kontur (2 kB)

Czasopismo: Magazyn turystyki górskiej npm.
Data publikacji: Sierpień 2007
Autor: Stanisław Grabowski

Mt. Pinos (8831 ft.)

PRAWIE JAK Mt. EVEREST

Linia

8 listopada 2006 ok. godz.12:15 stanąłem razem ze Slawkiem na szczycie. Podejście nie było zbyt męczące, ani długie, raptem 1 godz. dreptania od parkingu. Piękne słońce, czyste niebo, widoki. Rześkie i jednocześnie ciepłe powietrze to pełny komfort. Tak, jesień jest dobrym czasem na penetrację południowej części Gór Nadbrzeżnych (ang. - Coast Ranges).
Góry te tworzą zewnętrzny łuk nadbrzeżnego łańcucha Kordylierów, na zachodnim krańcu Ameryki Północnej, wzdłuż wybrzeża Pacyfiku od Kalifornii przez Oregon i stan Waszyngton aż po Kanadę. Góry Nadbrzeżne obejmują także pasma górskie tworzące wyspy przybrzeżne (Kodiak, Archipelag Aleksandra, Wyspy Królowej Charlotty, Vancouver). Rozciągają się na długości ponad 2000 km. Warto w tym miejscu nadmienić, że tym samym polskim określeniem Góry Nadbrzeżne (ale po angielsku Coast Mountains) nazywamy także wewnętrzny łuk pacyficznego, nadbrzeżnego łańcucha Kordylierów wzdłuż wybrzeża Kanady.
Obszar jest silnie aktywny sejsmicznie - pamiętamy przecież tragiczne trzęsienia ziemi w San Francisco w ubiegłym wieku: w latach 1906 i 1989. Góry Nadbrzeżne stanowią barierę klimatyczną oraz komunikacyjną, przeciętą jednak przełomami kilku rzek (Kolumbia, Rogue, Klamath), a także Zatoką San Francisco. Bujne lasy, głównie liściaste, porastające północną część tych gór przechodzą w kierunku południowym w suche zarośla typu podzwrotnikowego. Występujące bogactwa naturalne to m. in. ropa naftowa i rtęć.
Jak to się stało, że tam trafiłem ? Mój przyjaciel i sponsor wyprawy do Kalifornii - Slawek mieszkający od lat za Oceanem w Los Angeles, dziesięć miesięcy temu zadzwonił i powiedział po prostu: przyjechałbyś ! Szkolna jeszcze znajomość przetrwała ponad 45 lat i teraz taka propozycja ! Gdy została powtórzona w następnym telefonie, jęknąłem: koszty podróży... Nie martw się - usłyszałem - pomogę. Potem procedura rozwinęła się standardowo, tzn. zaproszenie, wiza załatwiona w amerykańskim konsulacie, urlop, bilety na podróż i odlot z podkrakowskich Balic.
Na lotnisku Los Angeles International odebrał mnie Slawek, wsiedliśmy do jego leciwego Volvo 740 i pojechaliśmy freewayem nr 5 (wiodącym z Los Angales na północ, do Kanady), prosto do jego chaty w weekendowo - wypoczynkowej miejscowości Pine Mountain Club (ok. 130 km na północny zachód od Los Angeles), położonej w Górach Nadbrzeżnych ok. 1500 m.n.p.m. To miała być moja "baza".
W/w szeroka autostrada (mająca 4 pasy ruchu w każdą stronę) po opuszczeniu Los Angeles zaczyna się piąć pomału do góry, Zatrzymujemy się, aby oglądnąć Pyramid Lake; widok tłumaczy od razu nazwę jeziora. Potem osiągamy Przełęcz Tejon i wysokość 1260 m.n.p.m. Coraz większe, widoczne po drodze góry, sprawiają na mnie niesamowite wrażenie. Ich wygląd nie pasuje do żadnych polskich gór. Są przede wszystkim suche, prawie pozbawione roślinności, odsłaniają swoje gołe żleby i pomierzwione wierzchołki. Kolor szary, beżowy, prawie pustynny. Gdy zjeżdżamy z autostrady biorąc kierunek na zachód, zaczynają się pojawiać drzewa iglaste, głównie sosny. A więc jednak są lasy ! Wjeżdżamy na teren Los Padres National Forest - coś w rodzaju chronionego obszaru leśnego. Droga wije się i w końcu po 2 kilometrowym ostrym podjeździe jesteśmy na miejscu.
