Kierownik Wycieczki: | Marzena Chyba oraz Helena Grzywacz |
Szlak Dolinek Jurajskich to znakowany kolorem żółtym, średniodystansowy szlak turystyczny, który rozciąga się pomiędzy miejscowościami Chrzanów i Sułoszowa (zamek Pieskowa Skała). Mając 89,4 km, jest jednym z dłuższych szlaków wytyczonych na terenie Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej. Nazwa szlaku pochodzi od licznych, pełnych uroku dolin i wąwozów, które są główną atrakcją przyrodniczą południowej części Jury.
Wędrówka ścieżkami szlaku Dolinek Jurajskich daje możliwość zdobycia Regionalnej Odznaki Turystyczno-Krajoznawczej „Miłośnik Jury”.
(Źródło: Wikipedia)
![]() |
![]() |
Regulamin odznaki dostępny jest pod linkiem:
23 kwiecień 2023 Szlak Dolinek Jurajskich Kamień – Podłęże – Alwernia – Regulice – ruiny Zamku Lipowiec – Wygiełzów
No i znowu jest mi dane cieszyć się okolicami Krakowa, swojej Małej Ojczyzny na wycieczce zorganizowanej przez Dziewczyny z Matragony. Celem niedzielnej wycieczki jest Szlak Dolinek Jurajskich który już odwiedzamy drugi raz. Dzisiejsza wycieczka startuje na pętli na Salwatorze skąd w drogę startujemy autobusem linii 229. W sumie osiem osób które zgłosiło się na zbiórkę ma na początek do przejechania jako pasażerowie całą trasę tego autobusu. Od pętli do pętli. Przez prawie godzinę jazdy kończę kolejny wpis w swoim pamiętniczku, a chwilami przez szybę autobusu podziwiam miejsca przez które miałem już okazję przedeptać.
No i w końcu o ósmej czterdzieści pięć dojeżdżamy do Kamienia gdzie Kierowniczka Wycieczki Marzena oficjalnie rozpoczyna nasz dzisiejszy spacerek. Chwilkę opowiada o naszej trasie i atrakcjach na niej i już po paru minutach ruszamy w wędrówkę szlakiem niebieskim. Przy kościele pod wezwaniem Opieki Matki Boskiej skręcamy w lewo. Z powodu trwającej mszy odpuszczamy sobie wejście do środka i po prostu maszerujemy prosto przez miejscowość grzejąc się w promieniach słońca przygrzewającego prawie jakby to był czerwiec, a nie kwiecień. Na nasze szczęście klepanie asfaltu kończy się po kilkuset metrach i szlak wchodzi w pierwszy tego dnia las. Jest fajny cień, promienie słońca przeświecające przez korony drzew no i ta soczysta wiosenna zieleń której tak bardzo brakowało przez te szaro bure miesiące zimowe. Wśród drzew i krzewów tracę trochę czasu i zauważam, że grupa mi uciekła. Doganiam ich przy przeprawie przez strumyk Studzienka malowniczo przepływający przez las. Zupełnie niechcący sprawdzam wodoodporność nowych butów no i ruszam w dalszą drogę będąc zadowolony z testów w na szczęście suchych butach.
Las niestety opuszczamy i dalszą wędrówkę kontynuujemy ścieżką poprowadzoną przez lekko wznoszące się pola. Tutaj plusem są widoki na widoczne w oddali pagórki, na płynącą niedaleko od nas po lewej stronie Wisłę. Przy słabo oznaczonym(w ogóle?) skręcie na chwilę gubimy szlak, ale wspólnymi siłami wspierając się elektroniką już po chwili na niego wracamy.
Do cywilizacji wracamy w miejscowości Podłęże i znów klepiemy asfalt. Moje mapy CZ twierdzą, że już po chwili mamy skręcić w fajnie wyglądający las z dodatkową atrakcją w postaci ostrego prawie górskiego podejścia. No, ale znaki szlaku namalowane na drzewach twierdzą inaczej. Trudno nie kozaczę więc tylko idę dalej z grupą. No i nie mam co żałować bo Marzena razem z Heleną zarządzają pierwszą tego dnia siedzącą przerwę na której jest mi dane posłuchać fajną rozmowę Marzeny z nową w naszej grupie Anią na temat podróży po Skandynawii, która jest dla mnie terra incognita na mapie Europy.
