kontur (2 kB)
matragona01 (7 kB)

Szlak Tenczyński etap I

Rybna - Krzeszowice
09.10.2022 r.

Linia
Kierownik Wycieczki: Marzena Chyba oraz Helena Grzywacz
Linia

Szlak Tenczyński to znakowany kolorem czerwonym, krótkodystansowy szlak turystyczny, który rozciąga się pomiędzy miejscowościami Krzeszowice i Czernichów. Jego całkowita długość to 28 km, a nazwa pochodzi od Garbu Tenczyńskiego, przez który szlak ten jest wytyczony. Tuż przy szlaku znajdują się 2 ciekawe rezerwaty przyrody nieożywionej: Zimny Dół oraz Kajasówka.

Garb Tenczyński jest zrębem tektonicznym, czyli formą geologiczną, ograniczoną przynajmniej z dwóch przeciwległych stron uskokami, a dodatkowo mocno wypiętrzającą się względem otoczenia. Naturalnymi uskokami Garbu Tenczyńskiego są 2 rowy: Krzeszowicki na północy (dolina rzek Dulówka, Krzeszówka i Rudawa) oraz Skawiński na południu (dolina rzeki Wisły).

Wędrówka ścieżkami Szlaku Tenczyńskiego daje możliwość zdobycia Regionalnej Odznaki Turystyczno-Krajoznawczej „Miłośnik Jury”.

milosnik_jury (60 kB)     milosnik_jury2 (24 kB)

Regulamin odznaki dostępny jest pod linkiem:

Miłośnik_Jury.pdf (pttk.pl)

Atrakcje przyrodnicze i krajoznawcze na trasie wycieczki:

(Źródło: Wikipedia)

Linia

Trasa piesza:

czerwony (0 kB) Rybna (Nowy Świat) – rez. Zimny Dół (ścieżka dydaktyczna) – Mników (Baczyn) – Bukowa Góra (378 m n.p.m.) – Tenczynek (Rzeczki) – Krzeszowice (PKP)

Długość trasy: 17 km
Szacowany czas przejścia wg mapy (bez przerw): 5:00 h

Linia

Szelest

9 październik 2022
Garb Tenczyński Rybna Nowy Świat - Rezerwat Zimny Dół - Skała Łysina - Bukowa Góra - Krzeszowice Brama Zwierzyniecka - Krzeszowice PKP + poza planem Stara Sztolnia

No i w zasadzie jak codziennie ląduję rano na dobrze mi znanym przystanku tramwajowym. Muszę się tylko pilnować żeby wsiąść do dobrego tramwaju, a nie standardowo do 22. Na przystanku widzę znajomą sylwetkę i charakterystyczny kapelusz. Szefowa Helena też czeka na tramwaj bo przecież razem z Marzeną ma prowadzić dzisiejszą niedzielną wycieczkę. Dzięki uprzejmości krakowskiego MPK no i rozkopaniu ulicy Kocmyrzowskiej na zbiórkę grupy możemy podjechać prawie bezpośrednio z pod naszych domów jedynką. W środku tramwaju liczymy jak duża będzie dzisiejsza grupa no i do policzenia wystarczają palce jednej dłoni i jeszcze kciuk zostaje. Przejazd przez Kraków mija szybko na rozmowie, a w zasadzie na opowieściach Heleny. Po drodze wsiada jeszcze Ewa, ale o tym dowiadujemy się dopiero przy wysiadaniu na Salwatorze. Przechodzimy kilkadziesiąt metrów na kolejny tego dnia przystanek MPK gdzie mamy się przesiąść na autobus linii 269. Tam już czeka na nas Marzena i cała czwórka jest już w komplecie.

Szefowa wyciąga listę obecności którą podpisujemy. Gdy ta tylko znika w czeluściach plecaka następuje cudowne rozmnożenie grupy. Wpierw pojawia się Ania ze Sławkiem, a po chwili Bożena z Prezesem naszego oddziału PTTK-a Gienkiem. On to zapewne na niezapowiedzianą kontrolę. No i nagle grupa powiększa się o całe sto procent.

