kontur (2 kB)

wiking300. (17 kB)

Spływ Kajakowy – rzeką Radomką etap 2

11 - 12.09.2021 r.

na trasie:
Wola Domaniowska - Jankowice Kolonia - Bartodzieje

radomka (34 kB)

Radomka – rzeka, lewobrzeżny dopływ Wisły o długości 115,989 km i powierzchni dorzecza ponad 2000 km². Rzeka wypływa z Lasów Koneckich ok. 4 km na południe od Przysuchy na wysokości ok. 310 m n.p.m.

Program spływu:


Spływ rzeką Radomką
Na trasie : Wola Domaniowska – Jankowice Kolonia – Bartodzieje
11 - 12.09.2021
40 kilometry

radomka01 (114 kB)

Dzień pierwszy

Zgodnie z przysłowiem „Co się odwlecze to nie uciecze” doczekaliśmy się w końcu drugiej części spływu rzeką Radomką. Co prawda z dwu tygodniową obsuwą, ale jednak w sobotni poranek 11 września grupka Wikingów zebrała się na nowohuckiej ulicy Bulwarowej żeby wyruszyć ku kolejnej przygodzie. W porównaniu do poprzedniego spływu tą piękną rzeką który odbył się cztery tygodnie temu i w naszych głowach jest już tylko cudownym wspomnieniem na zbiórce pojawiła się tylko skromna grupka 21 osób w tym trójka „nowych”. Byli to Janina, jej tato Dominik który przyjechał do nas aż z pod Bydgoszczy i długoletni kumpel naszego komandora Ryszarda, Janusz który pojawił się w Krakowie ze Śląska. W związku z tym, że Rysiek wiedział, że grupa będzie mniejsza niż zwykle to zamówił do transportu małego busa. I tu pojawił się problem. Wszyscy mieli standardowe ilości bagażu na dwa dni które za nic nie chciały się zmieścić w niedużym mercedesie. Na szczęście nasz kierowca Marcin który już w zasadzie jest częścią grupy dokonał cudu i zapakował nas wszystkich i wszelkie nasze utensylia do naszego dwudniowego domu na kołach. Kilkanaście minut po godzinie szóstej wyruszyliśmy w ponad trzy godzinną podróż w stronę zapory na Zalewie Domaniowskim gdzie mieliśmy zejść na wodę. Gdy dotarliśmy tam okazało się, że kajaków jeszcze nie ma i będą za ponad pół godziny. Wszyscy zaczęli się szykować do spływu. Rozbierać, przebierać, przepakowywać, zastanawiać się czy będzie zimno czy ciepło. Marzena z którą miałem płynąć zdążyła się wpierw ubrać w piankę, ale już po chwili paradowała w kusych spodenkach w które wskoczyła nawet nie wiem kiedy. Heniu wyciągnął z busa całe zaplecze domowe i zaczął się rozkładać do śniadania.

radomka02 (87 kB)
Śniadanie prawie nad Radomką

I w końcu doczekaliśmy się pojawienia się kajaków. Pan z wypożyczalni dojechał z naszymi łódeczkami nad samą wodę i zaczęło się wybieranie kajaków,wioseł i pakowanie dobytku na pokłady. Jeszcze udało się komandorowi zagonić nas do wspólnego zdjęcia grupowego i zaczęliśmy schodzić na wodę.

radomka03 (119 kB)

Wikingowie

Dwadzieścia minut przed jedenastą byłem z Marzeną i resztą grupy na wodzie i zaczęliśmy kolejny już w tym roku spływ. Na samym początku Radomka przywitała nas mini bystrzem. W weteranach Dunajca wzbudziło ono miłe wspomnienia z kilku tegorocznych spływów. W pięknym słońcu pokonywaliśmy kolejne zakręty rzeki. Ciągle się coś działo i cały czas oprócz rozmawiania musieliśmy się skupiać na tym co się dzieje na wodzie. Ciągle trafiały się powalone drzewa które trzeba było omijać i przepływać pod nimi. Widać,że nikt tu nie przygotowuje trasy specjalnie dla kajakarzy. Zresztą przez dwa dni spływu nie spotkaliśmy na wodzie nikogo innego jedynie na brzegach mijaliśmy czasem mocno zdziwionych naszą obecnością wędkarzy. Prawdziwe emocje i radość z przepłynięcia wzbudził w nas jeden z większych progów. Tam można było poczuć siłę wody i to czy jest mokra. Szczególnie gdy siedzi się z przodu.

