Trasa, chociaż trudna, lecz była wspaniała,
Tym bardziej, że pogoda, wreszcie dopisała.
Plan całej wycieczki, został wykonany,
Na kolejnych etapach, na tłumy czekamy.
W nastroju muzycznym, dzisiaj ciągle trwamy,
W autobusie, za Kortezem, tak śpiewamy:
„Hej Wy, co szczyty zdobyliście!
Chodzicie w góry tyle lat,
Na szlaku : śnieg, kamienie, liście …
Lecz to jest - Wasz cały świat ! Cały Wasz świat … „

Waldemar Ciszewski - Sudety 2019.

sudety05 (215 kB)

Z Wędrowcami w Sudety po przygodę

Dzień pierwszy:

Punkt piąta dzwoni telefon:
– Wstałaś?
- Wstałam. Wariatka. Idź spać. Dzięki!
To Anna Anna z Wikingów, czyli… przyjacielskie budzenie. Ona do łóżka, a ja… do autobusu. O 6.30 wyjazd z Huty. Ruszamy po przygodę. Radośni, uśmiechnięci, wyluzowani, szczęśliwi. Bo razem. Bo w góry. Daleko. Aż w Sudety.
Już na pierwszym postoju, na stacji paliw, gitara idzie w ruch. Śpiewamy do śniadania. Klienci baru na nasz widok bezwiednie uśmiechają się. Rozmawiamy o jedzeniu i o diecie. Ktoś przekornie żartuje: - Człowiek je nie po to, by jeść, ale po to, by nie pić na czczo. Śmiech. I w drogę.

Spotkanie z nietoperzem i radioaktywnym uranem

Stara kopalnia uranu w Kletnie na stoku Żmijowca w masywie Śnieżnika. To pierwszy punkt programu. Ubieramy kaski i idziemy 400 metrową sztolnią. Przewodnik prowadzi nas po labiryncie kolorowych korytarzy i pokazuje fluoryty, ametysty, baryty, malachity. Wzrok przyciąga kolekcja starych lamp i sprzętu górniczego. W centrum uwagi są hibernujące nietoperze. Takie maleńkie w kontraście z blokami skalnymi. Nie mają świadomości, że są gwiazdami obiektywów i wcale nie przeszkadza im światło naszych fleszy.
– Czego się boi wiszący nietoperz?
- Nietrzymania moczu – żartuje przewodnik.

foto 1 (92 kB)

Patrzymy na kawałek uranu i słuchamy wibrującego dźwięku licznika Geigera. Potwierdził promieniowanie. Mroczne korytarze prowadzą w przeszłość. Kopalnia istnieje ponad 800 lat, działała przez pięć lat od 1948 r. Rosjanie wydobyli w tym czasie 20 ton uranu, to materiał na dwie bomby atomowe. W ciągu tych pięciu lat w kopalni zginęło 3,5 tysiąca ludzi.

Jak to prezes wprowadził nas w błąd

Potem do autobusu i w trasę. Na Jawornik Wielki w Górach Złotych. Na rozstaju dróg zastanawiamy się z Iwonką: czerwonym czy żółtym? Jacek kazał czerwonym to czerwonym. Jest jakieś wzniesienie. Szukamy z Iwonką tabliczki z nazwą, by zrobić zdjęcie, ale nic takiego nie ma. Oburzone lekko: – Jak to? Nieoznaczony szczyt? I po co było tyle iść? Ruszamy czerwonym i schodzimy do Złotego Stoku. Nasi już jedzą pomidorową, ale za nami idzie jeszcze pięć osób. Cieszymy się, że nie jesteśmy ostatnie, a Jacek wyjaśnia, że na szczyt prowadził żółty, a nasze wzniesienie wcale nie było Jawornikiem. Minęłyśmy go poniżej. Trudno. GPS Gienka pokazał tylko 14 km.

A wieczorem gitara, śpiewniki Eli, Iwonka w roli głównej i totalna integracja. Już 23.00 prezes zarządził koniec imprezy – jutro mamy dwa przejścia i zwiedzanie jaskini – trzeba mieć siły. Wszyscy posłusznie poszli do łóżek. Pokój miałyśmy super – Iwonka i ja z późnym ADHD, subtelna Jadzia i delikatna Edytka – czyli średnia energii w normie. Zasnęłyśmy natychmiast.