No i w końcu o siódmej czterdzieści zaczynamy naszą jazdę w stronę punktu startowego. Przyglądając się dzień wcześniej trasie wycieczki planowałem przez chwilę urwać się grupie i podejść do miejscowości Sanki żeby zobaczyć klimatycznie wyglądające ruiny dworu i kilka "zielonych tabliczek" na drzewach. No, ale druga z Szefowych Marzena weryfikuje moje plany. Nie wysiadamy tam gdzie myślałem tylko jedziemy dalej, ale spokojnie znajdę czas na swoją potrzebę wybiegania się.

fot01 (710 kB)

Wycieczkę zaczynamy w Rybnej Nowym Świecie. Na początku bez szlaku wędrujemy polną drogą którą ma nas doprowadzić do szlaku czerwonego który będzie nas prowadził przez prawie cały dzień. Rybna wita nas przenikliwym zimnem pasującym bardziej do listopada niż do babiego lata. Nikt się nie rozbiera, nie przebiera, a u Wice Szefowej na głowie pojawia się nawet na krótko wełniana czapka.

Po kilkuset metrach docieramy do asfaltu i szlaku czerwonego i mniej więcej do połowy szlaku łączącego Czernichów z Krzeszowicami którego jedną część mamy zamiar przedeptać dzisiejszego dnia. Grupa na razie porusza się w miarę karnie zwartą grupą bo już za chwilę chyba główna atrakcja dnia Rezerwat Zimny Dół.

fot02 (764 kB)

Skręcamy z naszego dzisiejszego szlaku głównego w prawą stronę i za znakami zielonymi zagłębiamy się w teren rezerwatu. W pewnym momencie konsternacja. Znaczki szlaku są wszędzie. Tutaj pewnie łączy się pętla prowadząca przez rezerwat. Na mnie spada wybór gdzie idziemy. Jako "Turysta Górski" wybieram kierunek w górę. Już po kilku minutach okazuje się to błędem bo lądujemy w punkcie wejściowym.

Czasu na szczęście mamy mnóstwo więc jeszcze raz zaczynamy wędrówkę po Zimnym Dole. Tym razem wybierając wariant dolny. Już po chwili zagłębiamy się w skalny labirynt pełny najróżniejszych przejść i zakamarków dających mnóstwo radości. Co chwila ktoś gdzieś kuka z kolejnej dziury, jamy, szczeliny. Spacerek po rezerwacie zabiera nam około godziny. Jeszcze odwiedziny małego źródełka wypływającego prosto z podziemnej jaskini i w dalszą drogę.

fot03 (747 kB)

Idę na końcu bo trochę za dużo czasu zmitrężyłem wśród skał. Nie mam co żałować bo dzięki temu zaliczam spotkanie z kotopsem. Tuż przedemną widzę skaczącego na pień drzewa puszystego mruczka. Ten w fajny sposób z za pniaka wystawia do mnie ciekawski łebek. Niestety nie udaje mi się zrobić mu zdjęcia. No nic straconego. Już po chwili kot podchodzi do mnie i przestaje się zachowywać jak poczciwy dachowiec. Zamiast się o mnie normalnie otrzeć podchodzi i obwąchuje jakby był psiakiem i zaczyna wkoło mnie biegać jakby był szczeniakiem labradora. Nawet jego ogon zachowuje się jak psi. No po prostu kotopies.

fot04 (675 kB)

Wraz z futrzastym towarzyszem doganiam grupę i kociak zaczyna dookoła nas biegać i zachowuje się jakby nas pilnował i odprowadzał ze swojego rewiru. Gdy w końcu nas zostawia siedzi na asfalcie jak zadowolony z dobrze wykonanej roboty owczarek. Brakuje tylko żeby zaczął po psiemu ziajać. Jeszcze odwracam się i szukam naszego futrzatego towarzysza, ale nie ma już po nim śladu. Po chwili cała nasza grupa dociera do przysiółka Kozieniec i u stóp potężnej Skały zwanej Łysiną zostaje zarządzona przerwa śniadaniowa.