radomka04 (107 kB)
Próg i walczący z nim Wikingowie

Niestety był to jedyny taki duży próg przez który dało się przepłynąć. Reszta była już z powodu wielkości nie do przepłynięcia więc bezpieczniej było wyciągać kajaki na ląd i je przenosić. Rzeka co chwila nagradzała nas cudnymi widokami i cały czas byliśmy zaskakiwani kolejnym widokiem za zakrętem.

radomka05 (128 kB)
Radomka

W końcu grupa trafiła na przeszkodę której pokonanie zajęło trochę więcej czasu. Cała szerokość koryta rzeki była zawalona złamanym drzewem. Tylko przy brzegu było wąskie bardzo niskie przejście. Niestety żeby przez nie przepłynąć trzeba było trafić za pierwszym razem. Nam się nie udało i prąd rzeki zepchnął nas w małą zatoczkę z której mieliśmy problem wypłynąć. Za każdym razem gdy już prawie nam się udało wypłynąć ktoś komu nie udało się trafić w dziurę przy brzegu wpychał nas z powrotem do zatoczki. W końcu odpuściliśmy sobie próby wypłynięcia i czekaliśmy patrząc jak wszyscy inni walczą z przeszkodą. W końcu tłok zrobiony przez raptem jedenaście kajaków się rozluźnił i zadecydowaliśmy się przepłynąć. Tym razem wyszło nam idealnie. Przykleiliśmy się burtą do prawego brzegu,a w odpowiednim momencie jako zawias który wepchnął nas dokładnie w środek dziury wykorzystaliśmy konar powalonego drzewa. No i już byliśmy po drugiej stronie.

radomka06 (113 kB)
Z naszej zatoczki cierpliwie obserwujemy walkę innych

Przed nami jeszcze tego dnia był odcinek na który mogliśmy poczuć się jakbyśmy płynęli Amazonką czy inną rzeką płynącą przez dżunglę. Drzewa rosnące wzdłuż brzegów nad cała Radomką roztoczyły baldachim ze swoich gałęzi dający zbawczy cień.

radomka07 (97 kB)
radomka08 (99 kB)
radomka09 (83 kB)

Po pokonaniu „dżungli” w dość przyjaznym miejscu Komandor Ryszard zarządził zasłużoną przerwę. Tu po raz pierwszy tego dnia spotkaliśmy się z problemem który później miał się stać poważną niedogodnością. Atakującymi ze wszystkich stron komarami.

radomka10 (140 kB) radomka11 (129 kB) radomka12 (126 kB)
Odpoczynek

Po przerwie został nam już do przepłynięcia tylko kilkukilometrowy odcinek z jednym dłuższym przenoszeniem kajaków w miejscowości Gulin. Gdzie musieliśmy przy stawach rybnych wynieść nasze kajaki na brzeg. Zafundować im spacer przez most i za młynem ponownie je zwodować z dość stromego brzegu. Tam na szczęście pomagał wszystkim Adam który odpowiednio ustawiał kajaki do wodowania i pomagał wszystkim się zwodować.

