kontur (2 kB)

IV Rajd Karnawałowy

26 - 27.01.2019

Linia
Kierownik wycieczki: Jacek Wiechecki
checiny01 (142 kB)

Program

26.01.2019:- Trasa turystyczna piesza:

Jaworznia Fabryczna 0:35 h szlakiem czarnym Pod Pruskową 0:35 h szlakiem niebieskim Skrzyżowanie przy Jaskini Raj 2:35 h szlakiem niebieskim Zelejowa 0:25 h szlakiem czerwonym / niebieskim Chęciny

checiny-trasa1 (53 kB) checiny03 (142 kB) Linia

Bal Karnawałowy 2019

Sobota - 26.01.2019 r.

Prawie osiem miesięcy, w górach nie byłem,
Silny niedowład, w prawej nodze leczyłem.
Ostatni raz, towarzystwo, widziałem w maju,
Dziś ich zobaczyłem, poczułem się jak w raju …
To już czwarty taki rajd, więc dla nas nie nowy,
Ten bal przebierańców, bal karnawałowy.
Miejscem naszego balu, będą Chęciny,
To miejsce sprawdzone, bardzo je lubimy.
(O Chęcinach wcześniej pisałem, dobrze to wiem,
Jednak coś nowego, o nich wam opowiem.
Utracił własność Chęcin, biskup Muskata,
To Łokietka - za biskupa zdradę - zapłata.
Kolejny władca, co dostąpił tu „zapłaty”,
To Jagiełły więzień - Kniaź Andrzej Garbaty.
Bez tragicznych chwil, w mieście się nie obyło,
Miasto w średniowieczu, trzy razy się spaliło.
Mimo to, wcale na uboczu nie pozostało,
Od królów, nowe prawa miejskie dostawało.
W historii miasta, trudne chwile, to nic nowego,
Znowu zniszczone : przez Szwedów i Rakoczego.
Ale, mimo tych trudności, się nie poddawało,
Jako miasto królewskie, długo jeszcze trwało.
No i tolerancji, miasto się nie wstydzi,
Od szesnastego wieku, połowa to Żydzi.
Wyznawcy judaizmu, dobrze się tu mieli,
Prawie wszyscy w wojnę, w Treblince zginęli.
Wiadomo, co się podczas okupacji stało,
Z mykw, sztybłechów, chederów - nic nie pozostało.
To jest, ewidentna hitlerowców wina,
Nie słychać : kantora, mełameda, rabina.
Są też trzy kościoły, to wam tutaj powiem,
Świętego Bartłomieja, klarysek, O-eF-eM.)
O normalnej porze, z Krakowa ruszamy,
Po drodze, wybrane piosenki śpiewamy.
Dzisiejszą wędrówkę, koło Kielc zaczniemy,
Z Jaworzni Fabrycznej, czarnym maszerujemy.
Obok jest rezerwat - Chelosiowa Jama,
Są tu duże jaskinie, to rzecz mało znana.
Szlak czarny wiedzie, przez góry Pruskowej skraj,
Potem wpada na niebieski, do Jaskini Raj.
Do Jaskini Raj, jednak nie docieramy,
W kierunku innej jaskini, wcześniej skręcamy.
Tuż przed Chęcinami, w rezerwacie się chowa,
Góra naszych przyjaciół, czyli Góra Żakowa!
Niżej jest jaskinia, jej piękno nas urzekło,
Zamiast iść do Raju, my weszliśmy w Piekło …
Dzięki mroźnej pogodzie, były już gotowe,
W jaskini Piekło - stalaktyty lodowe.
Choć to „śmieszna” góra, ostrożnie schodzimy,
A całą wędrówkę, w Chęcinach kończymy.
(Waldek z trudem doszedł, Ewa - ledwo żywa,
To były na wycieczce - „najsłabsze ogniwa”.)
Teraz wszystkim znane, turystyczne sprawy,
Kąpanie, czesanie - wszystko dla zabawy.
Wszyscy uczestnicy, my się dobrze znamy,
W regionalne stroje świata, się przebieramy.
Chociaż pewna pani, od dawna nie ma wianka,
Lecz w wianku paraduje, jako krakowianka.
Skłonność do żartu, temu gościowi nie mija,
Waldek jest w przebraniu - „Krakowiaczek ci ja”.
Wybór strojów ludowych, jest przecież niemały,
Więc z Bawarii, jakieś Niemce przyjechały.
Jacek jest Ukraińcem, no a kim jest Danka?
Ona jest przebrana, jako „ostra” Hiszpanka.
Może w tym przebraniu, ktoś jeszcze ją spotka,
Iwona, wystąpiła dzisiaj - jako Szkotka!
Na koniec, humoru uczestnikom doda,
Skecz, co nosi tytuł: „Turystyczna moda”.
Gosia - jako model, wypadła doskonale,
Heniek i Mietek - nie ustępują jej wcale.
(Dzięki naszej Uli, skecz już w fejsie „lata”,
Opinie? – „Heniek, jako turysta - wymiata! „)
Wszyscy uczestnicy, będziecie w zachwycie,
Jak ich wspólne zdjęcie, z imprezy zobaczycie.
Scenarzysta i reżyser, jest dobrze znany,
To autor tej relacji, niżej podpisany.
Było dzisiaj coś jeszcze, wielu nie dowierza,
Śpiewaliśmy arię, z „Zemsty Nietoperza”.
Wahali się niektórzy, czy warto iść spać,
Bo przecież, za trzy godziny, trzeba będzie wstać …