Dzień drugi:

Siła głosu Iwonki sufity wali

Zbieramy się na śniadanko, a tu pięknie po budynku rozchodzi się głos Miecia, odbija od ścian.
       – Nuci pod prysznicem czy idąc na śniadanie? – zastanawiam się głośno.
       - To echo wczorajszych piosenek biega po budynku, a nie Miecia głos – prostuje Edytka.
       I dzielimy się ciekawostkami z nocy – woda kapała, zawalił się sufit w korytarzu, a Jacek tak się wystraszył, że wyskoczył spod prysznica.
       - To dlatego wczoraj zabrakło mi ciepłej wody – myślę.
       - To siła głosu Iwonki sufity wali – tłumaczy Edytka.
       Jemy powoli, leniwie, potem szybkie pakowanie plecaka i skok do autobusu. Żeby odciążyć plecak, bo bolały mnie ramiona, wyjęłam miniraki – Jacek powiedział, że są niekonieczne. Lżej. O głupoto babska. Żałowałam w trasie tej decyzji.

Przełęcz Płoszczyna (817 m n.pm.pm) – jeszcze słonecznie, wiosennie, szara trawa budzi się do życia. 200 metrów wyżej i totalnie zmienia się krajobraz. Wszędzie śnieg. Lekko powleczony sypiącymi się igłami z drzew. A miniraki zostały w hotelu. Cholera – myślę, ale jestem głupia. Okazało się, że nie tylko ja. Wszyscy wpadli na pomył odciążenia plecaków i wszyscy zostawili raki w hotelu. Skoro niekonieczne? No więc, idziemy w las. W śnieg. Na butach. Początkowo niepokój, potem już tylko instynkt, gdzie postawić stopę.

foto 2 (169 kB)

Co to jest debet?

Na Rudawcu (1112 m n.p.m.) przywalamy pieczątki i w dół. I tu zaczęły się iście cyrkowe akrobacje. I poziom adrenaliny natychmiast się podniósł. Śniegu ponad metr, ubita w nim ścieżka na szerokość stopy. I pytanie jak utrzymać się na niej, by nie zapaść się po pachwiny? Kto miał kijki to ok. Kto nie miał, to szedł jak po równoważni balansując rozłożonymi rękami na bokach, by utrzymać pion. A ja? Kijki dawały poczucie bezpieczeństwa, ale co rusz nogi rozjeżdżały się, bywało, że wpadałam po kolana w śnieg. Najpierw śmiech, potem: o Jeeeezu, później: o kur…. I tak pokonywaliśmy kilometry idąc gęsiego. Za mną szedł Nosorożec. Ponieważ to mężczyzna słusznego wzrostu i konkretnej sylwetki - to śnieg nie wytrzymywał jego ciężaru. I słyszę: łuuuup! Oglądam się – on leży. Nic się nie stało, więc idziemy. Znowu: łubudu! Wpadł po kolana w śnieg i leży. Ruszamy. Dobra chwila: jebuuut! Znowu wpadł. Znowu leży.
– Mocny facet – myślę – odporny.

Z Anią idziemy ostatnie, spieszymy się, bo wejście do jaskini mamy o 14. Patrzę na zegarek. Dojdziemy na styk. Ania mówi:
       - Z czasem jest jak z pieniędzmi. Jak gospodarujesz równomiernie to ok. Jak zaszalejesz raz, to robi się problem. Poszłyśmy na sikanie i już mamy debet. Trzeba gonić grupę.

Zgubiłam serce wśród skał…

Do Jaskini Niedźwiedziej wchodzimy w dwóch turach. Podziwiamy stalaktyty, stalagmity, patrzymy na niedźwiedzia jaskiniowego, na zmieniające się kolory, słuchamy muzyki. I zapamiętujemy – by powstał na stalaktycie jeden 1 cm nacieku o grubości 1 cm potrzeba 100 lat.

Po jaskini znowu w trasę, tym razem Suchoń osiągamy już o zmierzchu. W autobusie Iwonka śpiewa: „zgubiłam serce wśród skał”, a my zastanawiamy się, czy naprawdę będą pierogi na kolację.
I były – pękate, na ogromnych tacach do wyboru – ruskie i z mięsem. O dziwo, ruskie szybko zniknęły i słychać było tylko Miecia: „Oddam dwa z mięsem za jednego ruskiego”. Potem gitara, śpiewanki i tradycyjnie o 23 prezes rozgonił grupę do łóżek. Dzisiaj zrobiliśmy 24 km, ale jutro - w planie 25 km, z ciężkim plecakiem, bo nocujemy na Śnieżniku i z trudnym podejściem. Będzie śnieg i zimno. Dla mniej wprawionych jest alternatywna krótsza trasa, którą prowadzi Iwonka. Ja idę normalnie – odpowiadam Iwonce – co będę szła na łatwiznę.

