Kierownik Wycieczki: | Marzena Chyba oraz Helena Grzywacz |
Szlak Tenczyński to znakowany kolorem czerwonym, krótkodystansowy szlak turystyczny, który rozciąga się pomiędzy miejscowościami Krzeszowice i Czernichów. Jego całkowita długość to 28 km, a nazwa pochodzi od Garbu Tenczyńskiego, przez który szlak ten jest wytyczony. Tuż przy szlaku znajdują się 2 ciekawe rezerwaty przyrody nieożywionej: Zimny Dół oraz Kajasówka.
Garb Tenczyński jest zrębem tektonicznym, czyli formą geologiczną, ograniczoną przynajmniej z dwóch przeciwległych stron uskokami, a dodatkowo mocno wypiętrzającą się względem otoczenia. Naturalnymi uskokami Garbu Tenczyńskiego są 2 rowy: Krzeszowicki na północy (dolina rzek Dulówka, Krzeszówka i Rudawa) oraz Skawiński na południu (dolina rzeki Wisły).
(Źródło: Wikipedia)
Wędrówka ścieżkami Szlaku Tenczyńskiego daje możliwość zdobycia Regionalnej Odznaki Turystyczno-Krajoznawczej „Miłośnik Jury”.
![]() |
![]() |
Regulamin odznaki dostępny jest pod linkiem:
Trasa piesza:
Rybna (Nowy Świat) – Czułówek – rez. Kajasówka (ścieżka geologiczna) – Bustryk (320 m n.p.m.) – Jaskinia Przegińska – Nowa Wieś Szlachecka (Jesionka) – Czernichów
Długość trasy: 18 km
Szacowany czas przejścia wg mapy (bez przerw): 5:20 h
18 czerwca 2023 Garb Tenczyński Rybna Nowy Świat - Czułówek - Rezerwat Kajasówka - Jaskinia Przegińska - Rezerwat Kajasówka - Las Żakowiec – Czernichów.
W związku z tym, że po sobotniej wycieczce w Beskid Żywiecki odczuwałem niedosyt ruchu to w niedzielę wybrałem się na "spacerek" zorganizowany przez Dziewczyny z Koła Matragona na podkrakowski Garb Tenczyński. Na podbój peryferii Krakowa mieliśmy wyruszyć autobusem linii 259 z jego pętli na ulicy Senatorskiej. Na Salwator dotarłem już w całkiem silnej dobrze mi znanej grupie. W sumie z "jedynki" wysiadło nas dziewięć osób. Na samej pętli miało dołączyć jeszcze osiem osób w tym cztery po raz pierwszy tworząc całkiem sporą siedemnastoosobową drużynę.
Kierowca autobusu linii 259 pewnie dawno lub nawet nigdy nie miał okazji prowadzić tak zatłoczonego o tej porze w niedzielę autobusu. Kwadrans po godzinie ósmej dotarliśmy do znanego nam już z poprzedniej wycieczki w ten rejon, przystanku w Rybnej Nowym Świecie. Czekała nas krótka odprawa przeprowadzona przez Helenę oraz Marzenę i w trasę.
Na początku kilkaset metrów już znaną szutrowo/gruntową drogą przechodzącą między bajecznie zielonymi polami i łąkami na której końcu skręciliśmy tym razem w prawo, a nie w lewo w kierunku odwiedzonego już kiedyś przez Matragonę pięknego rezerwatu "Zimny Dół". Na asfaltowej drodze wchodzimy na czerwony szlak który będzie nas prowadził cały dzień oczywiście wg map w telefonach bo na razie jest oznaczony fatalnie, a tak naprawdę w ogóle. Kilkaset metrów idziemy wygodnie asfaltową drogą . Na szczęście już po chwili szlak skręca w prawo w pola i łąki pełne cudownie pachnących wiosennych kwiatów. Buszując z komórką wśród wzrastających zbóż raz jestem z przodu, raz z tyłu naszej wycieczki dokumentując spacerek.
Bez jakiś przygód docieramy do Czułówka gdzie wg rozpiski przygotowanej przez Marzenę trasy mamy przewidzianą przerwę. Mijamy kaplicę oraz remizę strażacką i znajdujemy idealne miejsce na odpoczynek. Ogrodzony, mocno rozbudowany plac zabaw pełen huśtawek, zjeżdżalni i najróżniejszych drabinek. Do nowoczesnego ogródka Jordanowskiego jako pierwsza wpada Ela z jedną ze swoich córek, rzucają byle gdzie swoje plecaki i zaczynają hasać. Powoli na ławeczkach i poszczególnych sprzętach zbiera się reszta Ekipy, a do Eli dołączają jej pozostałe dwie córki. Widać, że wszystkim energii nie brakuje, a piękny słoneczny dzień i malownicza trasa też pomagają wydzielać się hormonom szczęścia czyli endorfinom.