Niedziela - 27.01.2019 r.

Po wczorajszej imprezie, wszyscy nieco „marni”,
A jeszcze do zwiedzania, jest skansen w Tokarni.
Nie każdy z turystów, może o tym wie,
Przedstawiono tu w przekroju, kieleckie wsie.
W zimie cicho, spokojnie, latem jest ruch spory,
Ekspozycja - podzielona jest na sektory.
W małomiasteczkowym sektorze się chowa,
Piękny kościółek, przeniesiony z Rogowa.
W sektorze wyżynnym - rzemieślnicy znani:
Kuźnie, warsztaty garncarskie, stodoła z Brzuchani.
W sektorze lessowym, jest atrakcja nowa,
To między innymi, wiatrak z Pacanowa.
W sektorze folwarcznym, są szlacheckie dwory,
Także wybór - bryczek, sań, wozów konnych - spory.
W sektorze nadwiślańskim, pogląd każdemu da,
Jak wygląda młyn wodny czy chata rybaka.
Chociaż już wiele skansenów widzieliśmy,
Również i ten, z przyjemnością zwiedziliśmy.
Potem, znów śpiewamy - cóż to szkodzi komu,
Za półtorej godziny, już jesteśmy w domu.

Słowniczek mało znanych słów:
Mykwa - zbiornik z wodą do ceremonialnych ablucji;
Sztybłech - dom modlitwy;
Cheder - szkoła żydowska;
Kantor - przewodniczył śpiewom w synagodze;
Rabin - przełożony gminy żydowskiej;
Mełamed - nauczyciel.
OFM - Ordo Fratrum Minorum
- zakon braci mniejszych; franciszkanie.

Waldemar Ciszewski - "Krakowiaczek ci ja!"
- 26/27.01.2019 rok.

checiny02 (124 kB)

Karnawał w Górach Świętokrzyskich

Dzień przed:

Dlaczego Wędrowiec przed wyjazdem usnąć nie może?