Dzień trzeci:

Odchudzanie plecaków czyli wywalanka

Lekki niepokój tych, co wybrali dłuższą trasę. Patrzę na plecaki oparte o ścianę w pokoju, wyglądające jak kominy, ciężkie jak pieron i myślę – czy damy radę?
Iwonka zostaje po śniadanku na kaweczce z prezesem i wpada do pokoju zaaferowana:
- Wywalać wszystko. Przepakowujemy plecaki. Bierzemy tylko to, co niezbędne. Po co każdej pasta do zębów? Wystarczy jedna. Po co zapasowe spodnie? Będziesz spać bez. Po co koszulka do spania? Będziesz spać w tej co szłaś – rozkazuje.
No to wywalamy. Drugie spodnie. Drugi podkoszulek. Piżamę. Krem. Żel do mycia. Zastanawiam się nad kosmetyczką. A jednak biorę. I nagle patrzymy, a nasze plecaki, oparte o ścianę, zrobiły się mniejsze. Żegnamy się ze Złotym Stokiem i jedziemy.

foto 3 (165 kB)

Wysiadamy w Lądku-Zdroju. I przed siebie. Idę w czołówce z Andrzejem, Remim i Jadzią Jeden. O dziwo – ja? Śniegu jeszcze nie widać, jest ciepło, słonecznie. Wręcz gorąco. Ale ja…nigdy nie umiem się poprawnie ubrać w góry minka (0 kB). Mam pod spodniami getry. Jacek kazał wziąć ciepłe rzeczy to wzięłam, ale na siebie, by w plecaku było mniej. Znowu głupota. No i rozbieranie totalne. Pół grupy mnie mija i tradycyjnie ląduję na końcu. Maszerujemy z Edytką i Tadeuszem. Doganiamy Elę, Henia i Jadzię Dwa. Początek trasy lekki, ale przed nami jeszcze kupę kilometrów. Nie martwimy się, bo skoro tam śpimy, to nie ma znaczenia, na którą dojdziemy.

Fotograficzny szał ciał

Zaczyna się podejście pod Czarną Górę. Wymiękamy. Zostajemy we trójkę – ja, Tadeusz i Edyta. Za nami gdzieś daleko tylko Kasia z Marysią i zamykający Jacek. Ubieramy raki i walczymy ze wzniesieniem.
- Tadeusz, możesz iść powoli, ale musisz być w zasięgu wzroku - krzyczę, bo ledwo go widać z tyłu. Macha ręką. Czyli ok. I tak do szczytu. Co rusz odwracam głowę i czekam, aż go zobaczę. Jak macha, to idziemy dalej.
A widoki ze szczytu wynagrodziły wszystkie trudy. Dostajemy szału fotograficznego. Tadeusz stara się robić nam dobre zdjęcia, mruczy pod nosem: - W środeczek, w aparacik. Jest!
A my? Na skale. Pod skałą. Obok skały. Na prosto. Na jaskółkę. Tylko aparat klika.

foto 4 (167 kB)

Mija nas Gienek, jego pomarańczowa koszulka odcina się wśród skał.
- To jesteśmy w czarnej dupie. Jacek mówił, że Gienek wrócił się do hotelu po dokumenty i jak nas dogodni to znaczy, że jest źle – mówię.
A nas przegonił. Czyli mamy debet czasu. Więc ruszamy. Nogi brną w śniegu, szelki od plecaka wrzynają się w ramiona, jeszcze dwie i pół godziny do schroniska. Mobilizujemy się i doganiamy Grześka. Powoli robi się szarówka. Końca trasy nie widać. A my jeszcze chcemy dziś na Śnieżnik, na zachód słońca.

Kiedy wydaje się, że już nie dojdziemy, to… zza zakrętu wyłania się schronisko. Przyspieszamy ostatkiem sił. Naprzeciwko wychodzi Iwonka w klapkach, za nią biegnie Ania i Władziu. Krzyczymy jak szalone i wpadamy prosto w ich objęcia. Jeeest! Doszłyśmy. I zmieściłyśmy się w czasie przewidzianym przez Jacka, czyli ośmiu godzinach. Sprawdzamy GPS Andrzeja: dzisiaj 24 km, choć Jackowy pokazał: 26 km. I dylemat. Jeść zupkę? Tak pięknie pachnie… czy od razu, póki coś widać, iść na Śnieżnik? Jacek stwierdza władczo – bierzcie zupę, na Śnieżnik pójdziemy jutro rano. Wszyscy.