radomka13 (123 kB)
Jeden ze stawów rybnych w Gulinie

radomka14 (117 kB) radomka15 (167 kB)
Przenoska dookoła młyna

Stąd już bez problemów płynęliśmy w stronę Jankowic gdzie mieliśmy mieć biwak. Znakiem rozpoznawczym miał być wbity na brzegu baner klubowy Wikingów, ale zamiast niego na małym mostku przez Radomkę witał nas Marcin nasz kierowca. Okazało się, że znalazł na brzegu fajne miejsce na obozowisko i wykorzystując swoje umiejętności dojechał do niego swoim busem przywożąc wszystkie nasze manele. Jeszcze kierował nas gdzie mamy przybić do brzegu i można było uznać, że pierwszy dzień na wodzie został zakończony. Teraz jeszcze zostało rozbicie obozowiska i ogarnięcie się na brzegu. Ci którzy przypłynęli wcześniej i rozbili się jako pierwsi z niedalekiego zagajnika zaczęli przynosić drewno na ognisko. Przyciągnęli go tyle, że starczyło na cały wieczór biesiadowania i później zostało jeszcze żeby rozpalić ognisko również rano. Gdy za linią horyzontu zniknęło słońce całą naszą grupę zaatakowały niezliczone ilości komarów. Nic nie pomagały najróżniejsze preparaty do spryskiwania, wcierania, wylewania i wlewania. Momentami na każdym z nas było po kilkadziesiąt sztuk tych małych krwiopijców. Po prostu musieliśmy zaakceptować ich obecność bo na każdego zabitego małego drania pojawiało się kolejnych kilku. Dopiero gdy przenieśliśmy się bliżej ogniska, a z zapadnięciem ciemności spadła temperatura to zniknęli mali prześladowcy. Przy ogniu zaczęły się wspólne rozmowy w podgrupach, pieczenie kiełbasek i chleba i degustowanie różnych napoi mniej lub bardziej wyskokowych. Najważniejszą częścią wieczoru stały się występy dwójki panów z naszej grupy,Marka i nowego towarzysza Dominika. Obaj przywieźli ze sobą gitary i zagrali na nich wspaniale. Obaj również mają talent do śpiewania. Głos Marka już wszyscy znamy ze wspólnych wypraw i cieszymy się gdy może dla nas zagrać i zaśpiewać,ale gwiazdą wieczoru był Dominik. Gdy zaczynał grać i śpiewać rzewne utwory Wysockiego,Okudżawy czy innego poety to rozmowy przy ogniu co niespotykane dla Wikingów milkły i wszyscy w ciszy cieszyli się głosem „Nowego”. Biesiadę zakończyliśmy już w zasadzie w niedzielę i wszyscy udali się na zasłużony odpoczynek po tym cudownym dniu.

radomka16 (180 kB) radomka17 (154 kB) radomka18 (166 kB) radomka19 (147 kB)

Dzień drugi

radomka20 (158 kB) radomka20 (158 kB)

Dzień drugi naszego wyjazdu na spływ powitał nas słoneczną pogodą tak jak widać na powyższych zdjęciach. Niektórzy byli już na nogach od godziny szóstej, a niektórzy wstawali dopiero gdy ci pierwsi zapomnieli już,że zjedli śniadanie. Od samego początku w obozowisku zaczęła się toczyć debata o tym czy dziś będzie padać i o której i jak bardzo intensywnie. Wiadomo było,że im wcześniej wypłyniemy to większa szansa na to,że nie zmokniemy. Niestety w zwijaniu obozowiska wstrzymywały nas namioty zmoczone przez poranną rosę/mgłę która na nich osiadła. Gdy w końcu udało nam się zwinąć obozowisko okazało się,że nie może z nami płynąć nas Komandor Rysiek. Na szczęście grupa dość szybko się zorganizowała. Pełniącym obowiązki Komandora został Andrzej zwany Neptunem. Nasz mistrz ceremonii wodniackich. Szybko od nowa porozdzielał załogi, żeby nie było problemów z brakującym załogantem, przeprowadził jeszcze krótką odprawę na temat niedzielnej trasy i ruszyliśmy na wodę.