Rozsądek nakazuje wyspać się przed wycieczką, a wcześniej uważnie i porządnie spakować plecak, dobrze byłoby też przeczytać plan imprezy, by znać trasę i program. Taaaak, rozsądek… A praktyka? W sobotę rano wyjazd, a w piątek – do pracy, zaraz po pracy gromadne wyjście do teatru, bowiem nie samymi górami człowiek żyje. Czyżby nie samymi? Teatr to inicjatywa Eli. Sztuka świetna, refleksyjna, a my zamiast w czasie przerwy dzielić się wrażeniami to usiłujemy wybadać jaki kto będzie miał strój na jutrzejszą imprezę. Bo hasło karnawału Wędrowców brzmi: regionalny strój europejski. Każdy mówi: mam przebranie i… milczy jak zaklęty. Sprzeczałam się, że przebranie tematycznie trudne, bo kobiecy strój regionalny to z reguły szeroka spódnica na gumce. Wyobrażałam sobie te pliski i fałdki rozłożone na moich wałkach tłuszczu i efekt końcowy: ja to ja? Czy wieloryb w ciąży? Trudno. Niech będzie regionalny. Czegóż to nie robi się dla przyjaciół? Najdziwniejsze jest, że nikt nie przyznał się kto ów temat przebrania wymyślił.

Wyszliśmy z teatru po 21.30 a tu… prawie nikt nie spakowany, jedynie Wiesia gotowa na wyjazd ze zrobionymi pieczarkami w jajkach. I podobno sernik ma przygotowany. Podziw totalny. Iwonka jeszcze planowała upiec szarlotkę i miała stresa czy zdąży przed północą. Ja system pakowania przejęłam od Iwonki. Nazywa się: „Wrzucasz wszystko”. O pierwszej w nocy byłam gotowa. Jak tu usnąć, gdy adrenalina się podnosi, bo wyobraźnia projektuje – jak też to jutro będzie… i problem: iść w trasę czy nie? Bo ja świeżo po chorobie, a Iwonka z bolącą nogą. Zdecydowałyśmy w teatrze: zostaniemy w schronisku.

Dzień pierwszy:

To my jedziemy w Góry Świętokrzyskie?

W ostatniej chwili wpadłyśmy z Martą do autobusu, obie lekko niedospane. Tylko 20 osób. Kameralnie. Nie ma końca radości, powitaniom, przytulaniom. Ledwie wyjechaliśmy z Krakowa to Ela rozdała śpiewniki. I zaczynamy tradycyjnie od hymnu klubu: „My wędrowcy chodzimy po górach…”.

Za Krakowem wsiada Waldi z ogromniastym pokrowcem. Co to za strój taki wielki? – zastanawiamy się. Jacek wita turystów, opowiada o trasie. I moje zdziwienie: - to my jedziemy w Góry Świętokrzyskie? I szczery, głośny śmiech kumpli. Dobra. Przyznaję, nie przeczytałam programu wychodząc z założenia, z Wędrowcami wszędzie, nawet na koniec świata, byle pieszo. Bo przecież zawsze w autokarze prezes rozdaje kartki z rozpiską szlaków i informacją o zwiedzanych miejscach. Wiedziałam, że góry i impreza przebierana. Nieprofesjonalnie. Tak. Mieli prawo się śmiać.

Nowa miłość Iwonki

Iwonka pokazuje nowy nabytek – gitara 12 strunowa, cudna, błyszcząca, czarna. Z delikatnością dotyka pudła, głaszcze gryf, ale struny szarpie – jak zawsze - z całą swoją niespożytą energią. I charyzmatycznie wciąga wszystkich do śpiewania, nawet tych, co nie umieją śpiewać. Potem mocny głos Waldiego nadaje ton. I wibrują głosy dwojga artystów: Iwonki i Waldka. Przeplatają się, mieszają, łączą, dopełniają, zabierają w posiadanie całą przestrzeń, ciągną nas za sobą. I poddajemy się ich rytmowi. A gitara – mocna, dźwięczna - jest sterem, żeglarzem, okrętem…