Ledwo ruszamy w trasę i już mamy kolejną niezaplanowaną przerwę. Raptem po przejściu ośmiuset metrów natrafiamy na stację benzynową przy dość ruchliwej drodze 780 którą przekracza nasz szlak. No, a jak wiadomo na stacji są lodówki, a w nich LODY i zimne napoje choć niektórzy zamiast się chłodzić jeszcze się grzeją zamawiając hot dogi. Na szczęście Szefowa patrzy łaskawym okiem na upadek dyscypliny, a już po chwili sama zabiera się za pałaszowanie lodów.
Po kilkunastu kolejnych minutach wszyscy zadowoleni i uśmiechnięci ruszamy w stronę nieodległej największej tego dnia atrakcji czyli rezerwatu Kajasówka. Odnajdujemy ukrytą w krzakach odchodzącą w bok od naszego szlaku ścieżkę poprowadzoną pętlą przez cały rezerwat. Robimy zdjęcia dokładnie ukrytej w krzakach czerwonej tablicy i wbrew temu co sobie zaplanowała Marzena idziemy pod prąd. No trudno nie zawsze się da upilnować w takich warunkach grupę. Sam oznaczony również na czerwono szlak prowadzi nas przez malowniczy skalny grzbiet. W pewnym momencie na mini polance znajdujemy odchodzące w lewo niebieskie znaki kierujące nas do Jaskinia Przegińskiej. Przy zejściu do niej odnajdujemy punkt widokowy i całą naszą grupę. Sama Jaskinia jest niewielka i ukryta w skalnej ścianie. Prowadzi do niej dość stroma ścieżka którą zejście przy kiepskiej deszczowej pogodzie stanowczo odradzam. W zasadzie do jaskini wchodzą wszyscy uczestnicy. Część przechodzi ją na przestrzał. Wchodząc z jednej i wychodząc z drugiej. Gdy kończymy zabawę w speleologów zbieramy się na punkcie widokowym do wspólnego zdjęcia i robimy sobie kolejną przerwę ciesząc się widokami. Przed nami jeszcze kilka punktów widokowych i zdobycie najwyższego punktu dnia, 320 metrowego Bustryka. Udaje nam się przy okazji odnaleźć tym razem już dobrze wyeksponowaną czerwoną tablicę z nazwą rezerwatu. Fajna część szlaku poprowadzona wzdłuż skał niestety się kończy i schodzimy na chwilę do miejscowości Przeginia Duchowna gdzie wchodzimy na część pętli dookoła Kajasówki poprowadzoną przez las żywcem kojarzący mi się z niektórymi trasami po Bieszczadach czy Beskidzie Niskim. To już taki zwykły choć piękny las który sprawia nam niespodziankę gdy spora część grupy myli trasę i jeszcze raz pokonuje odcinek prowadzący tym razem od jaskini do puntu gdzie zaczęliśmy pętle.
Od Kajasówki do mety w Czernichowie zostaje nam do przejścia około osiem kilometrów. Szlak zaczyna mocno kluczyć przez momentami mocno zarośnięte łąki i nieużytki. Bez wspomagania się elektroniką pogubilibyśmy się na pewno bo oznakowanie szlaku jest momentami dość oszczędne. Dochodzimy do chyba największego tego dnia kompleksu leśnego "Lasu Żakowiec". Zaczyna wszystkim mocno doskwierać upał i wszyscy turyści zaczynają domagać się przerwy. Żeby się nie pogubić Szefowa przez telefon instruuje grupę "szybką" żeby znalazła jakieś fajne miejsce na popas i się zatrzymała. Po kilkunastu minutach doganiamy Elę z Basią. Będący pierwszy raz z nami Tomek z Ulą kontynuują marsz bo chcą zdążyć na wcześniejszy autobus do Krakowa. Tylko gdzie podział się Mateusz. Po chwili okazuje się, że sterczące z trawy kamienie to jego kolana bo całą resztę naszego najwyższego uczestnika wycieczki skrył zielony mocno wyrośnięty zielony dywan. Robimy sobie pół godzinną przerwę w czasie której niektórym udaje się nawet zdrzemnąć.
