To były kolejne trzy dni w raju… Słowackim Raju I na całe to krasowe eldorado spojrzeliśmy ze szczytu Havraniej Skały, |
Dziękujemy cudownym ludziom, z którymi pokonywaliśmy dzikie i ekscytujące szlaki Słowackiego Raju. Byliście niezwykłymi, wspaniałymi kompanami.
Do zobaczenia na następnych wyprawach.
Dorota i Marek Szala
W dniach 19-21.08.2016 r. miałem przyjemność uczestniczyć w wycieczce do Słowackiego Raju organizowanej przez Hutniczo-Miejski Oddział PTTK w Krakowie. Do tej pory moje wyjazdy w góry odbywały się na własną rękę (nie licząc dosłownie kilku przygód z wycieczkami z PTTK), dlatego wciąż jest to dla mnie nowość. Będąc jednak pod ogromnym wrażeniem zarówno samego celu naszej podróży, jak i dużego profesjonalizmu w jej zorganizowaniu, pozwoliłem sobie napisać kilka słów o tym wyjeździe, będących czymś na kształt relacji z podróży. Zapraszam więc na wycieczkę do pięknej krainy, w której podziw przeplata się z lękiem, a każdy podszyty adrenaliną wdech powietrza jest niczym konsumpcja boskiej ambrozji. Zapraszam do krainy roklin, potoków i wodospadów - Słowackiego Raju.
Trzydniowa wycieczka organizowana była przez dwójkę doświadczonych górołazów - Dorotę i Marka Szala, którzy prowadzą popularnego bloga o tematyce górskiej www.gorskiewedrowki.blogspot.com. Do tej pory uczestniczyłem w dwóch wycieczkach organizowanych przez ten duet (które były moimi jedynymi wycieczkami z PTTK) i z ręką na sercu stwierdzam, że ich renoma jest w pełni zasłużona. Oprócz moich subiektywnych odczuć świadczyć o tym może również fakt, że listy na wycieczki zapełniają się w kilka dni od ich ogłoszenia i tym, którzy prześpią odpowiedni moment, pozostaje lista rezerwowa zwana listą śpiocha. Skoro miałem kogoś, kto zaplanuje trasę, załatwi przejazd i zadba o napełnienie mojego wiecznie pustego brzucha, pozostało mi tylko delektować się podróżą oraz chłonąć przekazywaną przez organizatorów wiedzę.
Wyjazd zaplanowany był o godzinie 6:00, co dla jednych jest już rankiem, dla innych zaś środkiem nocy. Dla mnie natomiast taka pora wyjazdu jest barbarzyństwem, choć niestety w pełni uzasadnionym. Trzy dni, plecak, jedna torba i reklamówka - tak prezentował się mój górski ekwipunek.
Podróż w kierunku granicy przebiegała spokojnie i bez przeszkód. Marek opowiadał o historii gościńca wiodącego w góry dzisiaj nazywanego Zakopianką, a Ci których nie morzył już sen, mogli dowiedzieć się również ile dawniej trwała podróż do Zakopanego, jaki był jej koszt oraz kto miał swój wkład w rozpropagowanie Zakopanego jako uzdrowiska. Oprócz tego można było zgarnąć parę ciekawych informacji na temat mijanych miejscowości, kościołów czy widocznych z daleka szczytów górskich. Nigdy bym nie przypuszczał, że można niemal przez pół drogi do Zakopanego mówić o dawnym gościńcu, jednak Marek dał radę.
Tegoroczny wyjazd do Słowackiego Raju był już trzecim wyjazdem z serii wycieczek mających na celu poznanie tej krainy, a odbywał się pod nazwą "Słowacki Raj 3 - Tam gdzie nie byliśmy". Ja miałem przyjemność uczestniczyć w drugiej edycji, a zarówno druga, jak i pierwsza były organizowane przez tą samą parę. W trakcie jazdy każdy z uczestników otrzymał broszurę z niezbędnymi informacjami przeznaczoną na dany dzień chodzenia. Trasa, czas przejścia, kolor szlaku, rozpiska punktów do książeczki GOT, numery telefonów zarówno te alarmowe jak i do prowadzących wycieczkę oraz podstawowe informacje o odwiedzanych miejscach okazywały się niejednokrotnie przydatne, zwłaszcza przy zmianie szlaku i rozpisywaniu książeczki. Pełna profeska.