I z każdym mijającym kilometrem rozwija się nasza radosna twórczość artystyczna. Prawdziwy roześmiany autobus. Patrzymy na kolegów, rozbrajamy ich śpiewem i śmiechem:
„Zgody nie ma na tym świecie, ni sprawiedliwości.
Jacek pije piwo trzecie, Henio mu zazdrości.
Pożycz dychę – mówi Henio, Bóg Ci wynagrodzi,
My Wędrowcy w taki upał żyć musimy w zgodzie.”

foto1 (99 kB)

Czas mija niepostrzeżenie. Sielankę przerywa brutalne pytanie prezesa: Kto idzie na główną trasę? Tylko parę rąk w górze. Mało. Jest propozycja alternatywnej, krótszej trasy. To Waldi kusi nas naleśnikami ze smażonymi jabłkami i rodzynkami, w knajpce, ich degustacja miała być poprzedzona zwiedzaniem zamku.
Proponuję:
- Nie rozdzielajmy się, zróbmy mniej, ale razem.
Jacek stwierdza:
- Trzy godziny, około 5 km, po prostym, pójdziemy powoli, dacie radę. Ewa i Waldi to najsłabsze ogniwo, będą narzucać tempo. Patrzę na Waldka, on na mnie i decydujemy:
- Idziemy, najwyżej się wrócimy. I zahaczymy o naleśnika.
To w drogę. Śniegu niewiele, na trasie pusto, ale ścieżka lekko wydeptana to znaczy, że jacyś piechurzy przedzierali się tędy.

Wędrowcy w Piekle

Maszerujemy gęsiego, potem w parach prowadząc niekończące się rozmowy o życiu, świecie i górach. Dochodzimy do miejsca, gdzie w lesie zza drzew wyłaniają się różnego rodzaju mniejsze i większe drewniane diabły i biesy. Czytamy informację o wiedźmach żyjących w wiejskich chatach i chałupach na odludziu, o diabłach mających upodobanie do jaskiń. Do jednej takiej, o nazwie Piekło, wchodzimy. Ma 57 m długości, zagłębienie po szybie wydobywczym, dwa kominy mające połączenie z powierzchnią i korytarzyk biegnący w dal. Podobno to tunel prowadzący z naszego świata wprost do piekielnych czeluści. To tędy diabły wydostawały się na świat, by czynić zło. Ciemność jaskini rozpraszają lodowe stalaktyty i stalagmity, w których odbija się światło dnia. Im dalej, tym ciemniej, tym straszniej. Tym większe lodowe sople zwisające z sufitu. Niektóre mają ponad metr. Robimy zdjęcia, co odważniejsi zagłębiają się w mrok penetrując zwężenie na końcu jaskini. Pora wychodzić na powierzchnię. Ostatnie zdjęcie na kamiennym fotelu ozdobionym głowami diabłów. Kto rozsiadł się tam jak u siebie, patrząc na świat z góry? Oczywiście prezes.
Pasował tam… - śmiejemy się. I w drogę.

foto2 (152 kB)

Jak to jest być najsłabszym ogniwem?

Ja robię zdjęcia, a Waldi gada; potem ja gadam, a Waldi robi zdjęcia, potem gadamy oboje i tak mija czas. Przekomarzamy się, kto jest bardziej złośliwy i kto ma bardziej cięty język, postulujemy szermierkę na słowa, rozliczamy się z uszczypliwości z przeszłości. Ale to wszystko z humorem, z przymrużeniem oka. Zaśmiewam się z kawałów Waldka, poważnieję przy jego relacji z przeżyć w szpitalu. Książka na ten temat byłaby bestselerem roku. Orientujemy się po czasie, że… idziemy we dwoje daleko na końcu grupy. Doganiamy Edka. Ma dobry GPS.
– Ile? – pytam
- 16,5 km – odpowiada
Jestem zaskoczona, gdybym wiedziała, nie poszłabym, a jednak… dałam radę.
Doganiamy Jacka.
Wyjaśnia:
- Bo tak naprawdę to czy dasz radę, czy nie, jest w głowie.
Ale nogi bolą. Już widać miasteczko i schronisko. To tutaj. Finisz. Miejsce noclegu i imprezy. Ostatkiem sił idziemy na kolację. W mieście są tylko dwie knajpki. I w żadnej nie ma naleśnika. Pozostało tylko wyobrażenie smaku. Nieskonsumowane. I żal do Waldka: - a było nam tak obrazowo opowiadać?

