kontur (2 kB)

Ogólnopolski Młodzieżowo-Rodzinny
Spływ Kajakowy Wisłoką do Pilzna

16 - 17 czerwca 2018 r.

wiking300. (17 kB) wisloka01 (98 kB)

Trasa spływu

16-czerwca (108 kB) 17-czerwca (106 kB)

Trasa łącznie: 31 km

wisłoka (123 kB)

Tajemnice spływu do Pilzna,
czyli co Wiking robi, gdy nie wiosłuje

Czym się różni Wiking od Wędrowca czy innego turysty górskiego? Podobieństw jest wiele – plecak, uśmiech o poranku, żądza przygody. A różnice? Wodoodporny worek odcinający się oczonielubną pomarańczą lub zielenią wśród szarości zaspanego miasta.

Uśmiech na dzień dobry

Godzina piata, minut trzydzieści. Na miejscu odjazdu jest już pierwszy Wiking. To Leszek i to pół godziny przed czasem. Potem widać zbliżający się jasnoniebieski wór i uśmiech od ucha do ucha. Znad tobołków wyłania się Andrzej – osobisty ratownik Rusałek.

foto 1 (141 kB)

Za nim uśmiechnięty komandor Ryszard macha białym plastikowym bukłakiem w rytm kroków. Iwonka wesoło gramoli się z auta, bo torba, saszetka, gitara, ogromny śpiewnik Grzesia. Schodzą się następni. Stos bagaży rośnie. Jest już niemal wielkości busa. Kierowca jakimś cudem upycha wszystko i ruszamy na spotkanie z przygodą.

Po drodze postój na śniadanie i kaweczkę. Z Ewcią jemy jajecznicę na boczku rozmiar XXL przewidując, że to pewnie będzie jedyny ciepły posiłek w ciągu dwóch dni. Nie doceniłyśmy Zarządu klubu, bo w drodze powrotnej mieliśmy (w cenie) obiad. To po dwudniowym wyposzczeniu była superniespodzianka.

Potem lustracja facetów w autobusie. Który to najlepszy wilk morski i której się trafi? Tych najlepszych nie było wielu, więc Iwonka zaproponowała: - Ewa, płyniemy razem, ale tym razem ja z przodu. Jak żywe stanęło mi w pamięci nasze podtopienie na poprzednim spływie. Brrrr..... Ale cóż było robić? Zgodziłam się myśląc, że albo przełamiemy albo utrwalimy pecha.

Szybko dojechaliśmy do Krajowic. Z tej miejscowości był start Ogólnopolskiego Młodzieżowo-Rodzinnego Spływu Kajakowego. My Wikingowie wpisaliśmy się w nazwę, jesteśmy „starszą młodzieżą”, biorąc pod uwagę średnią wieku, i wodniacką rodziną. Spotkanie z Pigmejem – legendą rzeszowskiego PTTK, miłe, bo z daleka krzyczał: - „Pirania, pamiętam Ciebie”, potem rozmowy na szczycie, czyli pogaduszki komandorów. I śmiechu co niemiara, bo startujemy spod mostu. Co niektórzy przesądni biadolili: - Byle nie skończyć pod mostem.

Tego Agnieszka nie przewidziała…

wisloka00 (211 kB)

Tym razem pierwsze wybieramy kajak dwa razy sprawdzając, czy ma oba uchwyty. Iwonka stawia na czerwień. Pasuje do nas. Czerwony kajak, czerwone wiosła, czerwone kapoki. Ewcia miała płynąć z Michałem (Misiem), czego ogromnie jej zazdrościłyśmy, ale okazało się, że Michał wybrał jedynkę. Dlaczego? Zawsze miał partnerkę i długo przed spływem było licytowanie, która go wywalczy. Czyżby jego Agnieszka, nieobecna tym razem, zasugerowała mu samotność w kajaku dla bezpieczności? O jakże się myliła.

Samotny Misiek stał się centrum zainteresowania, nie tylko dlatego, że świetnie opowiadał ciekawostki ze spływów, a potem kawały, ale również z tego powodu, że miał zaopatrzenie żywnościowe w kajaku między kolanami. Atrakcją spływu stały się żelki misie podawane przez Misia.