Wracamy na szlak który po przekroczeniu jakiejś lokalnej drogi prowadzi nas w stronę Zalewu Skowronek jakimś totalnie zarośniętym odcinkiem. W końcu między drzewami zaczyna nam się pojawiać tafla zbiornika którego powstanie zawdzięczamy działającym tu kiedyś zakładom przemysłowym. Z chęcią posiedziałoby się nad jego brzegiem, ale wszystkie potencjalne miejsca piknikowe są okupowane przez Panów moczących kije czyli wędkarzy więc idziemy dalej. Już po chwili znów jesteśmy w lesie i robimy sobie długą przerwę w wygodnych warunkach w przygotowanym na szlaku miejscu piknikowym. Tu jest jedyne miejsce gdzie spotykamy większą ilość ludzi na szlaku.
Dalsza część szlaku prowadzi nas prostym jak strzelił odcinkiem. Na chwilę zbaczam ze szlaku skuszony widokiem jakiejś metalowej konstrukcji. Wg mapy są to resztki mostu kolejki wąskotorowej. Rozglądam się dookoła szukając jakiś innych śladów, ale po nasypie i reszcie infrastruktury drogi żelaznej nie zostało nic oprócz tego mostku. Ciekawe kiedy przyroda upomni się również o niego. W nagrodę za łazikowanie przy leśnym strumyczku znajduję kępę pięknie żółcących się kaczeńców. W ogóle kwiatów pośród traw i na drzewkach jest mnóstwo. Kuszą do zatrzymania się i zrobienia im zdjęć. Grupę doganiam przy czerwonej tablicy Rudniańskiego Parku Narodowego. Robimy sobie grupowe zdjęcie choć bez Prezesa Eugeniusza bo ten nam się gdzieś na chwilę zawieruszył no i w drogę.
Ta nie trwa długo bo w miejscu zatrzymuje nas stanowczo Bożena swoim „stójcie – uważajcie”. O matko z córką co to miny. Przecież nie jesteśmy na patrolu gdzieś pod Bahmutem tylko w przyjaznym lesie na Jurze. Okazuje się, że zatrzymuje nas maleńka jaszczureczka wygrzewająca się na szutrowej drodze. Zupełnie się nas nie boi pozwalając się obfotografować z każdej strony. Żeby jej nikt nie rozdeptał lub nie rozjechał delikatnie paluszkiem skłaniam ją do opuszczenia drogi.
Tu docieramy do jednego z głównych punktów naszej wycieczki Alwerni no i zaliczamy pierwszą tego dnia nagrodę. W Cukierni Róża przy ulicy Adama Mickiewicza wszyscy z chęcią kupujemy lody. O rany jakże bosko smakuje tu słony karmel i cudownie orzeźwia kwaskowaty sorbet owocowy. Wszyscy uśmiechnięci i pełni energii po dodatkowym zastrzyku cukru zmierzamy ku centrum Alwerni. Na chwilę zatrzymujemy się przy katolickiej kapliczce ufundowanej co nietypowe przez Żyda. Dla ochłodzenia się korzystamy jeszcze z zimnej wody z hydrantu zainstalowanego przy zabytkowej studni i Pani Kierownik prowadzi nas do głównego zabytku dzięki któremu tak naprawdę powstała Alwernia.. Klasztoru Ojców Bernardynów którego historia zaczyna się w roku 1616 gdy Kasztelan Wojnicki Krzysztof Koryciński podarował Zakonnikom zalesioną górę Podskale. Sama nazwa Alwernia pochodzi od włoskiej góry La Verna gdzie znajduję się sanktuarium Stygmatyków Świętego Franciszka. A klasztor słynie chyba najbardziej z obrazu Pana Jezusa „Ecce Homo” znajdującego się w bocznej kaplicy kościoła pod wezwaniem Stygmatyków św. Franciszka z Asyżu. Przed kościołem siadamy na chwilę na ławeczkach i możemy posłuchać krótkiej lecz treściwej i ciekawej opowieści Marzeny o odwiedzonym miejscu. Po kilku minutach odpoczynku wchodzimy jeszcze na chwilkę do kościoła i ruszamy w dalszą drogę.
Jeszcze na rynku zmieniamy kolor prowadzącego nas szlaku na żółty. Po godzinie czternastej docieramy do Regulic gdzie tak jakoś spontanicznie wychodzi nam prawie godzinna przerwa obiadowa w przyjemnej restauracji/pizzerii o wdzięcznej nazwie „Amici”. Większość nas decyduje się na obiad no i oczywiście zimne napoje chmielowe. Parę minut po godzinie trzeciej wszyscy Wędrowcy zadowoleni ruszają pokonać ostatni odcinek prowadzący do Wygiełzowa.
