kontur (2 kB)

WIELKI CHOCZ (1611 m)
27 lipca 2008 rok

Linia

W dniu 27 lipca 2008 roku wycieczkę w okolice na Wielki Chocz przygotował i poprowadził: Przodownik Turystyki Górskiej Bartek FLORCZYK.

Wielki Chocz - 1611m

Basia Rosiak:

Wiedziałam, że Wielki Chocz postawi przede mną duże wyzwanie, ale nie wiedziałam, że aż takie. Rzeczywiście trasa II, którą wybrałam, była trudna, dodatkowo po deszczach kamienie śliskie, miałam chwile zwątpienia, czy dojdę. Doszłam i to w bardzo dobrym jak się okazało tempie, przed nami (tzn. mną i Moniczką Lech) było tylko kilkoro innych. Pogoda była przepiękna, wręcz wymarzona, widoki z Chocza wspaniałe i dalekie, naprawdę zachwycające. Zejście wybrałam też wyzwaniowe, 3 godzinne do Likavki. W trakcie tegoż ta przodująca część osób poszła szybszym tempem niż ja, a reszta wędrujących, jak się dopiero dzisiaj od Bartka Florczyka dowiedziałam, wybrali krótsze zejście, do Valaska Dubova, więc chyba nikt za mną nie poszedł, a ja myślałam, że poszło dużo ludzi. Zostałam, więc na szlaku powrotnym sama, nie był najlepiej oznakowany i w dodatku trudny, bałam się zgubić, byłam trochę zdenerwowana już wtedy. Zmieściłam się jednak spokojnie w czasie, a nawet przed i jak zeszłam, okazało się, że nie mogę znaleźć ani autobusu, ani tych osób, które przede mną szły, ani też nikt za mną nie chodził. Już wtedy wiedziałam, że jest coś nie tak, zdenerwowałam się, więc jeszcze bardziej. Ale wciąż liczyłam, że dołączę do tej grupy, która według moich domysłów powinna iść za mną, ale nie szła. Teraz już wiem, że nie zapamiętałam właściwie miejsca postoju autobusu i czekałam w złym, mimo że w tej samej maleńkiej miejscowości. I to był mój drugi poważny błąd - pomylenie tych miejsc. Stałam jednak przy głównej trasie pamiętając słowa przewodnika: w razie kłopotów, czy spóźnienia, stójcie przy głównej trasie, autobus będzie was stąd zabierał. Od razu jak przyszłam ( o 16.30) i zorientowałam się, że coś jest nie tak, poprosiłam stojących niedaleko na parkingu Słowaków, a później Polaków, żeby zadzwonili do przewodnika (ja mam komórkę tylko na odbiór), bez rezultatu, ciągle był sygnał: niedostępny. Skoro tak, to pomyślałam, że Bartek jest jeszcze w górach, może oni gdzieś pobłądzili. Stałam, więc przy trasie, nikt do mnie też nie zadzwonił, teraz wiem, że Bartek nie miał przy sobie mojego numeru komórki, został w jego domu... Kilkanaście minut po 17- tej, (czyli umówionej porze odjazdu autobusu) znowu próbowałam zadzwonić do Bartka, schodząc wtedy z trasy, i pewnie właśnie w tym momencie nasz autokar przejechał, nie widząc mnie, ani ja jego. Czekałam coraz bardziej spanikowana przy szosie, w końcu ok. 17.45 zatrzymał się samochód z polskim małżeństwem, jechali do Cieszyna, byli na tyle mili, że mnie zabrali, pomyślałam, że z Cieszyna już jakoś dojadę do domu. Cały czas ta pani w samochodzie próbowała dodzwonić się do Bartka, bez rezultatu, udało się jej dopiero w Czechach, coś około 20. W tym miejscu, chociaż moje szalone zdenerwowanie się skończyło, bo wiedziałam, że wy już jesteście powiadomieni, co się ze mną dzieje, a ja wiem, że nic się wam nie stało, jechaliście do Krakowa. Beze mnie. I to mogę sobie na spokojnie wytłumaczyć, bo w końcu generalnie to była moja wina i głupota, że źle zapamiętałam miejsce powrotu, aczkolwiek fakt, że nie można było skontaktować się z Bartkiem, a on nie miał w dokumentach wyjazdowych mojej komórki.. W dodatku wracaliście jeszcze o 18-tej do Likavki, po inną zagubiona panią, ale ja już wtedy jechałam do Cieszyna. Może powinnam była czekać aż do oporu przy tej trasie? Pewnie tak. Teraz wiem. Ale bałam się, że się ściemni i co ja wtedy zrobię sama na Słowacji? Jednej rzeczy nie mogę sobie jednak wytłumaczyć: a gdyby to nie była kwestia mojej pomyłki, tylko coś by mi się stało na szlaku. Zwykłe zwichnięcie nogi. Co wtedy miałabym zrobić? Moje doświadczenie jest teraz bogatsze o dwa pewniki, (chociaż wydawało mi się, że przecież to wiem): nigdy nie zostawać samemu na szlaku i słuchać, słuchać, słuchać, co mówi przewodnik. W tym miejscu chciałabym bardzo przeprosić wszystkich uczestników wczorajszej wycieczki, których naraziłam swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem na kłopot, stres, niepokój i w rezultacie spóźniony powrót do domu. Bartka przeprosiłam już dzisiaj telefonicznie, zresztą przeprosiliśmy się oboje. Z Cieszyna dojechałam PKS jedynie do Skoczowa (miejscowość jeszcze przed Bielskiem), tam niestety nic juz nie jechało w kierunku, chociaż trochę krakowskim, a o autostopie myśleć nawet nie chciałam. Zanocowałam w hoteliku w Skoczowie, a na dzisiaj rano miałam stamtąd bezpośredni autobus do Krakowa. I moja "przygoda" się skończyła.