Znudzony powodzeniem przeobraził się w ochroniarza. Płynął przed nami czytając wodę i wskazywał kierunek. Bywało, że zaskoczone osiadłyśmy na kamykach, kiedy on spokojniutko przed nami przepłynął. Cóż, razem z Iwonką ważymy dużo więcej niż Misiek sam, to takie wpadki były naturalne.

Co komandor robi pod wodą?

foto 3 (111 kB)

Przed nami pływający most pontonowy, o którym mówił Pigmej. Niebezpieczne miejsce na Wisłoce. Stoimy w kolejce do przenoski trzymając się liny ponad głową. Patrzymy jak inni przed nami, zapierając się nogami, ślizgają się po trawie i pchają kajaki pod górę. Wąsko, ciężko, trudno. Co to będzie? A po moście jadą samochody bryzgając błotem na prawo i na lewo. Andrzej – mąż Eli, do tej pory wielkiej spokojności człowiek, przeobraził się w supermena – wyręczał kobiety w taszczeniu kajaka prawie pionowo na most. Na górze stał „Szczypiorek” i odbierał kajak przeciągając go przez szerokość mostu. Kto to jest Szczypiorek? To gość zaliczany do superfacetów, ale niemieszczący się w kręgu naszych zainteresowań, bo niestety, za młody. Szkoda. Dzięki naszym supermenom prawie bez wysiłku pokonałyśmy most pontonowy. Wodowanie i dalej. Rzeka szeroka, szybkiego nurtu brak, głęboko, więc płyniemy spokojnie. Dobijamy do brzegu, by poczekać na swoich. Błędy z poprzednich spływów uczą – teraz pilnujemy się, by być w zasięgu wzroku grupy. I wieści szybko rozchodzą się po wodzie.
     - Rysiek wpadł – mówią jedni.
     - Fala go zalała i przewróciła – dodają inni dopływając do nas.
     - Traktor jechał mostem pontonowym i zrobił falę – słychać nowe wieści.
     - To nie traktor, to tir, a Rysiek – fik pod wodę – na spotkanie z Neptunem.
     - Był zamykającym i ustawił się równolegle do mostu, a przejeżdżający tir zrobił falę, która w sekundzie Ryśka pochłonęła – wyjaśniają inni.

Lęku nie ma, bo Rysiek jest naszym Guru, mistrzem wody. Jest tylko ciekawość co Ryszard robił pod wodą, jak sobie poradził. I żal, że się tego nie widziało, nie zrobiło zdjęć.

Po chwili nadpływa Rysiek. Wygląda jak młody bóg, jakby tak po prostu po drodze wpadł do Neptuna na słówko.

Ruszamy dalej. W oddali odcina się polska flaga. To meta. Szkoda. Dla nas mało. GPS pokazuje niewiele ponad 15 km. Z chęcią popłynęłybyśmy jeszcze. I pomyśleć, że kiedyś przepłyniecie 15 km wydawało się osiągnięciem. Pomysł Iwonki był super. Siedząc z tyłu kajaka odczułam, że kajak mnie słucha, nauczyłam się panować nad nim, nie było wywrotek, porywania przez nurt – tylko… czysta przyjemność.

Handel obwoźny, czyli Polak potrafi

foto 4 (208 kB)

Schodzimy na brzeg. Rozbijamy namioty. Nad naszym przywieszamy z Iwonką napis: Rusałki. A co? Żar leje się z nieba. Rozgrzane powietrze parzy. Nie ma czym oddychać. Picie jest jeszcze, ale o temperaturze prawie wrzenia. Wymyślam, że wodę i piwo wrzucimy do reklamówki i schłodzimy w rzece. Ustalamy kolejność pilnowania.