Ostatnie kilometry dzisiejszego spaceru prowadzą nas przez Cholerny Las z dwoma pięknymi stawami. Gdzieś w lesie kryje się zbiorowa Mogiła ofiar osiemnastowiecznej epidemii cholery. Niestety brakuje już czasu i chyba również troszeczkę sił żeby gonić po lesie w jej poszukiwaniu więc robię tylko sesję zdjęciową malowniczym jeziorkom oraz najróżniejszym kwiatom i gonię grupę która znów mi uciekła. Doganiam ich i od razu przeganiam bo trafia mi się najbardziej „górski” odcinek tego dnia. Na dość długim podejściu uruchamiają mi się przełożenia górskie/terenowe i gdy odwracam się za siebie okazuje się, że zostałem sam. No trochę nogi mnie poniosły.
Opuszczam Cholerny Las i już bez syndromu „niespokojnych nóg” wędruje już niespiesznie pośród pól i małych zagajników ciesząc oczy szerokimi widokami Tenczyńskiego Parku Krajobrazowego z prawej strony, a z lewej majaczącego w oddali jeszcze zaśnieżonego masywu Babiej Góry. Dochodzę do ogrodzonego kawałka Łąki gdzie pasie się nieduże stadko koni. Koni takich jak lubię, masywnych o grubych nogach wielkich kopytach i łagodnym usposobieniu. Takich które mogą, chcą i lubią zapracować na swój worek obroku. Może to nie ważące prawie tonę perszerony, ale są piękne. Dwie Kobyłki pasą się prawie przy drodze. Jedna nawet podnosi swoją wielką głowę i chwilę przypatruje się mi swoimi ciemnymi, wielkimi i widać inteligentnymi oczami. Nie mam dla niej niestety żadnego smakołyka więc wraca do „koszenia” trawy. Znów na chwilę odrywa się od swojego zajęcia gdy dogania mnie Gieniu i też zatrzymuje się przy ogrodzeniu.
Na chwilę zatrzymujemy się w dwójkę z boku drogi, odpoczywamy i czekamy na resztę grupy. Po kilku minutach pojawiają się wszystkie Panie i dwaj dzisiaj najmłodsi Piotrek i Daniel.
Znów w komplecie zmierzamy do kolejnego i niestety już ostatniego dzisiaj lasu. Czarnego Lasu, ale chyba niestety nie tego od mistrza Jana tylko takiego zwykłego czarnego, tfu zielonego lasu. Ten po chwili doprowadza nas do Rezerwatu Lipowiec w którego centrum są ruiny zamku Biskupów Krakowskich. Jakoś nigdy nie miałem okazji go odwiedzić więc razem z Marzeną i Anią korzystamy z okazji żeby wejść na dziedziniec dolnej części fortalicji. Reszta grupy czyli pięć ósmych chyba miało już dzisiaj za dużo atrakcji i odpuszcza sobie wejście. Nasza trójka uiszcza opłatę wejściową o wysokości pięciu złotych i już po chwili możemy dowolnie eksplorować teren udostępniony do zwiedzania. W ramach nagrody razem z Anią możemy trochę dowiedzieć się o historii zamku. No w końcu weszła z nami Pani Kierownik i dzieli się swoją wiedzą.
Zaplanowane dziesięć minut mija szybko i trzeba się zbierać do dalszej drogi. Gdy opuszczamy zamek okazuje się, że grupa już sobie poszła. Tutaj nie było gdzie usiąść więc poszli już na przystanek do Wygiełzowa skąd mamy wracać do domu. Wychodzimy z lasu i już wracamy na dobre do cywilizacji. Przynajmniej do przyszłego weekendu. Przechodzimy obok skansenu po którego zeszłorocznym zwiedzaniu trochę mnie poniosło w konfabulacji przy tworzeniu wpisu. Zgarniamy jeszcze siedzącą na ławeczce Bożenę i zaliczamy mały atak paniki gdy okazuje się, że na przystanku busa czeka tłum ludzi. Na szczęście już po chwili Marzena stabilizuje nasze stany przedzawałowe informacją, że to nie z tąd odjeżdżamy. Jeszcze mamy do przejścia kilkaset metrów i znów jesteśmy w komplecie. Mój zapis trasy podaje, że przeszliśmy ponad 26 kilometrów więc trasa wcale nie była krótka i w dodatku wypełniona atrakcjami. Teraz jeszcze parę minut oczekiwania na busa i koniec kolejnego intensywnie spędzonego na wędrowaniu dnia.
Czy Jura jest nudna. NIE
DZIĘKUJĘ
Andrzej Pieniążek