Facet w kalesonach… - jaki to strój regionalny?

O 19.00 zaczyna się impreza. Ela – mistrzyni organizacyjna - pośpiesza nas i rozdziela zadania. Jest jak generał na wojnie, nikt nie odważy się sprzeciwić. Wciągam na siebie spódnicę na gumce. Nie mieszczę się w lustrze. Nie ma znaczenia. Iwonka zachwyca jako pielęgniarka. Zaraz wpada Ela w minifartuszku – to druga pielęgniarka. Są cudne. Obie. Wiem, że coś przygotowały. Nie pytam co, mimo że ciekawość mnie zżera. Ściskam talię gorsetem, układam falbanki na rękawach bluzki i biegnę na salę. Mija mnie Ela-pielęgniarka i Henio… w podkoszulku i kalesonach. Też wchodzą na salę.
- Facet w kalesonach… Jeeezu, jaki to jest strój regionalny? – zachodzę w głowę i nijak nie mogę nic wymyślić.
A Henio, w tych kalesonach, totalnie na luzie, niedbale oparty o kaloryfer, wygląda jak samiec alfa.
Na sali pojawiają się Szkoci, Bawarczycy, Hiszpanka, Ukrainiec, jest Krakowiaczek i Krakowianka – wszyscy w regionalnych strojach, co jeden to piękniejszy, dopracowane detale zadziwiają.
Gosia pyta szeptem:
- Jejku, a kalesony to co za strój regionalny?
- Nie mam pojęcia, właśnie się nad tym zastanawiałam, może na jaja? – odpowiadam.

I okazuje się, że nasz analizowany samiec alfa to… model. Tajemnica została odkryta. Zaczyna się skecz przygotowany przez Waldiego pod tytułem „Wzorcowy turysta górski” albo potocznie – turystyczna moda.
Biegnie opowieść o tym co ubrać, by nie zmarznąć zimą w górach. Bawełniane kalesony i podkoszulek to alternatywa termalnej bielizny dla mniej bogatych. I nasz intrygujący model zakłada kolejno skarpety, spodnie, kufajkę, czapkę-uszatkę, gumofilce i wyjmuje szklanego Pana Tadeusza. Zaśmiewamy się do łez – tak jest przekonywujący.

foto3 (89 kB)

Potem Miecio przedstawia oporządzenie letnie … a Gosia - kobiece letnie - wdzięcznie przechodząc przez scenę, kołysząc parasolką i kusząc spojrzeniem spod słonecznych okularów. Oczywiście każdą scenę kończyło wpadniecie pielęgniarek na sygnale tak błyskawiczne, że w rzeczywistości o takiej interwencji niejeden mógłby tylko pomarzyć, a mój aparat nie zdążył ująć ich w kadrze.

Pierwsza góra? – acha cha… druga góra? – acha, cha, cha…


Pani oraz pan to turysty stan,
co w góry wychodzi wciąż,
oni czują tam, wiwat ponad stan,
więc w góry lubią się piąć.
Niestraszne im Rysy ani inny szczyt,
bo oni w tych górach nie męczą się zbyt.
Pierwsza góra: acha, cha…

- śpiewa Waldi z Iwonką, cała sala wtóruje gromko:
acha, cha!!! Druga góra: acha, cha…

foto4 (104 kB)

Ten refren staje się przerywnikiem imprezy, hasłem do toastu, zawołaniem karnawału. Zasiadamy wokoło wielkiego stołu. Jedzonko kusi kolorami, zapachem, wyglądem. Iwonka-Szkotka gra na swojej bajecznej gitarze, Marek obok niej też z gitarą, Waldek wspomaga głosem, Miecio i Heniu również. W międzyczasie toast za nas, Wędrowców, bo doceniamy to bycie razem. A Jurek – na tej imprezie sprawdza się w roli barmana - śmiejemy się, że do 17 km trasy doliczyć musi jeszcze 5 km, bo tyle zapewne GPS by pokazał, gdyby zsumować to nieustanne okrążanie stołu w wiadomym celu.

