kontur (2 kB)

wiking300. (17 kB)

Spływ kajakowy Czarną Nidą

01 - 02.08.2020 r.

czarna-nida (164 kB)

Czarna Nida, Morawica - rzeka w środkowej Polsce, lewy dopływ Nidy o długości 63,8 km i powierzchni dorzecza 1224 km². Płynie przez Góry Świętokrzyskie i Pogórze Szydłowskie, w województwie świętokrzyskim. Rzeka powstaje z połączenia cieku źródłowego Belnianki oraz Lubrzanki, koło wsi Marzysz. Wikipedia

mapa (64 kB)

Program spływu:


czolowe (189 kB)

Wyścigi z bobrami na Czarnej Nidzie

W maseczce na spływ? Czemu nie? Dla Wikinga nie ma rzeczy niemożliwych. Gdzie tym razem? Czarna Nida, czyli świętokrzyskie. Jaka to rzeka? Prezes Rysiek mówi, że łatwa. Tylko… dla kogoś kto przepłynął ponad 10 000 km i to na różnych rzekach świata - w Peru, w Niemczech, Czechach, na Słowacji, Węgrzech, Łotwie, Litwie, Rumunii to… wszystko jest łatwe. Ocenimy sami. O 6.30 ruszamy przez zaspany jeszcze Kraków na spotkanie z naturą. W czasach zarazy to tak potrzebne. Autobus duży, 12-metrowy, nas tylko 26, więc każdy siedzi jak chce. Iwonka przytula się do gitary, uderza w struny i zaczyna kultową piosenkę „Wiosło mam za żonę…”. Justynka rozdaje śpiewniki i nasze głosy się jednoczą, wibrują w powietrzu, przytulają się - skoro nadeszły takie czasy, że my przytulić się nie możemy - i biegną kolejne zwrotki. Czas szybko mija. Niepokoją chmury za oknem. Przecież miało być słońce! Komandor mówił – nic nie bierzcie – ciepło ma być. No i nie wzięliśmy. Na postoju obudzeni zimnem patrzymy na siebie z lękiem – co to będzie? Nikt nic nie ma. Ja też mam tylko jeden polar. Nie najgrubszy, niestety. W wiejskim sklepie, w kolejce po bułki i wodę, słyszę szept koleżanek za plecami:
- Ania, Ty, a tu nie ma kurtek?
Nie ma. Lęk zażeramy pączkami, które sprytnym okiem wypatrzył Andrzej-Neptun w obwoźnej pączkarni. I w drogę.

Miejsce startu to Marzysz II. Rejestrujemy otoczenie: wąskie zejście do rzeki tuż za mostem, niski stan wody – oj! będzie targanie kajaków. Kapoki gotowe, kajaki przydzielone, partnerzy zaakceptowani. Jacek z Anią fajnie wyglądają w koszulkach Wikinga z pieskiem w kajaku. Ich Tinka ciekawie patrzy na świat zza burty. Zachwyca Iwonka z Erykiem – surowość rogów na głowie Iwonki złagodzona jest kwiatem na czapce, a gdy ściąga maseczkę to uśmiech spod rogów urzeka.

zdjecie 1 (98 kB)

Zejście na wodę wszystkich załóg zaczyna się od ciągnięcia kajaka po mieliźnie. Komandor patrzy na nich z góry, z mostu i ze śmiechem mówi:

- Patrz, idą jak gąski kolejno…
Rzeczywiście pięknie odcinają się żółto-czerwone kajaki od soczystej zieleni brzegów, oddalają się równiuteńko - jeden za drugim. Minęła godzina 10.00, gdy ostatni kajak został zwodowany. To komandor i Beata. Patrzę z mostu jak znikają za zakrętem, nad nimi zamyka się zieleń.
- To tylko 18 km. Liczę w głowie – przy prędkości 5 km na godzinę plus godzinę przerwy na plażowanie to za 5 godzin powinni być, czyli po godz. 15. Przecież rzeka łatwa.

Taka adrenalina, że szok

Jedziemy na metę pierwszego dnia, czyli pole namiotowe Nida 24. Kierowca sprawnie manewruje autobusem po wąskich, krętych wiejskich drogach, machamy do dzieci patrzących szeroko otwartymi oczami na autobus podskakujący na dziurach. Jesteśmy na polu Nida 24 u pani Kasi. Tu nasi dopłyną po południu. Wokoło duży ruch. Odpoczywamy – sosny pachną żywicą, wiatr chłodzi, a słońce pali do bólu.

- Dzisiaj od nas wyszło na wodę 400 osób, dobrze, że mogą startować z różnych miejsc, to nie ma zatorów na rzece. Woda dziś opadła, jeszcze wczoraj był wyższy stan. Niestety wycięli drzewa na rzece, łatwiej płynąć, ale nie każdy klient lubi rzekę bez przeszkód – mówi pani Kasia wypożyczająca kajaki.