Moniczka Idzi:

Od rana zabrałam się za mało efektowne, acz bardzo potrzebne przetwory na zimę. W końcu miałam dość tej miłej pracy i z przyjemnością usiadłam do komputera. Nie znalazłam żadnych wrażeń, to coś popiszę. Bardzo dziękuję Ali, za mapkę na stronie, to nie to samo, co prawdziwa kolorowa w ręce, ale zawsze coś. Bardzo mnie ten Chocz zmęczył, ale też byłam bardzo dumna, że się na niego wdrapałam (Dzięki Ninka!). Widoki ze szczytu piękne, aż dech zapiera, mają, z czego Słowacy być dumni i jakby ich więcej na szlakach. A patrząc bardziej globalnie, to jak ta Europa wspólna, to może i te góry też troszkę nasze :) Miałam bardzo szczytne plany zejść na dół niebieskim szlakiem do Likavki, ale jak od polany zaczęło się następne podejście to zrejterowałam i chyba dobrze, bo czasu było na styk, a o kolanach wiedziałam, że je mam. Zeszliśmy, więc spokojnie do Walaski Dubowej, spokojnie wypiliśmy piwo, gadając o Wielkim Choczu i niedawnej wyprawie na Krym. Podziwialiśmy jak Franek walczy z niedyspozycją gardła, popijając zimnie piwo i delektując się lodami, i co z tego będzie, Frankowe zwycięstwo, czy leczenie antybiotykami? W autobusie okazało się, że nie jesteśmy w komplecie, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło :) Do następnej wycieczki!!!

Bartek Florczyk:

Bardzo dziękuję Basi Rosiak za obszerną relację na łamach naszej strony, która wyczerpuje temat. Jako moje uzupełnienie chcę powiedzieć, że mój telefon się zepsuł. Niestety w taki sposób, który sugerował mi, że to tylko kłopoty z zasięgiem i za późno przełożyłem kartę sim do innego telefonu. Ocenę całej sytuacji pozostawiam koleżankom i kolegom dziękując im jednocześnie za spokój i wyrozumiałość. Obie panie mające w niedziele perypetie chcę zapewnić o sympatii i życzyć dalszych wspólnych tym razem samych miłych a nie tylko niezapomnianych wrażeń"

Linia
Relacja fotograficzna
Linia Powrót
copyright