Około godziny 14:30 już tylko w piętnaście osób ruszamy pokonać ostatni tego dnia trzy kilometrowy odcinek. Nie zauważamy przejścia obok ukrytego w lesie szczytu Żakowca. W końcu wychodzimy z przyjaznego cienia lasu i wracamy do cywilizacji po to żeby zacząć kolejną przerwę i zakupić sobie różnorodne nagrody w cukierni Róża lub restauracji Klasa Bistro. Ja decyduję się na słodką nagrodę w postaci Sufleta czekoladowego i pysznej lemoniady prawie tak dobrej jak ta którą robiła moja Ukochana Babcia. Do odjazdu powrotnego autobusu mamy godzinę więc posiadamy mnóstwo czasu na rozmowy i delektowanie się nagrodami.
W końcu grupa powoli zbiera się do powrotu oprócz czterech osób które postanawiają zostać w Czernichowie jeszcze godzinę i je zwiedzić. Przed wyruszeniem na ostatnią część wycieczki dołącza do Marzeny z Mamą, Bożeny i będącego tu z kronikarskiego obowiązku mnie, trochę nie z własnej woli Mateusz będący ofiarą opieszałości obsługi restauracji. Już w piątkę idziemy sobie zrobić zdjęcie przy kropkach oznaczających koniec szlaków w tym naszego deptanego na dwóch wycieczkach czerwonego. Kolejnym celem jest najdłużej działająca Szkoła Rolnicza w Polsce ulokowana w dawnym zespole pałacowym. Następną atrakcją jest stojący przy kościele pw Przenajświętszej Trójcy pomnik Stefana Stefczyka. Człowieka który stworzył pierwszą na terenie uciśnionej przez zaborców Polski Spółdzielnie Oszczędnościowo - Pożyczkową. Tutaj na chwilę się zatrzymujemy, a jak zwykle doskonale przygotowana Marzena opowiada nam historię Pana Stefczyka i stworzonych przez niego spółdzielni. Później po schodkach udajemy się pod kościół który niestety jest zamknięty. Tutaj możemy wysłuchać dalszej części opowieści o odwiedzonej miejscowości, a ja ratuję przed upadkiem piękną Lipę która już miała się przewrócić.
Idziemy przez całą miejscowość do wg mnie chyba jej największej atrakcji. Siedemnastowiecznej barokowej kaplicy różańcowej. Szkoda, że do budynku nie da się podejść bliżej, a ze względów bezpieczeństwa został kilkanaście lat temu pozbawiony niedużej wieżyczki. Mimo swej niezbyt okazałej wielkości robi niesamowite wrażenie. Ostatnim punktem który odwiedzamy w drodze na nieduży czernichowski rynek jest zrujnowany pochodzący z początku XIX wieku budynek dawnego zajazdu/karczmy. Jest wpisany do rejestru zabytków, ale tak naprawdę czeka tylko na swój smutny koniec gdy sam się zawali lub ktoś mu w tym pomoże. No i koniec naszej wycieczki. Jeszcze w ostatniej chwili łapiemy autobus do Krakowa którym dojeżdżamy na Salwator i do następnego dreptania z Dziewczynami z Matragony. No i tak wyglądał piękny, słoneczny jeszcze wiosenny dzień siedemnastki która została piętnastką, a dzień kończyła jako piątka.
Dziękuję
Endrju Szczypiorek
18 czerwca 2023 Garb Tenczyński Rybna Nowy Świat - Czułówek - Rezerwat Kajasówka - Jaskinia Przegińska - Rezerwat Kajasówka - Las Żakowiec – Czernichów
W związku z tym, że po sobotniej wycieczce w Beskid Żywiecki odczuwałem niedosyt ruchu to w niedzielę wybrałem się na "spacerek" zorganizowany przez Dziewczyny z Koła Matragona na podkrakowski Garb Tenczyński. No, a oprócz tego uwielbiam zorganizowane przez Nie te niespiesznie wycieczki w rejony swojej „Małej Ojczyzny” których pewnie samodzielnie bym nie odwiedził. Na podbój peryferii Krakowa mieliśmy wyruszyć autobusem linii 259 z jego pętli na ulicy Senatorskiej. Na Salwator dotarłem już w całkiem silnej dobrze mi znanej grupie. W sumie z "jedynki" wysiadło nas dziewięć osób. Na samej pętli miało dołączyć jeszcze osiem osób w tym cztery po raz pierwszy tworząc całkiem sporą siedemnasto osobową drużynę.
Kierowca autobusu linii 259 pewnie dawno lub nawet nigdy nie miał okazji prowadzić tak zatłoczonego o tej porze w niedzielę autobusu. Kwadrans po godzinie ósmej dotarliśmy do znanego nam już z poprzedniej wycieczki w ten rejon, przystanku w Rybnej Nowym Świecie. Czekała nas krótka odprawa przeprowadzona przez Helenę oraz Marzenę i w trasę.
