Prowadzący: | Eugeniusz Halo i Marek Prostacki – Przodownicy turystyki górskiej. |
Pogoda: | piękne lato |
Plan wycieczki:
Tradycją ostatnich lat w Hutniczo-Miejskim Oddziale PTTK w Krakowie są wrześniowe wyjazdy na Ukrainę. Tym razem zaplanowaliśmy pobyt na Zakarpaciu i przejście 5 pasm Beskidów. Tak więc w dniu 9 września grupa 55 osób wyruszyła autokarem w kierunku granicy z Ukrainą. Po długiej odprawie w Korczowej o świcie dotarliśmy do miejscowości Filipiec. Jest to maleńka miejscowość u podnóża Połoniny Borżawa, ale o wielkich perspektywach rozwoju. Niezła baza noclegowa o zróżnicowanej standardzie, wyciągi narciarskie i rozbudowywana sieć szlaków turystycznych i rowerowych to atuty tej miejscowości. Filipiec powitał nas mgliście i chłodno. Naszym pierwszym celem był najwyższy szczyt Borżawy – Stoj (1677 m), na który wyruszyliśmy szlakiem niebieskim. Szlak ten początkowo prowadził szutrową drogą, która doprowadziła nas do górnej stacji wyciągu krzesełkowego pod Gimbą, gdzie w „pawilonie” raczyliśmy się herbatką imbirową. Tak wzmocnieni, stromym podejściem zdobyliśmy szczyt Gimba (1491 m) znajdujący się w ramieniu odchodzącym od Wysokiego Wierchu w stronę Magury Żydowskiej. Gimba jest ulubionym szczytem paralotniarzy. Ze szczytu, już w pełnym słońcu, podziwialiśmy widoki na całe pasmo Borżawy, a w stronę pasma Świdowca jak wyspy na oceanie, wystawały z mgieł zalegających w dolinach niezliczone wierzchołki gór. Z Gimby ruszyliśmy już szlakiem czerwonym w stronę Wysokiego Wierchu, zatrzymując się na przełęczy na odpoczynek. Potem szlakiem niebieskim ruszyliśmy na szczyt Stoja piękną i widokową ścieżką. Ostatnie podejście trochę strome wyprowadziło nas na wierzchołek najwyższego szczytu Borżawy, uwieczniony betonowym obeliskiem. Szczyt ten ma kilka nazw – Stoj, Stij, Stohy. Wokół wierzchołka znajdują się pozostałości po radzieckich instalacjach wojskowych – po białych kulach osłon radarów pozostały tylko fundamenty. Po niezliczonych fotkach wyruszyliśmy tą samą trasą na Wysoki Wierch, skąd szlakiem czerwonym w stronę szczytu Płaj, na którym znajdują się zabudowania stacji meteorologicznej. Zrezygnowaliśmy z wyjścia na szczyt i już bez szlaku najpierw trawersem a później bardzo stromo w dół dotarliśmy do pierwszych zabudowań wsi Hukliwe. Jeszcze przejście przez całą wieś i wreszcie osiągnęliśmy końcowy cel – pensjonat Natalia, w którym znajdowała się nasza baza noclegowo-żywieniowa.
Dzień drugi to kolejna połonina – Krasna (Czerwona). Przemieściliśmy się po kiepskich ukraińskich drogach do Kołoczawy skąd szlakiem czerwonym mieliśmy dojść na grzbiet Połoniny. Słabe oznakowanie szlaku w Kołoczawie spowodowało, że poruszaliśmy się bez szlaku, najpierw wygodną ścieżką, która doprowadziła nas do doliny potoku, dalej jej korytem i na koniec stromym stokiem do grzbietu połoniny, gdzie wreszcie odnaleźliśmy szlak czerwony. „Szkoła przetrwania” tak niektórzy nazwali tą trasę. Dalej już bez przeszkód dotarliśmy do podnóża góry Topas (1548 m) z widoczną z daleka wieżą. Większość uczestników skorzystała z możliwości wyjścia na szczyt. Dalej trasa biegła już połoniną, po drodze minęliśmy stos rur o dużej średnicy jako pozostałość po budowie gazociągu, który biegnie szczytami połonin, by wreszcie osiągnąć szczyt Syhłański (1564m). Na szczycie umieściliśmy tabliczkę Korony Beskidów i udaliśmy się w drogę powrotną. Cały czas towarzyszyły nam widoki na Gorgany – od Strimby przez Horb i Negrowiec po grzbiet Piszkonii. Obok stosu rur ma swój początek szlak zielony, który sprowadził nas na Przełęcz Przysłop, skąd szlakiem żółtym zeszliśmy do Kołoczawy. Przez Kołoczawę przechodziła słynna Linia Arpada – system umocnień zbudowanych przez Węgrów w latach 1943-44, jako bariera przed atakiem Armii Czerwonej.
