kontur (2 kB)

korona-niski (28 kB)

Zdobywamy Koronę Beskidu Niskiego

31.03.2019

Tokarnia, Polańska

Linia
Kierownik wycieczki: Agata Wdowiarz i Jacek Wiechecki
niski01 (176 kB)

Od wschodu do zachodu słońca
w Beskidzie Niskim – Tokarnia i Polańska

niski02 (158 kB)

Komu w drogę temu… przesuwają czas

4.10 rano. Dzwoni budzik. Ulga – a jednak nie zaspałam, czas w komórce właściwie się przestawił. 4.50 – wychodzę z domu na autobus do Huty. Ciemno. Pusto. Tylko światła latarń mrugają do mnie. I gwiazdy. I zaczynają świergotać ptaki. Ani jednego człowieka. Już śpią? Czy jeszcze śpią? Wsiadam do sunącego wolno 172. Za parę przystanków dosiada się koleżanka z plecakiem, z tyłu dostrzegamy też plecaki, zza nich spogląda Krzysiek z siostrą. Dochodzimy wszyscy do miejscu startu autobusu: skrzyżowanie Bulwarowej i Solidarności. A w środku już Wędrowcy: Ruda, uśmiechnięta jak zawsze, Nosorożec, Ela z Heniem, która wskazuje miejsca, Edytka przedstawia koleżankę, Krysia z Edkiem z Wierchu, Andrzej z kajaków, z przodu bryluje Gienek. I wybuchy śmiechu: wariaty! Po przesunięciu czasu! Kto normalny wstaje o 4 rano? A kto nie zasnął, bo się bał, że nie przestawi się czas w komórce? Okazuje się, że większość. Ruszamy, dobieramy ludzi po drodze. Nie ma Iwonki, nie ma Jacka z Danusią. Jak to? – myślimy zszokowani – Wędrowcy w trasę bez prezesa?
Przecież zawsze był.

Rozjaśnia się za oknem. Krysia trąca mnie: - Patrz! – mówi – jakie piękne słońce. Rzeczywiście zza horyzontu wyłania się połówka krwistoczerwonej kuli, Szturchamy się wzajemnie i patrzymy urzeczeni jak kula powoli podnosi się ku górze i nabiera żółtawych odcieni.

Cudny początek dnia po prawie nieprzespanej nocy. Zaczynamy przygodę ze wschodem słońca – myślę.

W środku niczego

Wysiadamy. I dobrze, bo długaśna ta jazda. Daleko to pogranicze Bieszczadów i Beskidu. Rozglądamy się. Wokoło pagórki, szaro-pożółkła przestrzeń i tylko drewniany dom ożywia krajobraz swym mocnym brązem. - Jesteśmy w środku niczego – mówi Nosorożec - wyobraźcie sobie życie bez cywilizacji, Internetu, komórki, sklepu.
- To tak jak w filmiku „Domek w Karkonoszach” – dodaję.
I ruszamy w trasę, bo nasi pognali już do przodu. Ela zatrzymuje się chwilkę przed tablicą ostrzegającą przed niedźwiedziami.

niski03 (204 kB)

Tupiemy asfaltem na Tokarnię. I zastanawiamy się, kiedy ten asfalt się skończy. Gienek z Edkiem sprzeczają się, że prawie do szczytu. Trudno.
- Agaaaata, cały czas ten asfalt będzie? – wołam.

Przyroda uśpiona po zimie, szaro wszędzie, gdzieniegdzie tylko rzuca się w oczy żółć mleczy i biel przebiśniegów, miejscami jeszcze leży śnieg. I już leśna droga, asfalt i resztki cywilizacji zniknęły.

- Ewuńka - zatrzymuje nas Gienek – Popatrz, to tropy wilka. Patrzymy. Dalej pokazuje nam nieżywego borsuka. Szkoda zwierzaka.

Na przełączy pod Tokarnią mijają nas rozpędzone quady. Idziemy dalej w szarość i po chwili totalna zmiana. Docieramy do Tokarni. I tu zachwycamy się przestrzenią, bezkresem, bo wokoło nas i poniżej nas pagórki. A to tylko 778 m n.p.m. Zatrzymuję ludzi, robimy fotki, a Agata tłumaczy widoczne szczyty.

niski04 (185 kB)

Słońce przygrzewa, zrzucamy z siebie polary, co niektórzy ocierają pot z czoła. Czas ruszać dalej. Co zrobić jak nie masz sił? Kolega daje przepis: - Jak nie mam sił to staram się iść za dziewczyną. Patrzę tylko na jej tyłek i stopa za stopą do przodu – radzi szczerze.
Z Edytką śmiejemy się: - To my przed Tobą nie idziemy!