Nie spodziewałem się takiego wysokiego położenia n.p.m. Pine Mountain Club. Przed wyjazdem sądziłem, że wioska będzie blisko ciepłego morza, że będą jakieś góreczki. Spodziewałem się, że może uda się zrobić wycieczkę w kierunku słynnych gór - Sierra Nevada. Zdjęcia jakie z nich wcześniej widziałem, mocno działały na wyobraźnię.
Slawek na moje nieśmiałe pytanie o Sierra Nevada, w końcu niezbyt dalekie, ale bardzo atrakcyjne góry (sam ma na koncie zdobycie Mt. Whitney - 4418 m.n.p.m. drogą wspinaczkową) odparł zdecydowanie: tutaj w najbliższej okolicy jest Mt. Pinos, jutro dostarczę Ci mapy.
Wyglądało, że Mt. Pinos jest najwyższy w Górach Nadbrzeżnych, ale wybór tej góry do zdobycia został dokonany także dlatego, że zafascynowała mnie jej wysokość (8831) - która mierzona w stopach jest prawie równa wysokości Mt. Everestu (8848) - tyle, że ten w metrach. Ale to już drobna różnica ! Przeliczyłem jeszcze stopy na metry i wyszło, że Mt. Pinos jest wyższy od tatrzańskiego rekordzisty Gerlacha ! Ma 2692 m.n.p.m. To dodatkowa satysfakcja.
Obecna anglo - hiszpańska nazwa (Kalifornia należała przecież do roku 1848 do Meksyku) góry w języku Indian Chumash brzmiała: Iwihinmu i uważana była przez nich jako centrum świata (Liyikshup), jako punkt, gdzie wszystko się równoważy. Ta góra była centrum ich historycznego domu.
Droga dojazdowa do wygodnego obszernego parkingu pod szczytem i dróżka wiodąca na wierzchołek, przebiega rzadkim lasem, przeważnie sosnowym z suchym poszyciem roślinnym. Wśród sosen podziwiać można okazy o niezwykłej grubości pnia z potężnymi konarami.
Kierunek marszu ustaliliśmy z przebiegu śladów pozostawionych na suchej, pylastej ziemi, bo deszcze są rzadkością. Żadnych strumyczków ani źródełek nie widziałem.
Opady śniegu występują w zimie i mogą osiągać grubość do kilku stóp, czyli kilkudziesięciu cm. Śnieg zalega na północnym zboczu góry do późnej wiosny. Musi go bywać wystarczająco na tyle, że w pobliżu wierzchołka wyznaczono biegowe trasy narciarskie.
Natomiast letnie ciepłe noce z zerowym zachmurzeniem, brakiem świateł zakłócających obserwacje, czystością powietrza wykorzystują lokalni miłośnicy astronomii, którzy przywożą swój sprzęt, rozkładają na parkingu i z wysokości 2500 m.n.p.m. prowadzą badania.
Na kopule szczytowej postawiono przekaźnik telekomunikacyjny z całą galerią baterii słonecznych, ale sam najwyższy punkt Pinosa posiada metalowy znak geodezyjny właściwego urzędu USA z wytłoczonym ostrzeżeniem przed jego uszkodzeniem lub dewastacją - 250 USD kary. Wycieram bezpłatnie i delikatnie z kurzu całą powierzchnię, aby po sfotografowaniu, na zdjęciu można było odczytać szczegóły.
Pewnie nie da się ustalić, czy byłem pierwszym Polakiem na tym malowniczym szczycie Gór Nadbrzeżnych, ale skoro polskich wędrowników nie brakuje, to może komuś wpadł już taki pomysł do głowy ? Na pewno ze Slawkiem tego dnia byliśmy tam pierwsi, a ja zdobyłem szczyt również dla KTG.

Stanisław Grabowski

Linia
Relacja fotograficzna - Stanisław Grabowski
Linia Powrót
kontur (2 kB)
copyright