Zanim wyruszyliśmy na szlak zatrzymaliśmy się przy Dobszyńskiej Jaskini Lodowej, którą mieliśmy okazję zwiedzi. Wyjątkowość tej jaskini polega na tym, że znajduje się ona na wysokości dużo niższej niż 1000 m n.p.m., a objętość znajdującego się w niej lodu wynosi ponad 110 tys. metrów sześciennych. Ponoć swego czasu przygotowywali się w niej do zawodów słowaccy łyżwiarze, choć osobiście sobie tego nie wyobrażam. W 2000 roku została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO i z całą pewnością można powiedzie, że jest to jedna z najcenniejszych jaskiń lodowych na świecie. Tych, którzy chcieliby dowiedzieć się czegoś więcej na jej temat odsyłamy do artykułu "Czas na sequel Słowackiego Raju" autorstwa Marka (link do tekstu), gdzie dowiecie się między innymi skąd w niej tyle lodu, kiedy została spenetrowana oraz jak rozległe są jej korytarze. Prawdziwa gratka dla miłośników geologii. Skoro jaskinia jest jedną z najcenniejszych to i bilety kosztować muszą. Za przyjemność przejścia lodowymi korytarzami zapłacić trzeba 8€ (bilet normalny), a miłośnicy fotografii będą musieli dodatkowo wykupić pozwolenie na robienie zdjęć. Koszt - 10€. Czas zwiedzania to ok. 30 minut, więc nawet w krótkich spodenkach idzie przeżyć.
Tutaj również można było liczyć na pomocną dłoń organizatorów, którzy nie dość, że wykupili sobie pozwolenie na robienie zdjęć, to jeszcze zechcieli się kilkoma fotografiami podzieli, tak że w efekcie każdy chętny miał z tego pamiątkę. Niewątpliwie Dobszyńska Jaskinia jest obiektem wartym zobaczenia, szczególnie dla osób interesujących się geologiczną tematyką.
Po tym krótkim spacerze do wnętrza Ziemi nadszedł czas na wędrówkę po jej powierzchni, a dokładniej po wapiennym wąwozie Piecky znajdującym się w rajskiej krainie. Nikt nie opisze lepiej przebytej trasy niż prowadzący nas po niej przodownik (Piecky oczami przodownika -link), jednak mimo tego spróbuję coś powiedzieć o moich wrażeniach z wędrówki.
Wąwóz Piecky, jak z resztą większość wąwózów w Słowackim Raju, obfituje w ciekawe i dające wiele wrażeń przemierzającym go wędrowcom atrakcje. Spływający Pieckym potok Píl'anka tworzy dosyć spore wodospady, w górę których należy się wspiąć po specjalnie do tego celu ustawionych drabinach. Dodatkowego dreszczyku emocji dodaje fakt, że szlak jest jednokierunkowy i po wejściu na pierwszą drabinę nie ma już odwrotu. Albo przełamiesz swoje słabości, albo pozostaniesz w Raju na zawsze (ku uciesze chcących iść dalej turystów, bo są miejsca gdzie wyprzedzić się nie da). Trasa naprawdę była piękna...
Po kilkunastu minutach marszu w górę potoku doszliśmy do pierwszego punktu, w którym odsiewa się ziarno od plew, prawdziwych twardzieli od maminsynków, ludzi nie bojących się spojrzeć śmierci w oczy od tych, którzy nie otwierają lodówki z obawy przed dostaniem zapalenia płuc. Doszliśmy do Wielkiego Wodospadu i dwunastometrowej drabinki prowadzącej niemal pionowo w górę równolegle do spadającej z impetem wody. Grupa była mocna - nikt nie stchórzył.
Przed wyjściem na drabinę ustawiła się kolejka, gdzie każdy w skupieniu oczekiwał na swoją kolej (przy okazji robiąc sobie pamiątkowe zdjęcia na tle wodospadu). Powoli, stopień za stopniem, metr po metrze wspinali się do góry po trzęsącej się konstrukcji nie wiedząc co ich czeka dalej. Ja stałem niemal na końcu kolejki zamykając grupę. Niemal, bo jedyną uprawnioną zamykającą była Dorota, która swoje zadanie wykonywała z chirurgiczną precyzją nie pozostawiając za sobą nikogo, nawet o krok. Ona też, czekając na swoją kolej, robiła innym uczestnikom zdjęcia upamiętniające ich zmagania z tym podejściem.