radomka22 (158 kB)
Odprawa
radomka22 (264 kB)
Już na wodzie

Tuż przed godziną jedenastą wszyscy już byliśmy na wodzie i na początku zwartą grupą z prowadzącym Andrzejem i płynącym samotnie w dwójce Markiem który zamykał i był tak zwaną „czerwoną latarnią” ruszyliśmy w dalszą część spływu. Rzeka była przepiękna. Kręta, ciągle meandrująca z mnóstwem odpływów i odnóg. Cały czas trzeba było się pilnować żeby nie wpaść pod jakieś drzewa tarasujące koryto. Ciekawą rzeczą która nas w pewnym momencie spotkała było płynięcie równolegle do mostu. Czyżby jakaś nowa polska myśl inżynierska żeby most zbudować wzdłuż rzeki ? Na szczęście Radomka w pewnym momencie skręciła przepływając pod mostem na drodze szybkiego ruchu S7 i już wszystko było w porządku. Niedaleko od tego mostu w Woli Gutowskiej trafiliśmy na jedną z najtrudniejszych przeszkód do pokonania na tym spływie. Dopłynęliśmy do stopnia wodnego przy stawach rybnych. Nigdzie nie było możliwości dobicia do brzegu i wciągnięcia kajaków. Wszyscy bezradnie pływali z prawej i lewej strony szukając miejsca do przybicia. W pewnym momencie moja przednia połowa załogi Marzena krzyknęła – tam,widzę mostek. Gdzie,ja tylko widziałem nieprzebytą ścianę trzcin,ale mój przedni napęd już wiosłował w miejsce które sobie upatrzył. No chcąc nie chcąc ja powiosłowałem za nią,no w końcu kajaka nie przetnę mogę go najwyżej połamać co już kiedyś udowodniłem na jakimś spływie. No w końcu i ja zobaczyłem małą dziurę w którą ledwie się mieścił nasz okręcik,ale my już nie bardzo. Bardziej przepychając się niż płynąc przez gęstwinę w której zamiast wioseł bardziej przydałyby się maczety w końcu przedarliśmy się na mały staw i ujrzałem mini mostek który okazał się być przepławką między stawami. Dobiliśmy do niego i Marzena desantowała się z trudem na brzeg w celach poszukiwania lepszego miejsca do lądowania. Za nami wpływały na stawek kolejne obsady. W końcu znalazło się bardziej przyjazne miejsce do lądowania i wzajemnie sobie pomagając wszyscy wciągnęliśmy kajaki na brzeg. W międzyczasie ktoś znalazł miejsce gdzie można się było ponownie zwodować. W czasie krótkiej przerwy Andrzej przeczytał nam fragment przewodnika z którego wynikało, że kolejny odcinek rzeki będzie wręcz nudny i mało ciekawy. Oj miał się taki okazać, aż za bardzo się na nim „nudziliśmy”.

radomka22 (264 kB) Potężny próg wodny który tak urozmaicił nam spływ

radomka25 (151 kB)
Miejsce lądowania przy pokonywaniu progu i nasza „Czerwona Latarnia” czyli Marek