fot05 (671 kB)

Dwadzieścia minut po godzinie dziesiątej ruszamy w dalszą drogę w towarzystwie przyświecającego nam słoneczka które już nie opuści nas aż do wieczora. Chwilkę jeszcze przebywamy wśród domów, ale już po kilkuset metrach szlak skręca w piękny jesienny las. Promienie słońca prześwitują pomiędzy różnokolorowymi liśćmi. Pod nogami szeleszczą suche liście z których część spada z drzew tuż przed naszym przejściem. Cieszę się piękną jesienią i towarzystwem koleżanki ze szlaków. Choć po chwili mam wrażenie, że chce zostać sama. Więc po angielsku się ulatniam goniąc resztę grupy. W pewnym momencie wśród odgłosów natury pojawia się jednostajny szum. Po chwili już wiem, że zbliżam się do autostrady A4 którą musimy przekroczyć. Mijam po drodzę Bożenę która przegrała walkę z sobą i zaczęła zbierać grzyby. Nie przeszkadzam jej i idę dalej. W końcu dochodzę do źródła szumu i po wiadukcie przekraczam rozpędzoną spalinową rzekę. Zaraz po drugiej stronie w cieniu drzew znajduję solidny zbity z bali stół piknikowy i 75 procent naszej grupy. Brakuje tylko Marzeny i Bożeny które są za mną. Robię sobie kolejną przerwę śniadaniową i słucham rozmów reszty grupy. Mija pięć minut, dziesięć, piętnaście. Czuję zaniepokojenie. Przecież nie oderwałem się od dziewczyn tak bardzo. Już powinienem je widzieć w lesie przed wiaduktem. Głupio mi, że je zostawiłem i sięgam po telefon dzwoniąc do Marzeny. Okazuje się, że zostały "napadnięte" przez nachalne grzyby i teraz odgrywają się na nich trzebiąc ich szeregi. Po kilku kolejnych minutach dołanczają do nas. Jakoś tak wychodzi, że dość mocno wyprzedziliśmy plan wycieczki więc możemy zwolnić.

fot06 (763 kB)

Gdy już wszyscy stwierdzili, że koniec wypoczynku, dwadzieścia minut przed południem ruszamy dalej dreptać po pięknym lesie. Jest coraz więcej suchych liści po których marsz sprawia mi niesamowitą frajdę. Szeleszcząc tak głośno jak się da docieram do rozejścia szlaków pod Bukową Górą znaną mi z odbytej tu kilka tygodni temu wycieczki. W swoim zapamiętaniu zostawiam za sobą resztę grupy i pędzę dalej mijając w lesie coraz więcej poszukiwaczy grzybów.

fot07 (514 kB)

Niestety w pewnym momencie szlak zaczyna iść przez teren gdzie jest wycinka drzew i złota jesień zmienia się w jesień błotnistą. Jakimś cudem nie udaje mi się wygrać nieustającego konkursu który mam z koleżanką, a w którym chodź o toi kto z nas potrafi bardziej się ubłocić na szlaku.
Około godziny pierwszej docieram prawie pod Krzeszowice do rozejścia szlaków. Patrzę na rozpiskę wycieczki i okazuje się , że mam tu być za półtorej godziny.Robię sobie przerwę czekając aż ktoś mnie dogoni. Przez dziesięć minut nikt się nie pojawia więc postanawiam urozmaicić sobie jakoś dzisiejszą wyprawę. Wracam do rozejścia szlaków i trasą górniczą ruszam w stronę rzeczki Krzeszówka gdzie znajdują się pozostałości po kopalni. Szlak jest fatalnie oznaczony więc w pewnym momencie pozostaje mi poruszanie się na Azymut wyznaczony przy pomocy niebieskiej kropeczki w telefonie. Zaliczam podejście i zejście którego nie powstydziłby się Beskid Wyspowy. Docieram do pierwszych resztek budynków. Wychodzę z lasu i zaliczam efekt WOW.