Przejście wąwozu Piecky dostarczyło nam dużo wrażeń i było dobrym wstępem do tego, co czekało nas w kolejnym dniu wycieczki. Metalowe drabiny, kaskady i drewniane schodki, będące jedynym śladem ludzkiej działalności wśród dzikiej natury, ćwiczą hart ducha jednocześnie zachwycając tych, którzy odważą się je przebyć. My się odważyliśmy i z towarzyszącym nam od pierwszego szczebla drabiny dreszczykiem emocji czekaliśmy na kolejny dzień.
Marsz kończył się w miejscowości Podlesok, gdzie mieści się niewielka baza hotelowa wraz z infrastrukturą gastronomiczną i sklepikami z pamiątkami. Ci, którzy zeszli jako pierwsi mieli chwilę czasu na skorzystanie z tamtejszej oferty i zrelaksować się przy łyku zimnego piwa.
Instalacja w naszej kwaterze odbyła się wręcz błyskawicznie. Każdy wiedział jaki ma numer pokoju i z kim będzie go dzielił, gdyż informacji tych udzieliła Dorota jeszcze w trakcie jazdy. Dzięki temu zaoszczędziliśmy sporo czasu i niemal od razu mogłem udać się pod orzeźwiający prysznic. Węgrzy, którzy przyjechali dzień po nas nie mieli chyba tak przewidujących organizatorów, bo stali grzecznie w kolejce przed wejściem do budynku nie bardzo wiedząc, co mają ze sobą począć. Przynajmniej tak to wyglądało z mojej perspektywy.
Tymczasem po krótkim wypadzie na miasto większość wędrowców z naszej grupy udała się do spania. Sokolia Dolina czekała...
Spoczynek nie trwał zbyt długo, bo już o godzinie 7:00 trzeba było stawić się na stołówce celem konsumpcji śniadania, a przed godziną 8:00 z pełnym rynsztunkiem stawiliśmy się przy autokarze będąc gotowymi do drogi na niespełna 20 kilometrowy, pełen ekstremalnych przeżyć spacer po najdzikszym wąwozie Słowackiego Raju o nazwie Tomášovská Belá oraz jego bocznej odnodze - Sokoliej dolinie. Słońce zachęcająco wychylało się zza horyzontu i wszystko wskazywało na to, że przynajmniej pogoda nie będzie rzucała nam kłód pod nogi. Komu w drogę temu czas!
W trakcie jazdy Marek znów zasypywał nas gradem informacji na temat planowanej na ten dzień trasy, pogody, zasad bezpieczeństwa, wrzucając gdzieniegdzie wątki historyczne i przyrodnicze. Tym, którzy chcieli słuchać niewątpliwie droga się nie dłużyła.
Wyjście na szlak znajdowało się w miejscowości Čingov. Trasa zaczynała się niepozornie. Tylko gdzieniegdzie napotykaliśmy drewniane kładki i schodki, które nie powalały swoimi gabarytami. Wiedzieliśmy jednak, że to tylko cisza przed burzą, dlatego delektowaliśmy się pięknem natury oszczędzając siły na dalsze, zdecydowanie trudniejsze etapy trasy.
Sokolia dolina uważana jest za jeden z najdzikszych wąwozów na terenie Słowackiego Raju. W niej właśnie znajduje się Wodospad Welonowy, w górę którego będziemy podążać najwyższym, liczącym aż 75 (!) metrów i mającym niemal 40 lat systemem drabin, kładek i mostów. Wychodzenie po pionowej drabinie, mając po swojej lewej stronie otwartą przestrzeń wąwozu, będąc niemal na wyciągnięcie ręki od spadającej z impetem górskiej wody jest przeżyciem niewątpliwie wartym tego, by wybrać się do tej krainy. Stopień po stopniu, metr po metrze zbliżający się do końca pionowej ściany wędrowiec w zależności od własnych predyspozycji albo delektuje się urokiem tego miejsca, albo walczy ze swoimi lękami i słabościami. W każdym jednak przypadku jest on wygranym (no chyba, że spadnie).
Po pokonaniu Wenolowego Wodospadu droga jest już prosta, dająca czas i możliwość na odreagowanie i obniżenie poziomu adrenaliny. A tuż za nią, na strudzonych wędrowców czeka afrobałwan, sprawdzający czy wszyscy są cali i raczący dobrym słowem przed dalszą drogą.