O 17.30 pierwszy na metę przypływa Tomaszek z Torunia. Nasz przyjaciel poznany na spływie na Litwie. Za nim Ania z Władziem. Zmęczeni, ale szczęśliwi. Władek stwierdza:

– Niski stan wody, chyba z 10 razy wysiadałem z kajaka. Rzeka podobna do Drzewiczki.

Ania dodaje:

- Jesteśmy pierwszy raz w tym roku, ale daliśmy radę.
Za nimi dopływa Dawid. Ostrzega mnie:
- Nie czekaj na nich, godzinę byli w knajpie na obiadku, szybko nie przypłyną.
Na mecie pojawia się Andrzej i Grażynka. Andrzej dzieli się wrażeniami:
- Ostatni odcinek stał się wymagający, fajne bystrza, dużo przewężeń, dużo dużych kamieni, a szczególnie tuż przed samą metą. Myślę, że kogoś sponiewiera. Przepiękna rzeka. Niedoceniona chyba. Porównuję ją do rzek mazurskich jeżeli chodzi o roślinność. I to mnie zdziwiło. Pięknie zarośnięte brzegi, płynie się trzcinowiskami, przebija przez grążele, to jest tak jakbyś płynęła Rospudą, Czarną Hańczą. To mnie zaskoczyło, bo to rzadkie zjawisko w tej części Polski. Za moment dopływa Ania z Jackiem i Tinką.

zdjecie nr 2 (147 kB)

I pierwsze emocje:
- Szok. Po prostu tak ciężka trasa, ale kapitalna. Wiesz… jest taka adrenalina, że szok! Najbardziej się podobały wodospady, trudne były przenoski, a wkurzało? Przedostatni wodospad był najgorszy, był tak ciężki, dobrze, że Kasia z Piotrem pomogli nam, bo inaczej byśmy sobie nie poradzili – mówi Ania.
Daniel, pełniący na tym spływie rolę osobistego rycerza Wiesi, podsumowuje:
- Wiesia była rewelacyjna, dawała z siebie wszystko. Trasa ciężka, dużo powalonych drzew, dużo bystrzy, ale ciekawie. Było ciężko, ale fajnie.
Śmiech niesie się po wodzie. Iwonka dobija do brzegu i mówi z zachwytem:
- Przepiękny spływ. Porównałabym do Mierzawy. Kwiaty fioletowe… Nigdy tych kwiatów nie zapomnę. Przepiękne. Stopień trudności w skali od 1 do 6 – to cztery. Eryk jak ping-pong wyskakuje z kajaka i wskakuje z powrotem. Czuje rzekę.

Chłopaki wyciągają kajaki na brzeg, dziewczyny odpoczywają, łapią oddech ulgi, bo meta. Patrzę, a tu Marek zaprzągnął Marzenkę do ciągnięcia kajaka pod górkę, na brzeg. Jakże to tak? Marzenkę?
- Marek, nie wykorzystuj Marzenki, toż to niezgodne z tradycją, ona jest ozdobą kajaka, ma opalać paznokcie – krzyczę za nim.
Nie reaguje. Baba swoje, a chłop swoje.

zdjecie nr 3 (183 kB)

Za chwilę podpływa Marta z Edkiem, spaleni słońcem, roześmiani. Edek wychodzi, by zacumować, chwila rozluźnienia i… wpada do wody. Pośliznął się na kamieniach. A buty z pianki popłynęły. Patrzymy z żalem jak są coraz dalej i dalej niesione nurtem. Pani Kasia z brzegu rozkazuje Edkowi:
- Do kajaka. Proszę płynąć za nimi. Za 3 minuty jest powalone drzewo. Tam się zatrzymają. No już!
Edek posłusznie wsiada i płynie sam, znika za zakrętem. Czekamy. Po chwili wraca z triumfalnym uśmiechem. W ręce trzyma but i macha do nas. Znalazł. Niestety tylko jeden.

Ech Edek, poszalej!

zdjecie nr 4 (147 kB)

W centrum placu komandor wbił flagę Wikingów, dominuje nad otoczeniem, powiewa szarpana wiatrem. Nagle niespodziewanie pojawia się Patryk – Partner Niezbędnik z kajaków – czyżby w drodze z gór wpadł odwiedzić Wikingów? Ale wysokie góry tak daleko… a na niskie nie opłaca mu się zakładać butów górskich. Niestety, jak niespodziewanie się pojawił, tak niespodziewanie zniknął.