W trzecim dniu zmieniliśmy kierunek i udaliśmy się do wsi Biłasowica u stóp Pikuja. Szczyt ten jest często widoczny z Bieszczad i swoją charakterystyczną sylwetką przyciąga uwagę turystów. A my mieliśmy właśnie okazję być na nim osobiście. Z Biłasowicy wyszliśmy szlakiem czerwonym i po osiągnięciu grzbietu (stromym podejściem „krowim szlakiem”) dalej przemieszczaliśmy się lasem aż do podnóża Pikuja, który stąd wyglądał niezwykle imponująco i zapowiadał litry potu wylane na jego zdobycie. Rzeczywistość okazała się nie taka straszna i wszyscy osiągnęli cel. Trzeba pamiętać, że przez szczyt Pikuja biegła granica między Polska a Czechosłowacją. Ze szczytu pięknie prezentował się grzbiet biegnący w stronę Przełęczy Użockiej i granicy z Polską. Na ostatnim planie rysowały się Bieszczady z Haliczem i Tarnicą. Na obelisku na szczycie umieściliśmy tabliczkę Korony Beskidów i po sesji zdjęciowej rozpoczęliśmy zejście do Biłasowicy. Schodziliśmy szlakiem zielonym, który przeplatał się z pozostałościami starego szlaku żółtego. W drodze powrotnej do Hukliwego zatrzymaliśmy się na zakupy w Wołowcu. Jest to miasto powiatowe z dużą stacja kolejową. Ciekawostką jest pomnik gwoździa kolejowego z odą do gwoździa.
Czwarty dzień przeznaczyliśmy na odwiedzenie Połoniny Równej. W tym celu udaliśmy się do miejscowości Paszkowce. Stąd szlakiem czerwonym (dawniej żółty) przeszliśmy na Polanę Prełuka, na której znajduje się wysokogórskie gospodarstwo hodowli koni. Z polany przez łąki na których roiło się od różnorakich motyli dotarliśmy do skraju lasu którym dość stromo (i bez znaków) doszliśmy do podnóża połoniny. Stąd roztaczał się piękny widok na pasmo Pikuja, Ostrą Horę i pozostałe szczyty Połoniny Równej. Ale do szczytu pozostało jeszcze 40 min. Zajadając się po drodze brusznicami dotarliśmy na szczyt z wielkim krzyżem i pozostałościami zabudowań radzieckiej bazy wojskowej. Część grupy zdecydowała się jeszcze na wyjście na Ostrą Horę, a pozostali po kontemplacji widoków i po odpoczynku ruszyli w drogę powrotną. Część osób wracała szlakiem, część skrótem ale wszyscy szczęśliwie dotarli na Polanę Prełuka. Tu mieliśmy okazję podziwiać zjawisko tworzenia się trąby powietrznej. Postój skróciła nam powiększająca się chmura burzowa, z której trochę nam popadało w drodze powrotnej do Paszkowców. Z niewielkim opóźnieniem wyruszyliśmy w drogę powrotną do Hukliwego.
Dzień wyjazdu.
Spakowani wyruszyliśmy w drogę powrotną do kraju. Jednak to nie koniec atrakcji turystycznych, bowiem w tym dniu zaplanowaliśmy jeszcze wyjście na najwyższy szczyt Gór Sanocko-Turczańskich – Magurę Łomniańską (1024m). W tym celu musieliśmy dojechać do miejscowości Hrozewo (dawniej Grąziowa). A o mały włos by nam się to nie udało bowiem natrafiliśmy na uszkodzony most z ograniczeniem do 10 ton, co dla naszego autokaru było zbyt dużym wyzwaniem. Po rozmowie z robotnikami okazało się że od wczoraj oddano do użytku most tymczasowy po którym można przejechać (tylko znaku nie miał kto zdjąć …). Tak więc udało nam się dotrzeć do wsi Hrozewo zamieszkałej przez ludność bojkowską. Oczywiście na Magurę nie prowadzą żadne szlaki znakowane. Początkowo szliśmy piękną łąką z mnóstwem grzybów ale ścieżka po wejściu do lasu zanikła i do samego grzbietu przedzieraliśmy się dziewiczym lasem z ostrężynami, skutecznie blokującymi nasze nogi. Ale wreszcie dotarliśmy do grzbietu, skąd ciągiem polanek na szczyt na którym znajduje się pomnik upamiętniający żołnierzy Armii Czerwonej. Droga powrotna nie była wcale łatwiejsza, ale szczęśliwie wszyscy cało wrócili do Hrozewa. W godzinach późno wieczornych dotarliśmy do Krakowa.
Podsumowanie:
Zdobyliśmy 5 szczytów do Korony Beskidów, przeszliśmy 110 km pieszo, pokonując 5660 m przewyższenia. Trzy osoby zdobyły Koronę Beskidów. Noclegi w pensjonacie Natalia w Hukliwym w dobrym standardzie z basenem i dostępną, choć płatną sauną. Pogoda dopisała nam znakomicie. Piękne widoki wynagrodziły nam włożony trud. Wieczorne spotkania przy śpiewie z akompaniamentem gitary dodały uroku tej imprezie.
Pozdrawiam,
Marek Prostacki
Chyba ta tradycja za szybko nie minie, |
Towarzystwo, po podróży, to jest nieco ckliwe … |
A dzisiaj na trasie, ma nie być „zabawy”, |
Po wczorajszym marszu, dzisiaj lepsze miny, |
Czy będzie w tej wycieczce, dzień łatwiejszy który? |
Od rana turyści, są przy autokarze, |
Ponad pięćdziesiąt osób, to przecież nie mało, Waldemar Ciszewski - 09 – 14.09.2016 r. |