Przed nami nie będzie już ekstremalnych przejść, będzie za to przyjemny szlak wiodący leśną ścieżką, na którym pozostanie tylko uporanie się z coraz bardziej dającymi o sobie znać nogami. Przebyte w twardych, górskich butach kilometry zaczynały być już odczuwalne, zwłaszcza na ostatnich zejściach, tuż przed Podlesokiem, w którym i tym razem miała koniec nasza wyprawa.
Nie ma to jak wstawać o 6 rano w wolny weekend. Niby Raj, ale wyspać się nie da. Śniadanie było o tej samej, wczesnej porze co w drugim dniu, z tym że o 8:00 mieliśmy być przy autokarze z całym naszym dobytkiem, ponieważ plan wycieczki nie przewidywał powrotu do ośrodka. Pogoda znów zachęcała do wyjścia na szlak więc nie pozostało nam nic innego jak jej ulec i ruszyć w głąb rajskiej krainy.
Punktualnie o 8:00 ruszyliśmy na ostatnią trasę naszego wyjazdu. Czekało nas przejście najkrótszym z rajskich kanionów - Zejmarską rokliną oraz zdobycie jednego z najwyższych szczytów Słowackiego Raju - Havraniej skały liczącej 1156 m n.p.m. Po zakupie biletów w mobilnej kasie polowej (foto kolejki) ruszyliśmy żwawym krokiem na spotkanie przygody.
Zejmarská roklina była idealnym podsumowaniem naszych zmagań w rajskiej krainie. Było kilka małych drabinek, kilka "stupaczek" oraz kilka niewielkich kaskad, jednak niewielka ilość tego typu atrakcji oraz tylko ok. 800 metrów wąwozu powodowało, że trasa nie była bardzo wymagająca, ale też się nie dłużyła. Wszystkiego po trochu, w idealnie wymierzonych proporcjach. Ta część podróży kończyła się na płaskowyżu Geravy, na którym znajduje się górskie schronisko, w którym cała grupa mogła chwilę odpocząć, podzielić się wrażeniami oraz zrobić sobie wspólne, pamiątkowe zdjęcie. Po chwili odpoczynku i posilenia się przed dalszą wędrówką ruszyliśmy na Havranią skałę, będącą ostatnim punktem naszej wycieczki.
Droga na Havranią skałę wiodła przez zalesiony teren, gdzieniegdzie przecinając niewielkie łąki, schodząc w dół, po to by za chwilę piąć się w górę. Jeden z przystanków modna było sobie zrobić, przy okresowym źródle (Obasný prameń), które raz bije, raz nie bije, a jak już bije to nawet z mocą ponad 45 litrów na sekundę. Źródło to jest wyjątkowe, stanowi unikat przyrody, a umieszczone przy nim tablice informacyjne prezentują skąd owa wyjątkowość źródła się bierze. Zaiste tajemnicze to miejsce.
Podejście na szczyt było momentami dosyć strome, urozmaicone rożnych rozmiarów zagłębieniami skalnymi, tworzącymi czasami całkiem sporych rozmiarów jaskinie. Trudność terenu zrekompensowała nam jednak piękna panorama Słowackiego Raju, którą mogliśmy podziwiać ze szczytu Havraniej skały.
Co tu dużo mówić, przygoda dobiegała końca. Na horyzoncie zaczęły pojawiać się złowrogie chmury, zupełnie tak jakby chciały nas wygnać z tego górskiego Edenu, a my nie chcąc się narażać na gniew Matki Natury ruszyliśmy w dół, zmierzając do Kanionu Strateńskiego, z którego było niedaleko do czekającego na nas autokaru. W momencie wejścia do pojazdu na przedniej szybie zaczęły pojawiać się pierwsze krople deszczu. W taki oto sposób rajska kraina jednoznacznie pokazała, że już nam wystarczy i nie życzy sobie dłużej naszej obecności w jej dzikich, ale i pięknych progach. Ruszyliśmy więc w stronę przyziemnej codzienności, niczym grzesznicy wygnani z bram nieba...