I na zmianę – gitara i muzyka mechaniczna, a wiec tańce, wygibasy, podskoki. Wirują spódnice, podrygują Iwonny pomponiki na getrach, tupią obcasy, przekręcają się wianki na głowach, Szkoci i Bawarczycy rozpinają guziki u koszul, bo gorąco. Zabawa trwa.

foto5 (96 kB)

Ja kładę się na moment przed północą, Marta obiecuje mnie obudzić za godzinę, ale sama zasypia. I nagłe łomot do drzwi. Godzina 1.20.
- Przyprowadziłam gości! – informuje Iwonka.
- Fajnie – mówię – to dzisiaj dane mi będzie dwa razy się obudzić.
Naciągam dżinsy na rozespane ciało, poprawiam resztki urody i zaczyna się… impreza w pokoju 113. Gitara, śpiew i teleturniej Jacka: Jaka to melodia? Oczywiście skierowany do Iwonki. Kto wygrał? Przecież wiadomo. Marzymy, że wysyłamy Iwonkę do telewizji, wygrywa teleturniej, kasę przekazuje na Klub Górski Wędrowcy, organizujemy wyjazdy gratisowe…
O godz. 3.30 mistrzyni organizacyjna wydaje polecenie: trzeba spać. To posłusznie rozchodzimy się do pokoi. Przecież już o 9 śniadanie.

Dzień drugi:

Czas powrotu

Wstajemy w ostatniej chwili, szybkie śniadanko, szybkie sprzątanko, szybkie pakowanie metodą Iwony i do autobusu. Zgłaszam prezesowi bunt na pokładzie, bo pojawiły się postulaty zwiedzania zamku zamiast skansenu. Jacek przekonuje dlaczego wybrał skansen. Wahamy się. Edek przeważa szalę mówiąc:
- Po 17 km wczoraj i dobrze nieprzespanej nocy chcecie na zamek? Pod górę? Po śniegu i lodzie? W skansenie jest prosto i równo.

Przyznajemy mu rację mierząc siły na zamiary i wybieramy skansen.
Jeszcze kierowca nie zdążył wsiąść, a już rozbrzmiewa gitara w powoli rozgrzewającym się autobusie. Zaczynamy od: „Pierwsza góra? Acha, cha…”
Jakoś dziwnie szybko dojeżdżamy. Prezes z funduszy klubowych funduje wejście. Park etnograficzny w Tokarni jest ogromny i jakby uśpiony, w bieli śniegu odznaczają się drewniane chaty, w oddali horyzont rozcinają skrzydła wiatraka, spacerujemy oglądając dom lekarza, wyposażenie apteki, dawne maszyny rolnicze, koledzy z żalem mijają zamkniętą, niestety, karczmę. Finałem zwiedzania jest dworek. Podziwiamy stare zabawki, wózek dziecinny, sypialnię, kuchnię z wyposażeniem. Przenosimy się myślami w XIX wiek, zastanawiamy się jak mogło wyglądać życie średniozamożnej szlachty.

I nadchodzi godzina powrotu. Jakoś tak… szkoda wracać. Jacek przedstawia w autokarze program majowego wyjazdu na Litwę, Łotwę, Estonię. Cieszymy się. Wydaje się, że z Wędrowcami to tak jakby świat był na wyciągnięcie ręki…

Ewa Bugno

Linia
Relacja fotograficzna - Waldemar Ciszewski
Rajd karnawałowy - Ewa Bugno
Bal karnawałowy - Ewa Bugno
Linia Powrot
copyright