kontur (2 kB)

Przez Zembalową na Luboń Wielki

15 - 16.03.2014

Linia Luboń

Prognozy pogody nie nastrajały zbyt optymistycznie, ale grupa była dobrej myśli: przecież prognozy nie zawsze się sprawdzają. To dobrze pomyśleliśmy, bo zaplanowane trasy były dość długie. Poranek zaprezentował się dość ładnie. Grupy ruszyły na Luboń Wielki z dwóch stron, pierwsza, pod wodzą Jacka, z Kilkuszowej przez Stare Wierchy i Maciejową, zaś my postanowiliśmy zrobić mniej więcej to co było zaplanowane na niedzielę, ale w przeciwnymi kierunku – podążyliśmy na Luboń Wielki z Lubnia przez Zembalową, a potem cesarskim gościńcem do Naprawy skąd po przerwie w znanej przystani „Pod Sosnami” ruszyliśmy na nasz cel. Była to wędrówka niespodziewanie dziwna, można powiedzieć od wczesnej wiosny do pełni zimy, choć raczej z pominięciem lata. Ruszyliśmy na masyw Zembalowej patrząc na spokojne życie mieszkańców Beskidu Wyspowego, tu ktoś robi coś koło domu, tam, w polu, ktoś inny z pomocą konia bronuje. Prawdziwie sielskie, wspaniałe klimaty. Potem leśna wędrówka, a przy okazji poszukiwanie kamieni z tajemniczymi znakami w okolicach grzbietu Klimasa o których wspominają przewodniki – bezskuteczne. Dawniej przypuszczano, że te znaki są wskazówką do ukrytych na górze skarbów. To przednia zabawa, takie poszukiwania i może jak kiedyś powrócimy na tą górę to wtedy się uda odnaleźć to, czego szukaliśmy.

Przyszedł w końcu czas na mały piknik na polance z widokiem na Szczebel i jego otoczenie. Przeszliśmy główną kulminację góry, a gdy schodziliśmy zaczęło mżyć i mocniej wiać, z czasem coraz intensywniej. No więc po dotarciu do górnego przysiółka Naprawy zwanej od pobliskiego szczytu Mały Luboń zatrzymujemy sie w gospodzie „Pod Sosnami”. Jakież pyszne placki po zbójnicku tam podają, to sobie nawet nie wyobrażacie. Przesiedzieliśmy tam przy kominku blisko dwie godziny, zanim ruszyliśmy grzbietem w górę masywu Lubonia Wielkiego. Siedząc z zaciszu gospody nawet nie zauważyliśmy jakim zmianom uległ krajobraz na zewnątrz. Po deszczu ani śladu, za to zrobiło się tak biało, jak jeszcze nie było tej zimy. Temperatura powietrza tak spadła, że aż pod butami skrzypiało. Byliśmy oczywiście przygotowani na wszystko, zresztą tak jak pozostali „Wędrowcy”. Prószy śnieżek, prószy, a gdy przechodziliśmy przez znaną wszystkim polanę Surówki nagle wszystko przycichło, a gdy nad głowami odsłonił się błękit nieba usłyszeliśmy wiosenne nawoływanie się ptaków. Północna panorama zniewoliła nas, że aż przystanęliśmy. Zaś tam dokąd zmierzaliśmy ukazała się charakterystyczna sylwetka szczytu Lubonia Wielkiego.

Luboń

Tuż przed samym szczytem dopadła nas nagle śnieżna zawierucha. Nawet dwa razy rozbłysło się jaskrawym fioletem na niebie i głośno huknęło, aż serce zaczęło mocniej walić – to anomalia. Wnet znaleźliśmy schronienie w klimatycznym Schronisku PTTK na Luboniu Wielkim. Wkrótce cała grupa tam sie zameldowała. A do nocy jeszcze sporo czasu zostało. Maleńkie wnętrze schroniska wypełniło się atmosferą wspomnień oraz dyskusji o tym i o owym. Nastąpiła całkowita integracja wszystkich obecnych, gdyby ktoś wtedy pojawił się w schronisku nie wiedział by kto należy do „Wędrowców”, kto jest gospodarzem, a kto innym turystą przybyłym tego popołudnia na nocleg. A że w schronisku była gitara, a Paweł akurat posiadał w swoim plecaku brakującą w niej strunę, niespodziewanie schroniskowy gwar utonął w pieśniach turystycznych i innych, znanych wszystkim doskonale. Najprawdziwsze spotkanie turystyczne na szlaku. Wydawać by się mogło że wszyscy znają się od zarania dziejów, a przecież wielu tego wieczora widziało się po raz pierwszy.

Luboń

Układając się do snu z okien schroniska zobaczyliśmy migające światełka z dolin. Wiatr zamilkł, zachmurzenie zanikło, przestało prószyć – na niebie ukazał się księżyc w pełni, zaś góry pokazały swe obrysy na tle gwieździstego nieba. Wtedy uzmysłowiliśmy sobie, jak wspaniale przemyślaną jest konstrukcja Schroniska na Luboniu Wielkim. Gdziekolwiek by nie spojrzeć, w którąkolwiek stronę świata, mamy szerokie okna a przez nie widoki. Jakże cudnie musi tu być w piękny dzień.

Luboń

Nazajutrz jednak nadciągnęły śnieżne chmury. Zaczęło sypać, puch wnet pokryły wszystkie ścieżki prowadzące do schroniska. Wzmagał się wiatr, a przytulne wnętrze schroniska nie chciało nas wypuścić. Pogadaliśmy przy śniadaniu i porannej kawie. Tak powinno być – pomyśleliśmy – bo wspaniale jest pobyć w górach pośród ludzi, którzy rozumieją się tak dobrze i tak bardzo kochają te góry.

Cieszymy się, że razem byliśmy i że wywieźliśmy z Lubonia Wielkiego tyle wspaniałego nastroju i miłych wspomnień.


Dorota, Marek oraz Ela
www.gorskiewedrowki.blogspot.com

Linia
Relacja fotograficzna - Dorota, Ela i Marek Szala

Linia Powrot
copyright