Dla mnie wycieczka była w 100% udana. Organizatorzy śmiali się, że nawet pogodę zaplanowali tak, żeby się zepsuła jak już skończymy wędrówkę. Biorąc pod uwagę ich zaangażowanie i włożone w to przedsięwzięcie serce, jestem skłonny w taką wersję wydarzeń uwierzy. Oprócz udanej pogody, udana była też nasza grupa, która dzielnie przemierzała rajskie szlaki i w której każdy mógł liczyć na każdego w chwilach słabości. Niejednokrotnie potrzebna była pomocna dłoń, a to na śliskiej kładce, a to na wysokiej drabinie, a to po prostu po to, żeby zrobić komuś zdjęcie. Nigdy nie spotkałem się z odmową, a i sam nie odmawiałem pomocy innym. Wydaje mi się, że tak właśnie powinno na górskim szlaku być.
Jeszcze jedno, ostatnie, ale w pełni zasłużone słowo, poświęcić chciałem naprawdę wysokiemu poziomowi organizacji całego wyjazdu. W dobie komercji i wszechobecnej fuszerki, na szczególne uznanie zasługują ludzie robiący coś nie na ilość, a na jakość. Do tego jednak potrzebna jest pasja i zaangażowanie, którego ani Dorocie, ani Markowi nie brakuje i trzymam kciuki za to, żeby nigdy nie brakło. Hutniczo-Miejskiemu Oddziałowi PTTK życzę zaś jak najwięcej tak pozytywnych i oddanych górom ludzi, którzy potrafią zarażać swoim hobby innych. Dzięki nim przywiozłem ze sobą całą masę wspomnień, doznań i przygód, którymi po części podzieliłem się z w Wami w niniejszym tekście. Tak, żeby każdy mógł poczuć się choć przez chwilę jak w Raju ;)
Piotr Twaróg
Data odbycia wycieczki |
Trasa wycieczki | Nr grupy górskiej wg reg. GOT |
Punktów wg reg. GOT |
Czy przodownik był obecny |
19.08.2016 | Dobšinská Ľadová Jaskyňa, parking – Dobšinská Ľadová Jaskyňa [1,1km, 130 m] | Słowacja | 2 | Tak |
19.08.2016 | Dobšinská Ľadová Jaskyňa – Dobšinská Ľadová Jaskyňa, parking [1,1 km, 0 m] | Słowacja | 1 | Tak |
RAZEM | 3 |
Data odbycia wycieczki |
Trasa wycieczki | Nr grupy górskiej wg reg. GOT |
Punktów wg reg. GOT |
Czy przodownik był obecny |
19.08.2016 | Píla – Piecky, vrchol [3,7 km, 380 m] | Słowacja | 8 | Tak |
19.08.2016 | Piecky, vrchol – Pod Vtáčím hrbom [2,8 km, 40 m] | Słowacja | 3 | Tak |
19.08.2016 | Pod Vtáčím hrbom – Podlesok [3,5 km, 25 m] | Słowacja | 4 | Tak |
RAZEM | 15 |
Data odbycia wycieczki |
Trasa wycieczki | Nr grupy górskiej wg reg. GOT |
Punktów wg reg. GOT |
Czy przodownik był obecny |
20.08.2016 | Čingov, parkovisko – Biely potok, ústie [3,4 km, 70 m] | Słowacja | 4 | Tak |
20.08.2016 | Biely potok, ústie – Sokolia dolina, ústie [3,6 km, 70 m] | Słowacja | 5 | Tak |
20.08.2016 | Sokolia dolina, ústie – Sokolia dolina, záver [3,0 km, 440 m] | Słowacja | 7 | Tak |
20.08.2016 | Sokolia dolina, záver – Pod Vtáčím hrbom – Podlesok [7,7 km, 100 m] | Słowacja | 9 | Tak |
RAZEM | 25 |
Data odbycia wycieczki |
Trasa wycieczki | Nr grupy górskiej wg reg. GOT |
Punktów wg reg. GOT |
Czy przodownik był obecny |
21.08.2016 | Zejmarská roklina, ústie – Geravy [1,5 km, 220 m] | Słowacja | 4 | Tak |
21.08.2016 | Geravy – Malé Zajfy [1,8 km, 25 m] | Słowacja | 2 | Tak |
21.08.2016 | Malé Zajfy – Havrania skala [5,0 km, 374 m] | Słowacja | 9 | Tak |
21.08.2016 | Havrania skala – Stratená, parking [3,3 km, 0 m] | Słowacja | 3 | Tak |
RAZEM | 18 |