Do godz. 19 wszystkie załogi są już na brzegu z wyjątkiem jednej. Nie ma Johnnego i Basi. Uspokaja nas telefon od Basi z informacją, że idą brzegiem. Dotarli do obozowiska o godzinie 21.45. A my przy ognisku w gaiku sosnowym. Ognisko płonie. Trzaskają drwa w ogniu, pachnie kiełbaska na grillu. Grażynka kroi wiejski chleb. To jej mąż Andrzej–Neptun podarował prezesowi ogromy bochen wiejskiego chleba ze słowami: – Oby Wikingom nigdy chleba nie zabrakło. Chleb tak inny w smaku, pyszny. Do tego smalczyk Kaśki, ogórki na ostro, jajka w majonezie. I gdzie nam będzie lepiej? Potem gitara, urodzinowe petardy biegnące w niebo dla Ani Ryśkowej i Edka. I śpiew, między innymi:


Ech Edek, poszalej
Garściami bierz co chcesz
Takie życie stary
Takie jest!
zdjecie nr 5 (63 kB)

Edek szaleje. Przy świetle czołówek rozpoczyna tańce nocne między drzewami, wiruje z Anią, z Beatą. Nad nimi gwiazdy. Iwonka śpiewa, Beata razem z nią. My dołączamy do śpiewu. Przydają się śpiewniki przygotowane przez Justynkę. Jest zimno, coraz zimniej. A my blisko ogniska, coraz bliżej. Siedzimy ciasno, coraz ciaśniej, by było cieplej. Para idzie z ust – tak zimno. Temperatura plus 13, ale odczuwalna musi być dużo niższa. Bez końca trwają noce Polaków rozmowy. Ja wymiękam o 2.00 i idę do namiotu. Dygotam zębami w polarze i śpiworze przeznaczonym do minus 11 stopni. Owijam śpiwór folią termiczną i po chwili czuję, jak ciepło wraca do mnie. Zasypiam. Na placu boju zostaje Iwonka, Marek i Piotr.

Nowy dzień wstaje

Budzą mnie rozmowy. Jednotematyczne – jak zimno! Jak zmarzłam! Jejku! Jakby namiot rozmawiał z namiotem – dobiegają głosy z różnych stron. Patrzę na zegarek. Jest 7.15. Wychodzę powitać dzień. Andrzej–Neptun siedzi na krzesełku, gotuje wodę na butli i z uśmiechem stwierdza:
- Jaki to piękny widok, jak wczorajsi bohaterowie dzisiaj wstają.
Obok Basi jest namiot Marzenki. Nieco w nocy zmienił kształt. Wygląda jakby ktoś w niego wpadł. Śmiejemy się – adorator chciał wejść przez szyberdach, tylko go nie wyciął. Kto to? – oto jest pytanie.
Marek czuje się nieswojo porzucony przez Marzenkę. Bo Marzenka płynie sama. Ma doświadczenie. Da radę.
Beata ogarnia wspólne śniadanie, Marek zaglądając do menażki Basi komentuje:
- Jesz owsiankę z takim apetytem jak siła razy gwałt.
Kinia zdominowała pole namiotowe zapachem kiełbasy na jajecznicy (dokładnie w takiej kolejności), dostało się i nam. A Johnny rzuca w przestrzeń pytanie retoryczne:
- Czy te komary nie śpią w nocy?

zdjecie nr 6 (150 kB)

Komandor uroczyście wręcza Erykowi i Adrianowi książeczki kajakowe Polskiego Związku Kajakowego. Cieszymy się, bo młodzi czują rzekę, wpisali się w naszą grupę i co najważniejsze - obniżą średnią wieku Wikingów.
Powoli się pakujemy, co niektórzy już szykują się do zejścia na wodę. Rysiek na mapach pokazuje i objaśnia trasę spływu, on jeszcze nie płynie, trzeba podjąć decyzję co z zaginionym kajakiem.
W rozmowach przy kawie wracamy do historii Johnnego i Basi…

Zaginieni w akcji, czyli historia jednego kajaka

- Nie spieszyliśmy się, to nie wyścigi, dużo zwałek, mielizny, przeszkody, to zabierało czas. Płynęliśmy powoli… - opowiada Johnny.
O tym, że ma swój sposób na płyniecie kajakiem wszyscy wiedzą, po prostu nie lubi wysiadać z kajaka, nawet na przeszkodach.
- Robiło się szaro, widoczność była ograniczona to poczułam lęk. Ale płynęliśmy dalej. Zaczynało się coraz bardziej ściemniać. Nagle koło kajaka, tuż przy nas, przepłynęły jakieś dwa zwierzaki. Duże. Wystraszyłam się i oznajmiłam, że dalej nie płynę. Wyciągnęliśmy kajak na brzeg, pamiętam - były tam huśtawki i polana ogrodzona drutami. Wyszliśmy na ulicę złapać stopa. Zaskoczyło mnie to, że stałam w kapoku, mokra, na środku jezdni, machałam, że potrzebuję pomocy, a auto mnie ominęło. A gdybyśmy naprawdę byli w sytuacji zagrożenia życia? Zatrzymała się potem młoda dziewczyna, nie przeszkadzało jej, że jesteśmy mokrzy, odwiozła nas na pole namiotowe – uzupełniła Basia.