Gdy w końcu wszyscy pokonali już próg i trochę wypoczęli ruszyliśmy w dalszą drogę tym „nudnym” odcinkiem rzeki. Płynęliśmy faktycznie łatwym pozbawionym przeszkód odcinkiem. W pewnym momencie dopłynęliśmy do resztek jakieś konstrukcji która kiedyś była nad rzeką. Nie wiadomo czy był to kiedyś mostek czy jakaś instalacja hydrologiczna służąca okolicznym stawom. Teraz była zawalona starymi połamanymi konarami i innymi śmieciami które przyniosła woda. Jedyne miejsce do przepłynięcia było przy prawej stronie tego czegoś. Idealnie udało nam się wpłynąć w kanał utworzony prze śmieci i zakręcić na ostro w stronę wylotu. Wtedy zobaczyliśmy coś czego nie było widać przed skręceniem. Niby było przejście, ale zawalone konarami drzew. Krótki okrzyk Marzeny – padnij i już leżeliśmy zsunięci na dno kajaka, a woda nas niosła przez dziurę. Jeszcze w szalony sposób wywijałem wiosłem żeby się zmieścić między konarami i nie urwać głowy przedniej części załogi naszego kajaka. Uf udało się. Prąd mocno ciągnął nas w dół rzeki. Wyhamowaliśmy i stojąc w dryfie patrzyliśmy co dalej. Następni wpłynęli w Wyrwę Basia i Piotr. Oni niestety nie mieli tyle szczęścia co my i nie trafili idealnie. Ich kajak zablokował się w wyrwie. Marzena i ja popłynęliśmy walcząc z prądem w ich stronę. Niestety nim dotarliśmy do nich nurt rzeki zaczął powoli zatapiać ich kajak. Zdążyliśmy jeszcze tylko odebrać od nich rzeczy i wiosła nim ich kajak doznał pełnego zanurzenia. Na szczęście załoga zdążyła się bezpiecznie ewakuować na chybotliwą konstrukcję zbudowaną przez rzekę. Piotr później podkreślał, że to nie była wywrotka. No w sumie obiektywnie na to patrzeć to nie była. Ich kajak pełniuteńki wody powoli spływał sam w dół rzeki. Myśmy zostali przy wyrwie żeby pomagać kolejnym załogom. Na szczęście nikt już nie miał większych problemów i reszta ekipy pokonała przeszkodę bezpiecznie. W międzyczasie naszych rozbitków przyjął na pokład Marek samotnie płynący w dwójce,a wpół zatopiony kajak został przechwycony przez resztę załóg. I tu czekała nas kolejna „nudna” przygoda. Okazało się,że nie ma gdzie dobić do brzegu żeby opróżnić kajak z wody. Czekała nas żmudna zabawa z wybieraniem wody ręcznie przy pomocy obciętych butelek robiących za czerpaki. Zrobiliśmy tratwę biorąc między dwa kajaki ten utopiony i powoli dryfując z prądem wybieraliśmy na cztery ręce wodę z kajaka. Pół godziny i nie wiadomo ile wybranych butelek później kajak odzyskał pływalność,a Basia z Piotrem odzyskali swój „okręcik podwodny”. Niestety zdjęć z powodu uczestnictwa w tej „rutynowej” i „nudnej” akcji ratunkowej nie zrobiłem żadnych. Więc musicie uwierzyć mi na słowo. W sumie do końca dnia już nie spotkało nas nic „nudnego”. Trafił się tylko jeszcze jeden próg. Łatwiutki z wąskim podejściem w które jeżeli by się nie trafiło to od razu lądowało się w odwoju. Na szczęście nikt tak nie skończył. Jeszcze po jego drugiej stronie Marzena pokazała całej grupie jak szybko można się zwodować bez zbędnych trudności. W mniej niż trzydzieści sekund zjechaliśmy do wody prosto z brzegu,że aż Darek porównał nas do zespołów zmieniających koła w Formule jeden. No i w zasadzie koniec przygód na dziś. Jeszcze po drodze z jednego mostu pozdrawiał nas „uziemiony” tego dnia Komandor Ryszard razem z Marcinem.

radomka26 (87 kB)
Znajome sylwetki na moście. Czyżby ktoś się za nami stęsknił ?

radomka27 (82 kB) Wyczekujący nas Komandor i Marcin

Niestety na tym ostatnim odcinku złapał nas w końcu wiszący od dłuższego czasu w powietrzu deszcz. Przez chwilę nawet intensywny,a gdzieś daleko od nas niebo mruczało daleką burzą. Na szczęście po kilkunastu minutach przestało padać,a mu już spokojnie dopłynęliśmy do znanego nam już miejsca pod mostem w Bartoszycach gdzie startowaliśmy do poprzedniego spływu. Jeszcze tylko uporządkowanie i doczyszczenie kajaków żeby nie było wstydu przy oddawaniu i mogliśmy się przebierać i pakować w drogę do domu.

Cudownie spędzone dwa dni w dobrej kompanii ludzi kochających przygody.
Co spływ tworzymy coraz bardziej zgraną współpracującą ze sobą ekipę. Nikt nikogo nie zostawi bez pomocy. Każdy może liczyć na drugiego „Wikinga”.
BYŁO SUPER DZIĘKUJĘ

Andrzej „Szczypiorek” Pieniążek

RElacja fotograficzna - Janina Klęska i Dominik Klęski
Powrót

copyright