Magia i siła czerwonego polara

To była dobra decyzja. Wrzucamy plecaki na łóżka w 20-osobowej sali, buty zanosimy na ciepłe rury do wyschnięcia i rozkoszujemy się gorącym barszczem ukraińskim. W tym czasie Jacek zawiesza flagę Wędrowców na ścianie, a Iwonka uderza w struny gitary. Jej mocny głos wibruje w schronisku, włączamy się do śpiewu. Tylko Witek ma odwagę jej przerwać mówiąc: - Patrzcie jaki piękny zachód słońca. Wybiegamy w klapkach na śnieg i fotografujemy. A potem śpiewanki i smakowanie piwa o pięknej nazwie „Śnieżnik”.

foto5 (101 kB)

Naszego prezesa nagabują dwie młode dziewczyny, prosząc o sprawdzenie szlaku. Jacek wpatrzony w mapę objaśnia im trasę, one wpatrzone w Jacka słuchają. A Edytka podsumowuje: - To magia i siła czerwonego polara. Wtedy jeszcze Jacek nie wiedział, że te dziewczyny spotka na szlaku następnego dnia, ale wówczas menagerem prezesa była Danusia, a ochroniarzem – Nosorożec. To nie miały szans.

Poszli dobrym szlakiem, ale w złym kierunku

Lech śpiewa piosenkę o tych, którzy poszli dobrym szlakiem, ale w złym kierunku, nie wiedząc jeszcze, że tej nocy turyści zaginą w górach. I gawędzi o tym, jak turystyka łączy ludzi.
O północy dosiadł się do nas młody facet, strzelił kielicha i popłynęła opowieść:
- Poszliśmy w góry we trzech. Zgubiliśmy się na dojściu do Śnieżnika. Ja zadecydowałem, że wracam do schroniska. Oni nie. Że szukają szlaku. I nie ma ich. Nie wrócili. Wyładowały im się komórki. Nie mieli mapy. Ja jestem sam. A oni mają żony i dzieci. Ciemno. Byli przemoczeni…
Za moment słychać rozmowę Toprowca z czeską służbą: - Sprawdźcie po swojej stronie, skoro nie mieli mapy musieli wracać trasą, którą znali, tą co szli… Kolejne telefony. I wyjście Toprowców w teren. Akcja poszukiwawcza. Jest dobrze po północy. Rano dowiedzieliśmy się, że ich znaleźli, że nic się nie stało. Czego nas to nauczyło? Że trzeba mieć w plecaku gwizdek. Trzeba zainstalować w telefonie aplikację Ratunek. I trzeba pilnować powerbanka, by zapobiec rozładowaniu komórki.

Pełni wrażeń poszliśmy spać. Okazało się – w moim przypadku – że wrażenia tej nocy jeszcze się nie skończyły.

Tylu spodenek jednej nocy to ja nie widziałam

Nie mogłam zasnąć, myślałam o tych zaginionych. Gorąco i duszno. W 20-osobowej sali z piętrowych łóżek rozlega się istna symfonia chrapiących – naprzemiennie, w różnym natężeniu i różnym brzmieniu. Jakoś zasnęłam. Nagle – widzę przed nosem… granatowe, podświetlone męskie slipy. I chude nóżki.
– Jeeezu, co za sen – myślę. Ale…te slipy idą. Przeszły. Zasypiam. Znowu granatowe slipy. I skrzypienie domykanych drzwi. Boże, to nie sen, bo drzwi, które były wcześniej zamknięte na klucz teraz otwierają się. Drzwi tuż przy moim łóżku. Śpię na dole, bo mam lęk wysokości, czyli głowę mam na wysokości bioder facetów wychodzących do kibla. O dzięki Ci Iwonko! Za tak wspaniałe łóżko! No to czekam co dalej. Skrzypienie. Znowu facet z czołówką skierowaną w dół, by nie po oczach śpiących. Tym razem widzę podświetlone czarne slipy i trochę brzucha. No to patrzę. A co? Przeszły. Wracają. Spokój. Skrzypienie… brązowe slipy… domykanie drzwi.
O godz. 3.30 ostanie slipki wróciły i mogłam zasnąć. Już mi symfonia chrapiących nie przeszkadzała. Rano opowiadam Iwonce wrażenia nocne i podsumowuję: - Tyle spodenek jednej nocy to ja nie widziałam! – I to męskich! – dodała Iwonka. Zastanawiamy się, czy powiedzieć prezesowi, bo a nuż każe dopłacić za dodatkowe atrakcje?

