Po wakacyjnej przerwie wreszcie mogłam zobaczyć znajomych z koła. Z ZA wybrałam się na Baranią Górę. Na szczęście nie padał deszcz, chociaż chmury złowieszczo nad nami wisiały. Błota i tak było dosyć w drodze. Tyle, że chwilami szlak omijaliśmy szerokim łukiem, bądź wykorzystywaliśmy powalone pnie jako kładkę. Prawie wszędzie spotykaliśmy wiatrołomy, wyschnięte lub wycięte drzewa. Lecz krajobrazy nam towarzyszące były najwspanialszym podarunkiem w dniu dzisiejszym. Widoki wyjątkowo piękne, oddalone góry przykryte chmurami o różnym kształcie i zabarwieniu. Wręcz taniec na niebie. Brak drzew zapewnił nam doskonałą widoczność. Tak pracuje natura. A do tego kilogramy borówek, jeżyn i ostatnie w tym sezonie maliny zjadane po drodze. Prawdziwa uczta dla podniebienia. Na koniec posiedzenie przy piwku w bardzo sympatycznym lokalu w Twardorzeczce. Zrobiliśmy taki ruch, że właściciele dostawiali stoliki w pęczniejącym do granic wytrzymałości ogródku. W otoczeniu motocyklistów przejechaliśmy przez Kraków, by spokojnie zacząć przygotowania do następnej wyprawy.