kontur (2 kB)

"Pasmo Podhalańskie - Orawka"
2008.02.09

Linia
Wycieczkę zorganizował i poprowadził:
Przodownik Turystyki Górskiej Kol: Bartek FLORCZYK
Koła PTTK PPU ZA Hutniczego Oddziału PTTK w Krakowie.

Trasa I:
Okrawka - Podszkle - Żeleźnica - Raba Wyżna
(czas przejścia 5,15 h.; suma podejść: 500 m; 21 pkt GOT

Trasa II:
Przełęcz Bory - Trzy Kamienie - Raba Wyżna
(czas przejścia: 4,45 h; suma podejść: 250 m; 19 pkt GOT)


Monika Idzi:

Siedzę już w ciepłym domku i wspominam dzisiejszą wycieczkę. Jestem pod wrażeniem białych pól. W Krakowie od dawna szaro - buro, w Dolinie Racławski, oglądaliśmy właściwie budzącą się do życia przyrodę, a tu niespodzianka, miejscami nawet zaspy śnieżne. W dużej grupie ruszyliśmy z Okrawki, przeszliśmy spokojnie Danielki, Podszkle. Grupa się rozciągnęła, byłam z Anią na początku i postanowiłyśmy zrobić małą przerwę na śniadanko. Czołówka sobie poszła, troszkę poczekałyśmy na następną grupkę, ale ponieważ zrobiło się na zimno, więc ruszyłyśmy do przodu. Dopóki prowadził nas żółty szlak wszystko było ok., zrobiłyśmy błąd na niebieskim, zamiast kierować się na północ, skręciłyśmy na południe, no i żółtego szlaku już dalej nie było. Doszłyśmy do wniosku, że szlaku nie zauważyłyśmy, więc niebieskim dojdziemy do drogi i stamtąd okazją dotrzemy do Raby. Do drogi doszłyśmy, ale jakie było nasze zdziwienie, bo akurat trafiłyśmy na granicę gmin, z jednej strony Gmina Czarny Dunajec, a z drugiej strony Raba Wyżna, tylko jakoś te gminy powinny w/g nas leżeć odwrotnie. Znajdowałyśmy się na skraju Pieniążkowic. Stamtąd jakiś dobry kierowca podwiózł nas do Raby i dzięki temu zdążyliśmy jeszcze na grzane piwko. I co to znaczy siła sugestii, idąc w złym kierunku, wszystko się nam zgadzało, szlak wiódł skrajem lasu, potem się w nim chował, potem pokazały się zabudowania, wszystko było tam gdzie trzeba. Najważniejsze, że dotarłyśmy na czas, na miejsce zbiórki.

Orawka

Bartek Florczyk:

Pasmo Podhalańskie po raz kolejny nie odkryło przed nami swoich wspaniałych widoków, zachęca nas tym samym do powrotu. A naprawdę warto! Do tego ten klimat, końca świata, ślepej uliczki który mi szczególnie odpowiada. Nie widać tam jeszcze warszawy:))), na razie spotkaliśmy tylko Lodź:))). Ale najbardziej rozczulił widok potężnego pługu wirnikowego. Gdy się zobaczy takiego kolosa człowiek już wie tu musi być pięknie:)))

Konrad Jaskowski:

Dnia 9 lutego odbyła się wycieczka do Orawki. Zwiedzaliśmy przepiękny zabytkowy kościół z XVII wieku. Cała trasa była łagodna, ale za to bardzo długa i męcząca. Widzieliśmy przepiękne widoki górskie. Pogoda była w miarę ładna, choć nie świeciło słońce. Mimo zmęczenia jesteśmy bardzo zadowoleni i gotowi na następną wycieczkę.

Ala Haponowicz:

Orawę zawsze kojarzę z ze spacerowymi, łagodnymi i widokowymi trasami - akurat na taką jesienno-zimową wiosnę jak dzisiaj. Cała polska Orawa leży w kotlinie Orawsko-Nowotarskiej krainy na pograniczu Polski i Słowacji, w kotlinie między Gorcami od wschodu, Babią Górą od północy, Tatrami od południa i ogromnym sztucznym zbiornikiem wodnym (Jezioro Orawskie) od zachodu. Od Podhala oddzielają Orawę Bory Orawskie. Wzdłuż grzbietu Babiej Góry przebiega główny europejski dział wodny, oddzielający zlewiska Morza Bałtyckiego i Czarnego. Najpierw odwiedzamy Orawkę, a w niej zbudowany w latach 1650 - 1656 drewniany kościół pod wezwaniem Jana Chrzciciela, jeden z najciekawszych zabytków architektury sakralnej na Podtatrzu. Tego się krótko nie da opisać - to trzeba zobaczyć albo przeczytać w programie przygotowanym przez Bartka. Cudo. Po wyjściu z Kościoła, zatrzymujemy się jeszcze przez chwilę przed "skrzydlatym" pomnikiem na mogile 2 polskich lotników zestrzelonych nad Orawką we wrześniu 1939 r. i 1010 wystartowaliśmy na trasy. Lwia część załogantów pod wodzą aż 3 naszych przodowników (w tym 1 omc), wyruszyła na dłuższą trasę z Orawki, a my - 8 wspaniałych kobiet w liliowych kapeluszach (w tym i ja) - porwałyśmy cały autobus z przerażonym młodym kierowcą i ruszyłyśmy samotnie na przełęcz Bory (707 m), skąd o 1035 - zgodnie ze wskazówkami Bartka, ruszyłyśmy na zatracenie wzdłuż ściany lasu łudząc się, że może w końcu odnajdziemy ten zapowiedziany w tym miejscu przez niego niebieski szlak. Po chwili jednak zrezygnowałyśmy z wyznaczonego nam przez Bartka kierunku, przeszukałyśmy teren i odnalazłyśmy po drugiej stronie przełęczy niebieski szlak. No i na nic zdały się Bartkowe knowania, że mu przybędzie w drodze powrotnej parę wolnych miejsc w autobusie - zwietrzyłyśmy trop i ruszyłyśmy w bój, taplając się naprzemian to w błocie, to w kałużach, to w śniegu. Ale pogoda była super - wprawdzie słońce miało kłopot z przebiciem się przez chmury ale nie było wiatru, nie padało, widoczność - z czego słynie ta trasa - była zupełnie niezła no i czasu miałyśmy sporo. Za to trasa była wyzwaniem dla świeżo wyremontowanego kolana Lucynki, ale Lucy jest z tych co "gniotsia nie łamiotsia" więc maszerowałyśmy wciąż dalej i dalej - ciągle skrajem lasu, mając rozległą panoramę z prawej strony. Czasami troszkę litowałyśmy się nad Lucynkowym kolanem i pozwalałyśmy jej na parę sekund stanąć lub siąść - ale nie dłużej, bo czas dość szybko umykał, a właściwie nie wiadomo było jak długo będziemy szły w tych warunkach. Po ok. godzinie minęłyśmy górną stację czynnego spytkowickiego wyciągu narciarskiego i zaatakowałyśmy Łysą Górę (808 m) - w terenie nikt jej nie oznaczył więc domyśliłyśmy jej istnienia na podstawie mapy i warunków terenowych. Potem znowu teren zaczął się wznosić - więc domyśliłyśmy się, że to kolejna góra przed nami - Leszczak (858). Zaraz za Leszczakiem minęłyśmy kilka pięknych, widokowych polan (pierwsza z krzyżem), a potem na jakieś gospodarstwo skąd dość stromą i śliską drogą zeszłyśmy do przecinającej nasz szlak szosy wiodącej do Raby Wyżnej. Była tu spora zatoka przystanku PKS z ładną, dużą, nową wiatą i obeliskiem upamiętniającym otwarcie przez Lecha Wałęsę w tym miejscu w 2006 r. "Drogi Solidarności". Tu pozwoliłyśmy sobie na chwilę odpoczynku a potem ruszyłyśmy dalej, by po 15 min. dotrzeć do początku żółtego szlaku, gdzie stykała się nasz trasa i trasa naszych orłów z Orawki i dalej mieliśmy iść razem. Ale - po "zbadaniu zaśnieżonego terenu" - ku naszemu zdumieniu, byłyśmy tu pierwsze!!! Rozsiadłyśmy się więc na zwalonych pniach nasłuchując, czy nasze orły już nie zlatują od strony Żeleźnicy. I usłyszałyśmy, a za moment dojrzałyśmy nadlatującą pierwszą grupę orłów z Ulą "Miechowską", Jasiem Zondiukiem i sporą grupą towarzyszącą. Cała przybyła grupa zatrzymała się przy nas tylko chwilę i odleciała dalej, wykorzystując przetartą przez nasze "ratraczki" (tj. Danusię i Władzię) drogę. My, z pozostałymi dziewczynami, nie doczekawszy się następnych grup, również ruszyłyśmy w dalszą drogę, która na odcinku ok. 15 min. okazała się dość stromą i śliską, ale Lucyna radziła sobie z nią doskonale, a ja w swoich raczkach też. Cały czas spoglądałyśmy za siebie wyglądając dalszych grup naszego koleżeństwa - ale nikt nas nie gonił. Tak przeszłyśmy ostatnie 5 km i dotarłyśmy do mety znajdującej się na parkingu przed kościołem w Rabie Wyżnej. Tutaj okazało się, że niestety nie spędzimy reszty czasu do wyjazdu w jakiejś knajpce, gdyż takowych tu nie ma. Ponoć jest tylko jakaś - wg określenia miejscowych - spelunka. Więc pokornie wylądowałyśmy w autobusie i zanim zdążyłyśmy się znudzić, z różnych stron świata zaczęły zlatywać do mety nasze wymęczone - jak się okazało niektóre dość znacznie zboczone z trasy orzełki, które pomyliły pod Żeleźnicą kierunki i dotarły na metę - wprawdzie w ostatniej chwili - ale na czas!!! Tak więc o 1630 - zgodnie z planem - rozpoczęliśmy odwrót do Krakowa.

Linia Powrót
copyright