Dzień czwarty:

Plecak na bary, raki na buty i w las

Totalnie niewyspana nie mogę rano z niczym zdążyć, w drodze do łazienki spotykam Andrzeja w pełnym rynsztunku. Wrócił ze szczytu. Był na wschodzie słońca o 6 rano. Pokazuje zdjęcia. Przepiękne. Podziwiam.
Ruszamy na Śnieżnik, Andrzej idzie drugi raz. Wytrwały facet. Jest cudnie! Słońce odbija się od śniegu, oświetla panoramę gór. Nie możemy się nacieszyć widokami. Jak dobrze, że nie poszliśmy wczoraj prosto z trasy. Przecież nic nie było widać. Robimy zdjęcia, wiatr szarpie flagą Wędrowców na szczycie, rozwiewa włosy, a my patrzymy jak urzeczeni.

foto6 (159 kB)

Niestety, trzeba wracać. Znowu debet czasu. Tak mi szkoda. Schodzimy. A w schronisku plecak na bary, raki na buty i w las. W śnieg. Schodzimy do Wilkanowa. Idziemy powoli, ale nie wszyscy - Kasia mija nas, przelatując jak przeciąg i nie było siły jej dogonić. Oglądamy perłę Sudetów – wodospad Wilczki, w schronisku na Iglicznej jemy naleśniki z jagodami i dochodzimy do Długopola, do… autobusu. To już jest koniec. Niestety.

Jacek podsumowuje – zrobiliśmy 88 km w 22 godziny. Następny wyjazd w Sudety we wrześniu tego roku. I rozmarzeni wspomnieniami minionych dni wracamy do rzeczywistości, do Krakowa.

Ewa Bugno

Linia

Przełęcz Płoszczyna - Rude Krzyże - Rudawiec - Bielice
05.04.2019

Data
odbycia
wycieczki
Trasa wycieczki Nr grupy
górskiej
wg reg. GOT
Punktów
wg reg.
GOT
Czy
przodownik
był obecny
05.04.2019 Przełęcz Płoszczyna - Rude Krzyże S.16 7 Tak
05.04.2019 Rude Krzyże - Rudawiec S.16 1 Tak
05.04.2019 Rudawiec - Bielice S.16 4 Tak
RAZEM 12  

Lądek Zdrój - Przełęcz pod Chłopkiem - Żmijowa Polana - Hala pod Śnieżnikiem
06.04.2019

Data
odbycia
wycieczki
Trasa wycieczki Nr grupy
górskiej
wg reg. GOT
Punktów
wg reg.
GOT
Czy
przodownik
był obecny
06.04.2019 Lądek Zdrój - Rozdroże pod Kierzną - Kąty Bystrzyckie - Przełęcz pod Chłopkiem S.16 11 Tak
06.04.2019 Przełęcz pod Chłopkiem - Przełęcz Puchaczówka - Czarna Góra - Przełęcz pod Jaworową Kopą S.16 11 Tak
06.04.2019 Przełęcz pod Jaworową Kopą - Żmijowa Polana - Rozdroże pod Żmijowcem - Hala pod Śnieżnikiem, Schronisko PTTK S.16 8 Tak
RAZEM 30  

Hala pod Śnieżnikiem, Schronisko PTTK - Śnieżnik - Międzygórze - Igliczna - Pławny Dół - Wilkanów
07.04.2019

Data
odbycia
wycieczki
Trasa wycieczki Nr grupy
górskiej
wg reg. GOT
Punktów
wg reg.
GOT
Czy
przodownik
był obecny
07.04.2019 Hala pod Śnieżnikiem, Schronisko PTTK - Śnieżnik - Hala pod Śnieżnikiem, Schronisko PTTK - Międzygórze S.16 13 Tak
07.04.2019 Międzygórze - Igliczna - Pławny Dół S.16 9 Tak
07.04.2019 Pławny Dół - Wilkanów S.15 3 Tak
RAZEM 25  

Linia
Relacja fotograficzna - Waldemar Ciszewski
Relacja fotograficzna - Ewa Bugno
Linia Powrot
copyright