Na początku kilkaset metrów już znaną szutrowo/gruntową drogą przechodzącą między bajecznie zielonymi polami i łąkami na której końcu skręciliśmy tym razem w prawo, a nie w lewo w kierunku odwiedzonego już kiedyś przez Matragone pięknego rezerwatu "Zimny Dół". Na asfaltowej drodze wchodzimy na czerwony szlak który będzie nas prowadził cały dzień oczywiście wg map w telefonach bo na razie jest oznaczony fatalnie, a tak naprawdę w ogóle. Kilkaset metrów idziemy wygodnie asfaltową drogą . Na szczęście już po chwili szlak skręca w prawo w pola i łąki pełne cudownie pachnących wiosennych kwiatów. Buszując z komórką wśród wzrastających zbóż raz jestem z przodu, raz z tyłu naszej wycieczki dokumentując spacerek.
Bez jakiś przygód docieramy do Czułówka gdzie wg rozpiski przygotowanej przez Marzenę trasy mamy przewidzianą przerwę. Mijamy kaplicę oraz remizę strażacką i znajdujemy idealne miejsce na odpoczynek. Ogrodzony, mocno rozbudowany plac zabaw pełen huśtawek, zjeżdżalni i najróżniejszych drabinek. Do nowoczesnego ogródka Jordanowskiego jako pierwsza wpada Ela z jedną ze swoich córek, rzucają byle gdzie swoje plecaki i zaczynają hasać. Powoli na ławeczkach i poszczególnych sprzętach zbiera się reszta Ekipy, a do Eli dołączają jej pozostałe dwie córki. Widać, że wszystkim energii nie brakuje, a piękny słoneczny dzień i malownicza trasa też pomagają wydzielać się hormonom szczęścia czyli endorfinom.
Ledwo ruszamy w trasę i już mamy kolejną niezaplanowaną przerwę. Raptem po przejściu ośmiuset metrów natrafiamy na stację benzynową przy dość ruchliwej drodze 780 którą przekracza nasz szlak. No, a jak wiadomo na stacji są lodówki, a w nich LODY i zimne napoje choć niektórzy zamiast się chłodzić jeszcze się grzeją zamawiając hot dogi. Na szczęście Szefowa patrzy łaskawym okiem na upadek dyscypliny, a już po chwili sama zabiera się za pałaszowanie lodów.
Po kilkunastu kolejnych minutach wszyscy zadowoleni i uśmiechnięci ruszamy w stronę nieodległej największej tego dnia atrakcji czyli rezerwatu Kajasówka. Odnajdujemy ukrytą w krzakach odchodzącą w bok od naszego szlaku ścieżkę poprowadzoną pętlą przez cały rezerwat. Robimy zdjęcia dokładnie ukrytej w krzakach czerwonej tablicy i wbrew temu co sobie zaplanowała Marzena idziemy pod prąd. No trudno nie zawsze się da upilnować w takich warunkach grupę. Sam oznaczony również na czerwono szlak prowadzi nas przez malowniczy skalny grzbiet. W pewnym momencie na mini polance znajdujemy odchodzące w lewo niebieskie znaki kierujące nas do Jaskinia Przegińskiej.
Przy zejściu do niej odnajdujemy punkt widokowy i całą naszą grupę. Sama Jaskinia jest niewielka i ukryta w skalnej ścianie. Prowadzi do niej dość stroma ścieżka którą zejście przy kiepskiej deszczowej pogodzie stanowczo odradzam. W zasadzie do jaskini wchodzą wszyscy uczestnicy. Część przechodzi ją na przestrzał. Wchodząc z jednej i wychodząc z drugiej.
Gdy kończymy zabawę w speleologów zbieramy się na punkcie widokowym do wspólnego zdjęcia i robimy sobie kolejną przerwę ciesząc się widokami. Przed nami jeszcze kilka punktów widokowych i zdobycie najwyższego punktu dnia, 320 metrowego Bustryka. Udaje nam się przy okazji odnaleźć tym razem już dobrze wyeksponowaną czerwoną tablicę z nazwą rezerwatu.
Fajna część szlaku poprowadzona wzdłuż skał niestety się kończy i schodzimy na chwilę do miejscowości Przeginia Duchowna gdzie wchodzimy na część pętli dookoła Kajasówki poprowadzoną przez las żywcem kojarzący mi się z niektórymi trasami po Bieszczadach czy Beskidzie Niskim. To już taki zwykły choć piękny las który sprawia nam niespodziankę gdy spora część grupy myli trasę i jeszcze raz pokonuje odcinek prowadzący tym razem od jaskini do punktu gdzie zaczęliśmy pętle.
