kontur (2 kB)

Czasopismo: Dziennik Polski
Data publikacji: 02.08.2003
Autor: Stanisław Grabowski

Krywań był łaskawy

Czy po zdobyciu Gerlacha, turysta a nie taternik, może pokusić się jeszcze o jakąś sławną górę?
Otóż największą boczną odnogą Tatr Wysokich jest pasmo Krywania tworzące 10 - kilometrowy grzbiet, którego najwyższy wierzchołek panuje nad 5 dolinami i 20 stawami. To również najwyższy szczyt Liptowa, święta góra Słowaków, opiewana w pieśniach i zbójnickich legendach. W słowackiej ankiecie z 1967 r uznany za najpiękniejszy szczyt tatrzański. Opinię tę można potwierdzić np. po wyjechaniu kolejką linową na szczyt Kasprowego Wierchu, skąd dobrze widać Krywań prezentujący swą ostrą, piramidalną sylwetkę. Kolejkowym turystom może wydać się górą nie do zdobycia.
Niewątpliwie łatwiej jest zdobyć słowacką monetę o nominale 20 halerzy, na awersie której przedstawiony jest właśnie wspaniały Krywań.
W przeszłości Krywań był jednym z najwcześniej zwiedzanych szczytów tatrzańskich i pod nim powstało (rok 1806) pierwsze w Tatrach schronisko. Szczyt zdobył m.in. Stanisław Staszic (rok 1805). Od XV w. do 2 poł. XVIII w. wydobywano w masywie Krywania kruszce i metale: m.in. antymonit i złoto. O szlachetnych metalach marzył Jan Krzeptowski / Sabała - dziewiętnastowieczny, zakopiański gawędziarz i pieśniarz, w młodości zbójnik i kłusownik, potem przewodnik tatrzański: Hej chłopcy, pudziemy pod Krzywań ..."
W latach ostatniej wojny piękne karty zapisały się na podkrywańskich szlakach, którymi chodzili polscy uciekinierzy i kurierzy podziemia. Dzisiaj ruch turystyczny koncentruje się na południowej stronie góry, bo tylko tam są wytyczone dwie drogi.
Krótsza droga to zielony szlak z miejsca zwanego Trzy Studniczki, doprowadzający do połączenia z niebieskim szlakiem pod garbem Małego Krywania i potem za niebieskimi znakami na niedaleki szczyt. Jest to tzw. szlak przez Przechyby.
Idąc tylko niebieskim szlakiem należy zacząć od przystanku Biały Wag, aby dojść do Jamskiego Stawu, gdzie przecina się szlak czerwony ze Szczyrbskiego Jeziora. Dalej przez Jamy, grzbietem jednego z ramion Krywania, przecinając lewą część Wielkiego Żlebu dochodzimy pod garb Małego Krywania i do połączenia ze szlakiem zielonym. Jest to szlak Staszica, nieco dłuższy.
W obu przypadkach należy zarezerwować 7 - 8 godzin czasu na drogę tam i z powrotem.
Gdy we wrześniową sobotę w południe zadzwonił Stefan, że za 4 godziny jedzie na Słowację, aby po przenocowaniu zaatakować Krywań i ma 2 wolne miejsca w aucie, to odpowiedź mogła być tylko jedna: będziemy gotowi ! Na nocleg upatrzyliśmy sobie Tatrzańską Szczyrbę, bez wcześniejszej rezerwacji. Mimo ciemnego wieczora udało się po kilkakrotnych zapytaniach znaleźć prywatną kwaterę, gdzie pani Švorcova za 200 koron od osoby, zgodziła się przyjąć nas na 1 nocleg. Zagrzała nawet w kaloryferach, choć formalnie było to lato, ale czego się nie robi dla gości.
Rano gdy się budzimy, słychać krople deszczu na parapecie... Pochmurno i szaro. Stefan niczym się nie przejmuje, jemy więc śniadanie, a ja nieśmiało zgłaszam, że może by tak do basenów termalnych pojechać? Deszcz słabnie i podjeżdżamy na parking do Trzech Studniczek. Gdy Ewa płaci za parking 140 koron, czyli za cały dzień, to jest jak wyrok. W lekko siąpiącym deszczu oglądamy pozostałości spalonego 3 lata temu Schroniska Ważeckiego, a po kilku minutach marszu zielonym szlakiem, lądujemy w altanie przeciwdeszczowej, aby zastanowić się co dalej. Z góry schodzi para dobrze wyekwipowanych turystów; mówią, że się wrócili z powodu deszczu. Decydujemy jednak piąć się pomału na Grunik (1576 m n.p.m.) przez las, aż do jego granicy z kosówką. Opady przez gałęzie nie dokuczają. W strefie kosodrzewiny pogoda jakby się przecierała, deszczyk jeszcze przechodzi w śnieg, ale ścieżka jest cały czas prawie sucha, a im wyżej tym lepiej.

Posiłek na trasie.

Przed wejściem do Wielkiego Żlebu (Krywańskiego) już wiemy, że nic nie stanie na przeszkodzie w zdobyciu szczytu. Gdy zielony szlak dochodzi do niebieskiego, pojawiają się nieliczni turyści idący szlakiem Staszica. Ubieramy rękawiczki, bo cienka warstewka pierwszego śniegu tego lata chłodzi ręce służące za punkty podparcia. Idąc pierwszy wyszukuję mało widoczną perć, przecieram niebiesko malowane znaki na skałach. Koniec wspinaczki, wyżej już nie można ! Wierzchołek tworzy wygięta w łuk grań o długości ok. 15m. Dziś jest biała.
Widoki szybko się psują wraz z rozmnażającymi się i nadciągającymi chmurami, ale przez ich strzępy zapierają dech w piersiach. Zanim doszli pozostali, wyciągnąłem kanapkę, termos i nagle niespodzianka! Podlatuje i siada obok mnie ptaszek - to płochacz halny; on też osiągnął 2494 m n.p.m. Ostatni na szczycie Stefan nie zobaczył już nic.
Schodzimy w coraz to lepszej pogodzie. Ze zboczy Wyżniej Przechyby wyłania się kapitalna sylwetka Krywania, przyprószona śnieżkiem i oświetlona promykami słońca.
Góra była łaskawa, bo wieczorem do Krakowa wracamy w ciągłej ulewie.

Linia
Powrót
kontur (2 kB)
copyright