Marzyło się piwo, a tam sklepu nie było…

Robimy zdjęcia patrząc wokoło z zachwytem. Rozmawiamy, wspominamy. Andrzej przywołuje sytuację, jak to mnie z Iwonką ratował przewożąc kajakiem po naszym zanurzeniu. Dyskutujemy o możliwościach człowieka, o cienkiej granicy między walką o siebie, a zobojętnieniem. O zimnie. O braku sił. O szczytach greckich i wulkanach włoskich. O Mont Blanc.
Czas szybko mija.
W pewnym momencie jest nas jakoś mniej. Spostrzegamy, że nie ma Gienia, Witka, Eli, Henka i innych.
- Poszli inną drogą – ktoś mówi.
- O ile znam Gienia, to pewnie już siedzi w knajpce, kończy jeść golonkę i dopija zimne piwo – mówię.
- Idziemy do autobusu - zarządza Agata.
No to idziemy. Ale w autobusie też ich nie ma. Przychodzą za dobrą chwilę niepocieszeni, bo nadłożyli drogi, doszli do Karlikowa marząc o zimnym piwie, a tam… sklepu nie było. Śmiejemy się z nich i ich marzeń. I jedziemy, bo czeka nas wyjście na Polańską.

Czy droga przez las może boleć?

niski05 (178 kB)

Na kartkach informacyjnych o trasie mieliśmy zaznaczone, że szlak wiodący na Polańską nie jest typowo oznaczony. No więc, mając to na uwadze ruszyliśmy zwarcie z Wisłoczka. Najpierw żwirówką, potem polami doszliśmy do krawędzi lasu i drogowskazów: Beskidzka Trasa Kurierska „Jaga - Kora”. I zagłębiliśmy się w las fotografując przebiśniegi wydobywające się ponad ściółkę leśną.
- O jak dobrze, że nie asfaltem – mówię.
I chyba los i las mnie ukarał za mamranie. I nie tylko mnie. Zagłębiliśmy się w las. Szlaku nie ma. Las coraz gęstszy, ale jakiś dziwny. Ogrom połamanych konarów i gałęzi na ścieżkach zaskakuje. Brniemy po tych suchych konarach, między nimi, przełazimy przez powalone drzewa, wciskamy się pod inne zagradzające drogę. Pomagamy sobie chwytając konary: - Uważaj! Trzymaj! Puść! Agata czeka na nas, stara się mieć wszystkich w zasięgu wzroku. Mija godzina przedzierania się i nic. Coraz gorzej. Nie ma jak zrobić zdjęcia, bo ręce zajęte. Balansuję między konarami, by nie wybić oka, nie zahaczyć plecakiem, przecisnąć się pod powalonym drzewem. Utknęłam. Znowu. Plecak zahaczył. Ela przytrzymuje gałęzie. Toruje drogę przed mną. Coraz wolnej, bo ostrężyny zaczepiają o buty. Jakieś kolce drapią ramię. Jakieś gałęzie ciągną koszulkę. - Koszmar, jaka ta przyroda jest agresywna! – mówię do Eli i wołam:
- Agaaaata, ja chcę asfalt. Odwołuję wszystko. Asfalt mi się podoba.
Słuchać śmiech i powolny głos prowadzącej:
- Ewa czy ty wiesz jaka to wspaniała gimnastyka dla stawów? Tu ćwiczysz stawy biodrowe, kolanowe, łokciowe, schylając się i prostując.
No to idziemy dalej. Cóż było robić?

Zmasakrowana przez las dochodzę do Polańskiej. Tu trochę normalniej. Tak naprawdę to przez Polańską przeszliśmy dzięki GPS-om, bo inaczej może by nas jeszcze tam szukali :) A schodząc podziwiamy znowu przestrzeń, bezkres. Mało tego, znajdujemy nawet piękno w tej szarości, nieobudzonej naturze.

niski06 (216 kB)

I żwirową drogą – jaka tym razem radość, że to nie agresywny las – dochodzimy do autobusu. Przeszliśmy łącznie 21 km według licznika Andrzeja i mam poczucie sukcesu, bo tym razem nie byłam ostatnia. Przed nami ponad trzygodzinny powrót do Krakowa.

Oglądamy zdjęcia, co niektórzy drzemią, wysyłamy pozdrowionka do Iwonki, odbieramy ciepłe słowa od prezesa zatroskanego czy się nie pogubiliśmy. Agata melduje: - Ilu wyjechało, tylu wraca!
I znowu Krysia trąca mnie: - Patrz!
Za oknem, miedzy przesuwającymi się drzewami żegna nas zachodzące słońce. Żółtoczerwone, potężne, piękne.
- Cudna wycieczka – komentują ludzie.
- Od wschodu do zachodu słońca – dodaję.

Ewa Bugno

Linia
Relacja fotograficzna - Ewa Bugno
Linia Powrot
copyright