Od Kajasówki do mety w Czernichowie zostaje nam do przejścia około osiem kilometrów. Szlak zaczyna mocno kluczyć przez momentami mocno zarośnięte łąki i nieużytki. Bez wspomagania się elektroniką pogubilibyśmy się na pewno bo oznakowanie szlaku jest momentami dość oszczędne. Dochodzimy do chyba największego tego dnia kompleksu leśnego "Lasu Żakowiec". Zaczyna wszystkim mocno doskwierać upał i wszyscy turyści zaczynają domagać się przerwy. Żeby się nie pogubić Szefowa przez telefon instruuje grupę "szybką" żeby znalazła jakieś fajne miejsce na popas i się zatrzymała. Po kilkunastu minutach doganiamy Elę z Anią. Będący pierwszy raz z nami Tomek z Ulą kontynuują marsz bo chcą zdążyć na wcześniejszy autobus do Krakowa. Tylko gdzie podział się Mateusz. Po chwili okazuje się, że sterczące z trawy kamienie to jego kolana bo całą resztę naszego najwyższego uczestnika wycieczki skrył zielony mocno wyrośnięty zielony dywan. Robimy sobie pół godzinną przerwę w czasie której niektórym udaje się nawet zdrzemnąć.
Około godziny 14:30 już tylko w piętnaście osób ruszamy pokonać ostatni tego dnia trzy kilometrowy odcinek. Nie zauważamy przejścia obok ukrytego w lesie szczytu Żakowca. W końcu wychodzimy z przyjaznego cienia lasu i wracamy do cywilizacji po to żeby zacząć kolejną przerwę i zakupić sobie różnorodne nagrody w cukierni Róża lub restauracji Klasa Bistro. Ja decyduję się na słodką nagrodę w postaci Sufletu czekoladowego i pysznej lemoniady prawie tak dobrej jak ta którą robiła moja Ukochana Babcia. Do odjazdu powrotnego autobusu mamy godzinę więc posiadamy mnóstwo czasu na rozmowy i delektowanie się nagrodami.
W końcu grupa powoli zbiera się do powrotu oprócz czterech osób które postanawiają zostać w Czernichowie jeszcze godzinę i je zwiedzić. Przed wyruszeniem na ostatnią część wycieczki dołącza do Marzeny z Mamą, Bożeny i będącego tu z kronikarskiego obowiązku mnie, trochę nie z własnej woli Mateusz będący ofiarą opieszałości obsługi restauracji. Już w piątkę idziemy sobie zrobić zdjęcie przy kropkach oznaczających koniec szlaków w tym naszego deptanego na dwóch wycieczkach.
Kolejnym celem jest najdłużej działająca Szkoła Rolnicza w Polsce ulokowana w dawnym zespole pałacowym. Następną atrakcją jest stojący przy kościele pw. Przenajświętszej Trójcy pomnik Stefana Stefczyka. Człowieka który stworzył pierwszą na terenie uciśnionej przez zaborców Polski Spółdzielnie Oszczędnościowo - Pożyczkową. Tutaj na chwilę się zatrzymujemy, a jak zwykle doskonale przygotowana Marzena opowiada nam historię Pana Stefczyka i stworzonych przez niego spółdzielni.
Później po schodkach udajemy się pod kościół który niestety jest zamknięty. Tutaj możemy wysłuchać dalszej części opowieści o odwiedzonej miejscowości, a ja ratuję przed upadkiem piękną Lipę która już miała się przewrócić.
Idziemy przez całą miejscowość do wg mnie chyba jej największej atrakcji. Siedemnastowiecznej barokowej kaplicy różańcowej. Szkoda, że do budynku nie da się podejść bliżej, a ze względów bezpieczeństwa został kilkanaście lat temu pozbawiony niedużej wieżyczki. Mimo swej niezbyt okazałej wielkości robi niesamowite wrażenie.
Ostatnim punktem który odwiedzamy w drodze na nieduży czernichowski rynek jest zrujnowany pochodzący z początku XIX wieku budynek dawnego zajazdu/karczmy. Jest wpisany do rejestru zabytków, ale tak naprawdę czeka tylko na swój smutny koniec gdy sam się zawali lub ktoś mu w tym pomoże. No i koniec naszej wycieczki. Jeszcze w ostatniej chwili łapiemy autobus do Krakowa którym dojeżdżamy na Salwator i do następnego dreptania z Dziewczynami z Matragony.
No i tak wyglądał piękny, słoneczny jeszcze wiosenny dzień siedemnastki która została piętnastką, a dzień kończyła jako piątka.
Dziękuję
Andrzej Pieniążek