Michał patrzy z politowaniem i stwierdza, że kierowca pojedzie do sklepu po zakupy. Robi listę. Fajnie ona wygląda, bo przy każdym zapisanym wyrazie – epitet: zimne. No i pojechali. Michał, kierowca i tragarze. A my czekamy. Mija pół godziny. Jeszcze ich nie ma. Mija godzina. Nic. Mija następne pół i dalej nic. Pragnienie sięga zenitu, mamy ochotę ich obedrzeć ze skóry, bo zapewne poszli do karczmy na żarełko. A my zasuszone leżymy na trawie totalnie bez sił i marzymy o czymkolwiek zimnym. Wracają. Wreszcie. Wściekamy się. Obwąchujemy czy pachną dobrym jedzeniem. Tylko piwem. Wybaczamy. Michał wyjaśnia, że sklep był bardzo, bardzo daleko – tam, gdzie halny ma pętlę, tam, gdzie wrony zawracają. Wiemy, że kłamie, bo baby ze wsi wracały piechotą z zakupami. Rozkładają stolik – to prezent od Gienia – i jak w bajce stoliczek nakrywa się. Woda gazowana, niegazowana, kefir, jogurt, Żywiec, Tyskie, piwo Bzowe i inne rozkosze podniebienia. Brakuje miejsca, więc resztę zakupów rozkładają na trawie. I liczenie kasy. Potem rozkosz zimnego piwa w rozpalonym słońcem ciele.

Zaczynają się telefony od przyjaciela i do przyjaciela. To miłe, że ktoś o nas pamięta. Najpierw Anna Anna czyli wiceszefowa – kupa pozdrowień, śmiechu i żal, że nie jest z nami, potem Jacek – szef Wędrowców, następnie Staś gaduła zwany Pchaczem, potem Teresa, potem mms do Grzesia, do Waldiego, telefon do Agnieszki. Myślami jesteśmy razem – obecni i nieobecni Wikingowie.

Późnym popołudniem Pigmej zaprasza nas na mszę, zdradza, że ksiądz to zapalony kajakarz, organizator spływów.

Taniec wodza i karaoke Wikingów

foto 5 (192 kB)

„Szczypiorki” instalują się przy grillu. Zapach kiełbaski i kiszki wypełnia polanę, na stolik każdy wrzuca co ma. Zaczyna się biesiada. Przed naszym namiotem na materacu tworzy się scena. Iwonka - gitara, Michał – bęben, Wiesiu – tamburyno, ja robię grzechotkę z puszki po piwie wrzucając do niej kamyki i… kapela Wikingów gotowa. Śpiewnik Grzesia opieramy na stopach i dajemy czadu.

Ja też śpiewam. Każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej. Ja – trochę gorzej. Gdy chodziłam na imprezy do szwagierek, to zawsze mówiły: - Ewa, wszystko rób, tylko nie śpiewaj. A tu nagle Iwonka wyjaśnia, że ja w moim fałszowaniu mam drugi głos i w grupie to nie przeszkadza. Nie rozumiem co to znaczy, ale śpiewam. Skoro Iwonka każe… I o dziwo inni, zarzekający się wcześniej, że śpiewać nie umieją, śpiewają ze mną.

Atmosfera robi się gorąca. I zbliża się punkt kulminacyjny wieczornej imprezy – komandor we własnej osobie. Bierze tamburyno i mówi: - Patrzcie, tak to się robi. Zaczyna tańczyć do piosenki, uderzając tamburynem w różne części ciała i wyginając się do rytmu. Otwieramy oczy ze zdumienia i podziwu. Chwilo trwaj! Oj, dobrze, że Beatka nie widziała naszych zachwytów.

Robi się szaro, potem ciemno. Ktoś rzuca hasło: śpiewamy indywidualnie. No to śpiewamy. Pół żartem pół serio. Od „A ja lubię dziki seks”, po „Domowe przedszkole wszystkie dzieci kocha”. I znowu zaskoczył nas Andrzej Eli – jego recytacje przy świetle księżyca były podsumowaniem dnia. Grubo po północy poszłyśmy spać. Ostatnie.

Kto dał Iwonce bukiet maków?

foto 6 (138 kB)

O siódmej budzi mnie zapach kawy. Sen czy jawa? Wyczołguję się z namiotu. Cicho, mokro. Biedna Iwonka. Całe stopy w śpiworze pokryte rosą, bo wystawały poza namiot. Nie zmieściła się, bo musiała od góry upchać gitarę, by nie zawilgła. Idę za węchem. Zapach kawy to rzeczywistość. Wiesiek siedzi przed namiotem. Jedyny tak szybko wstał. I potem ratował nas bez końca niewystygniętym wrzątkiem do śniadania. Kawa, dzięki niemu, stała się osiągalnym marzeniem.