Rano Johnny dzięki uprzejmości Jacka pojechał z nim na poszukiwanie kajaka. Zrobili 30 km, jeździli godzinę. I nic. Nie ma. Jak go znaleźć – biliśmy się z myślami, bo oni wczoraj w stresie i zmęczeniu nie zaznaczyli, gdzie go zostawili.
Ania komentuje:
- Zdjęłabym majtki i powiesiła na krzaku.
Słusznie. Tylko… inaczej ocenia się rzeczywistość po odpoczynku i na luzie.
Johnny nie odpuścił, przeszedł brzegiem kilometr po pas w chaszczach i pokrzywach. Nie ma. Cóż? Trzeba będzie wyskoczyć z kasy, czyli zapłacić za kajak. Pora schodzić na wodę, słońce zaczyna przypiekać. W załogach mała zmiana. Marzenka płynie na jedynce, a Basia z komandorem.

Johnny zostaje ze mną i kierowcą. Szukamy lokalnych atrakcji. I telefon od przyjaciela. Najpierw dzwoni do mnie Wiesia – jak tam Johnny? Cóż mam jej powiedzieć… poszliśmy na dwukilometrowy spacer po Skansenie Wsi Kieleckiej. Johnny zanim wypalił jednego papierosa to już zdążył zauroczyć sześć kobiet, przybyłych tam znad morza. Agitował do zapisania się do Wikingów. Potem drugi telefon od przyjaciela. To Marta. I krótka informacja. Znalazł się kajak. Ulga. Szczegółów dowiadujemy się na mecie. Bohaterką dnia jest Marzenka.

zdjecie nr 7 (101 kB)

Opowiada:
- Otóż… 2 sierpnia wyszłam z zakrętu. Była godzina 12.20. Zobaczyłam samotną plażę z drzewem i tam był porzucony kajak. Telefon. Basia po podaniu cech charakterystycznych kajaka potwierdziła, że tak, to on. Zagubiony w akcji kajak się znalazł i nastąpiła akcja reanimacja. Były dwa kajaki i dwa Andrzeje przypłynęły i zaczęła się dywagacja kto się przesiądzie do kajaka. Poświęcił się Andrzej i Kinga. Kinia pierwszy raz płynęła sama w kajaku. Dzięki tej akcji zaznała smaku pływania samemu.

Po złożeniu faktów do kupy okazało się, że Johnny i Basia przepłynęli wczoraj metę o 5 km za daleko.

To były bobry!

Wszyscy zastanawiali się co to za zwierzaki towarzyszyły im w wodzie. Po opisie Basi chłopcy stwierdzi, że to bobry. Dziewczyny potwierdziły, że widziały żeremia bobrowe.
Kaśka i Piotrek też mieli spotkanie z bobrem.

zdjecie nr 8 (158 kB)

- Spotkaliśmy bobra w rzece. Piotrek się ucieszył. Ja pierwszy raz w życiu widziałam bobra jak płynie. Fajnie to wygląda, bo ma na wierzchu zęby – opowiada Kaśka.
I podsumowuje drugi dzień spływu:
- Drugi etap łatwiejszy. Tu dominowały pniaki pod wodą, niewidoczne, często w zamulonych miejscach, takich, gdzie nie chciałabyś wpaść. Parę razy zawiesiliśmy się na takim pniaku. No i wodospad pod mostem, gdzie łatwo było o utratę panowania nad kajakiem z uwagi na wystające kamienie i wartki nurt. My kajak przenieśliśmy, ale widziałam jak bohaterski Andrzej Kingi spływał tamtędy radośnie. Z tego co słyszeliśmy nie każdy jednak miał tyle szczęścia. Zaskakujące jest zróżnicowanie tej rzeki od bystrz z dużymi kamieniami po oazy spokoju zasłane liśćmi grążela żółtego. Najbardziej jednak podobały mi się odcinki puszczańskie z całą tą ich mroczną tajemniczością.

O 17.50 ostatnia osada dotarła na metę do Brzegów. Meta to piękna, piaszczysta plaża. Korzystamy z Basią i kąpiemy się w wodzie. Spaleni słońcem, zmęczeni fizycznie, ale radośni z obcowania z naturą wracamy do Krakowa. W autobusie biegną opowieści o bobrach.

Ewa Bugno (Pirania)

Relacja fotograficzna - Ewa Bugno

Dzień pierwszy
Dzień drugi
Powrót

copyright