fot08 (628 kB)

Przedemną stoi ogromny wapiennik. Nie takie tam metalowe maleństwo jak dwa tygodnie temu. Które mogłoby być najwyżej marzeniem złomiarza. Tu jest ogromny piec taki jak zawsze mam przed oczami gdy słyszę słowo wapiennik. Oglądam go z każdej możliwej strony i ponaglany przez czas zmierzam do kolejnej atrakcji. Nieużywanego mostu kolejowego na rzeczce Krzeszówka. Metalowa konstrukcja ukrywa się w krzakach gęsto porastających brzeg. Jakiegoś specjalnego wrażenia nie robi. Aż dziwne jest to, że na mapie jest zaznaczona jako atrakcja turystyczna. Most Pana Eiffla w Gironie to to nie jest. Niestety wszędzie w Polsce pełno jest takich opuszczonych przez ludzi obiektów które powoli są pochłaniane przez przyrodę.

fot09 (625 kB)

Po zrealizowaniu swojej potrzeby wybiegania się wracam do punktu rozejścia szlaków. Jestem przy nim dokładnie o czternastej trzydzieści. Zgodnie z rozpiską, a tu ani śladu grupy. No trudno. Nie czekam tylko idę dalej w stronę mety. Po kilkunastu minutach słyszę przed sobą głosy, a po chwili widzę znajome sylwetki. Doganiam trójkę dziewczyn, Marzenę, Ewę i Bożenę i już razem idziemy w stronę Krzeszowic. Niestety opuszczamy już definitywnie piękny las i wracamy do cywilizacji. Jeszcze czeka nas ostatnia atrakcja. Pochodząca z około 1870 roku Brama Zwierzyniecka. Kiedyś jako jedna z czterech prowadziła ona ma tereny łowieckie należące do rodu Potockich. Bo tej niedzieli w zasadzie przez większość dnia byliśmy w odwiedzinach na włościach należących kiedyś do tego potężnego rodu. I nawet nas na żadną herbatkę nie zaprosili. Brama jest zbudowana w stylu neogotyckim i widać, że była niedawno odrestaurowana. Jakby na nasze przybycie. Chwilę przy niej spędzamy podziwiając wyrzeźbione zwierzęta i w drogę do centrum Krzeszowic.

fot10 (738 kB)

Cały czas ulicą nomen omen Zwierzyniecką dreptamy w stronę dworca PKP. Szlak skręca w ulicę Daszyńskiego, a my wraz z nim. Gdy przekraczamy rzeczkę Krzeszówkę zaczynamy się zastanawiać gdzie jest druga połowa grupy. W końcu Marzena dzwoni do Heleny i po chwili okazuje się, że pozostała czwórka jest za nami. Idąc cały czas gadali i wskutek tego skomplikowali sobie trochę za bardzo trasę. Umawiamy się z nimi przy dworcu w restauracji Aga gdzie zamierzamy pójść na obiad zwieńczający dzisiejszą wyprawę.

fot11 (722 kB)

Gdy już wszyscy jesteśmy w komplecie okazuje się, że osiem osób zrobiło w sumie trzy różne trasy. Wszyscy zadowoleni idziemy po obiedzie na dworzec gdzie o godzinie 16 42 kończymy naszą niedzielną przygodę wsiadając do pociągu jadącego w stronę Krakowa.

Dziękuję.

Dziękuję
Endrju Szczypiorek

Linia
Relacja fotograficzna - Helena Grzywacz
Relacja fotograficzna - Marzena Chyba
Relacja fotograficzna - Eugeniusz Halo
Linia
copyright