A przed naszym namiotem, w torbie Iwonki, w butelce po wodzie stoi piękny bukiet maków zawinięty w liść kukurydzy, związany gumką do włosów. Jakiś facet wczoraj znalazł gumkę do włosów, ale nie mogę sobie kompletnie przypomnieć kto to był. Myję zęby w rzece i patrzę jak Wikingowie powoli budzą się do życia. Andrzej – nasz osobisty ratownik i jego kumpel myją zęby przepłukując Wysowianką, a Michał wyjaśnia, że najlepiej rano umyć zęby piwem, bo ono zabija bakterie. Czy to prawda? Któż to wie? Ja wiem, że - piwo służy do: po pierwsze – ratowania przed odwodnieniem po zejściu z kajaka, po drugie – do mycia zębów, po trzecie – z puszki po piwie można zrobić fantastyczną grzechotkę.

I wszyscy zaintrygowani: kto dał Iwonce maki? O dziwo, pytani koledzy najpierw jeden po drugim zaprzeczali, a potem każdy usiłował nam wmówić, że to właśnie on zrobił bukiet.
     Ryszard podszedł do mnie:
     - Ewa, ja nie mam pojęcia kto to mógł być, ja kompletnie nie wiem…
     Uśmiechnęłam się tylko… raz w życiu komandor na spływie czegoś nie wie.

Ma baba dylemat

Po wielkim wspólnym śniadaniu na trawie, pakujemy się i… na wodę. Dziś tylko kolejne 15 km, z Brzostka do Pilzna, do zalewu. Spokój na wodzie, głęboko, nie ma ciągnięcia kajaka po kamykach, nie ma przenosek, płyniemy równolegle, rozmawiamy. My z Iwonką jesteśmy dumne z siebie. Dałyśmy radę na przekór wszystkiemu. Same. Razem. Dziwnie szybko dopływamy do mety. Jak to? To już jest koniec… nie ma już nic? Niestety – koniec. Żegnamy się z Pigmejem, do następnego spływu. Chłopaki pakują kajaki na auto i w drogę.

foto 7 (183 kB)

Ryszard ogłasza zapisy na spływ rzeką Drzewiczką 14 i 15 lipca. Ania zapisuje się pierwsza, tłumaczy rozsądnie, że musi potrenować przed Rumunią. Ja powinnam też, bo w Rumunii płyniemy razem. Patrzę na Iwonkę, Iwonka na mnie i mamy dylemat sercowy. Dokładnie wtedy, czyli 14 lipca, jest Główny Szlak Beskidzki z Grzesiem. Co tu zrobić? Grzesiek – supergość, Ryszard – supergość, Główny Szlak Beskidzki to świetna wyprawa, spływ – to bajer i atrakcja. I masz tu babo dylemat… Grzesiu czy Rysiek? Rysiek czy Grzesiu?

I kolejny wybór. Płynęłyśmy z Iwonką zasłuchane w rytmiczny chlupot wody, w śpiew ptaków tak inny od słyszanego na lądzie, zapatrzone w dziesiątki otworów w wysokim brzegu i wylatujące z nich jaskółki, podglądałyśmy ogromne, niebieskie ważki siadające na przodzie kajaka, uśmiechałyśmy się na widok kaczek nurkujących metr od nas... urzeczone tym wszystkim ułożyłyśmy piosenkę dla Miśka, a raczej przerobiłyśmy słowa z piosenki górskiej. Posłuchajcie:

„Płynę rzeką ciesząc się życiem, oddać wodzie marzeń rozkosze,
w szelest trzciny wsłuchać się pragnę, przelatujących ważek głosy”.

Na lądzie zaś zadedykowałyśmy komandorowi Ryszardowi słowa:

„Woda, wiosło to mój świat już od tylu lat,
słońce, ty nade mną świeć, a rzeko mnie nieś.
O dobra rzeko zawsze chcę nad brzegiem twoim być,
z tobą śpiewać, ciebie słuchać, przy tobie spać i śnić”.

Która z nich stanie się piosenką Wikingów? Czas pokaże.

Ewa Bugno (Pirania)

Relacja fotograficzna - Ewa Bugno
Powrót

copyright