kontur (2 kB)

LUBAŃ WIELKI (1022 m) - SZCZEBEL (977 m)
29.03.2008 r.

Linia

W dniu 29 marca 2008 roku wycieczkę na LUBAŃ WIELKI (1022 m) i SZCZEBEL (977 m) przygotował i poprowadził Kol: Robert SZYNAL.

Uczestnicy wycieczki na Lubań Wielki

Proponowane trasy:

Każdy człowiek ma własną bramę, którą wchodzi w nieskończone przestrzenie nieba.
Dla wielu, dla bardzo wielu tą bramą są góry"

Romano E. Corunto


Na trasie

Dorota Boczarska:

Dzisiaj wzięłam udział w kolejnej wspaniałej wyprawie naszego koła. Wraz z innymi osobami przeszłam przez Szczebel na Luboń Wielki. Wędrówka rozpoczęła się po błotnistym terenie związanym z budową autostrady. Na szczyt dotarliśmy w śniegu po kostki i po nieznakowanym szlaku, a właściwie zamalowanym. Tam spotkaliśmy się z miłą niespodzianką. Ogromny kamień ze zdobionym krzyżem, tablicą upamiętniającą papieża dodaje temu miejscu uroku i powagi. Wreszcie dotarliśmy na Luboń - po śliskiej i stromej trasie. A tam imieninowe ognisko. Z powrotem błoto, błoto, błoto... Na dole dowiedzieliśmy się o wypadku naszego kolegi. Dziękujemy organizatorowi Robertowi Szynalowi za pomocną dłoń (doprowadzenie spanikowanej dwójki do schroniska) rozważne i szybkie decyzje, udzielenie natychmiastowej pomocy Stefanowi. Dzięki takiej postawie każdy czuje się bezpiecznie w chwilach zagrożenia.

Ala Haponowicz:

Wstyd się przyznać, ale jeszcze nie byłam na Luboniu Wielkim, którego charakterystyczną z powodu przekaźnika TV na szczycie sylwetkę widziałam setki razy ze wszystkich stron. I wreszcie mam okazję go zdobyć, więc idę. Wybrałam najłatwiejszą ponoć trasę - niebieskim szlakiem z Naprawy (a właściwie z przystanku PKS-Luboń Mały, z wys. 640 m). Trasa była naprawdę lekka, łatwa i przyjemna. Od tej strony właściwie na całej trasie było ok. 20 cm śniegu, sporo błota i kałuż pośniegowych, ale te 460 m (wg mapy) dzielące nas od szczytu Lubonia Wielkiego pokonuje się na odcinku prawie 8 km, więc naprawdę bezboleśnie. Jedynie ostatnie 100 m przed szczytem było strome, ale za to krótkie. Po drodze mieliśmy kilka ładnych miejsc widokowych (Luboń Mały z widokiem na północ oraz Polany Surówki z fantastycznym widokiem na Gorce, Babią Górę, Tatry i cel naszej wyprawy - Luboń Wielki), minęliśmy brzozowy krzyż, postawiony w miejscu katastrofy śmigłowca w r. 1985), dowiedzieliśmy się od tubylców o grasujących tu ostatnio dwóch niedźwiedziach i krwiożerczym rysiu i w końcu zdobyliśmy ten magiczny Luboń Wielki ze swym uroczym, maleńkim i jedynym w Beskidzie Wyspowym schroniskiem, przekaźnikiem TV, licznymi ławkami i stołami dla turystów oraz zadaszonym grillem. Niezawodny Jaś od razu uzgodnił z załogą schroniska sprawę ogniska i od razu popędził je organizować. Po popasie i doczekaniu wszystkich szczebelkarzy lecimy jak ćmy do ogniska i chociaż mży - my schronieni pod wiatą świętujemy naszych solenizantów, zajadając się grillowaną kiełbasą, ciastkami a po łyknięciu rozlicznych talentów rozpoczynamy ogniskowe śpiewy.

Opuszczamy szczyt niebieskim szlakiem wiodącym do Rabki Zaryte. Trasa jest bardzo stroma i błotnista, ale w napotkanym strumieniu tuż przed rabczańską szosą doprowadzamy się, do jakiego-takiego stanu i odnajdujemy nasz autobus, który czeka na nas tuż przy samej nieczynnej stacji kolejowej, w pobliżu ślicznego, drewnianego kościółka. I nagle hiobowa wieść. Nasz kolega Stefan miał bardzo groźny wypadek. Wbrew radom Roberta, który zaraz z rana odradzał każdemu powrót z Lubonia żółtym szlakiem - właśnie tym szlakiem Stefan postanowił wracać z Czesiem do towarzystwa. I niestety już w skałach Stefan przewrócił się i bardzo poważnie zranił sobie kolano. Ale szedł dalej, mimo że rana bardzo krwawiła. Z każdą chwilą było gorzej i szanse dotarcia do autobusu na czas zmalały do zera, więc ok. 17.00 powiadomili Roberta o wypadku. Robert natychmiast pognał do nich z ratunkiem. Dotarł do nich po ok. 30 min. i po opatrzeniu rany całą trójką kontynuowali dalsze schodzenie, ale że nieszczęścia chodzą parami, więc Stefan powtórnie się poślizgnął. Tym razem skończyło się otwartym złamaniem. Nasze chłopaki już sami sobie nie byli w stanie poradzić, więc wezwali GOPR (tel. 112), który już po ok. 20 min dotarł do nich landroverem i zabrał całą trójkę do szpitala w Rabce. Tam Stefana opatrzyli i kazali czekać na transport sanitarny do Krakowa a my wreszcie ruszyliśmy do domu (o 20-tej). W całej tej krwawej historii jest jednak parę plusów. Po pierwsze - dobrze jest mieć towarzysza na trasie i przyjaciół w odwodzie, którzy mimo zmęczenia popędzą z pomocą. Dobrze jest mieć takich organizatorów, którzy nie tracą nerwów tylko działają. Dobrze jest mieć takiego kierowcę jak nasz, który spokojnie (!) czekał z odjazdem nadprogramowe 3 godziny. I dobrze jest mieć takich współtowarzyszy, którzy też nie szaleją, tylko spokojnie czekają na rozwój wypadków. A dla Roberta było to kolejne wyzwanie i sprawdzian umiejętności radzenia sobie w trudnych chwilach. Robercie - jesteś super.

Dzięki. Specjalne podziękowania dla Janka Nalepki za wielką pomoc i wsparcie w trudnych chwilach tej wycieczki.

Robert Szynal





Linia Powrót
copyright