kontur (2 kB)

Jaworzyna Konieczniańska
Rotunda, Łemkowska Watra

23.07.2011 r.

Linia Łemkowska Watra Linia

Budzi nas piękny dzionek, słoneczny i ciepły. Wtulić jeszcze by się chciało pod kołderkę, ale coś magicznego ciągnie nas na szlak. Po wczorajszej wędrówce towarzyszy nam jakieś nieoparte pragnienie chłonięcia tutejszej niezmąconej przyrody, jakże specyficznej, niepodobnej do tej, z którą się spotykamy tam gdzie mieszkamy. Magia, która ogarnęła nas od wczoraj nie pozwala przestać myśleć o tej ciszy, bezkresnej, ale nie głuchej, bo wypełnionej ćwierkaniem i śpiewem ptaków, muzykującymi w trawie pasikonikami. Czasem tą monotonię przerywa rżenie konia z pasącego się stada, czy też ryk krowy z innej nieodległej łąki. Magia ta sprawia, że czas biegnie tu wolniej. Ludzie nie spieszą się, a mimo tego na wszystko mają czas. Wydaje się to wszystko takie nieprawdopodobne, choć przecież dla wielu ludzi miasta, których życiowe korzenie sięgają do takich prawdziwie wiejskich miejsc klimaty takie nie są obce. Dla nich Beskid Niski jest w stanie wyostrzyć dawne wspomnienia, dać poczuć się jak w starym domu rodzinnym, czy nawet usłyszeć odgłosy krzątających się w nim rodziców, babci i dziadka. Taka jest Zdynia, będąca naszą bazą noclegową, takie też są wioski położone bliżej i dalej od niej.

Tutejsze tereny mogą wydawać się zapomniane przez człowieka, ale w rzeczywistości skrywają w sobie kawał historii. Podczas dzisiejszej wędrówki górskiej po Beskidzie Niskim chcemy uchylić do niej nieco bramę, bo przecież ta niby uśpiona ziemia w swojej historii miała również bardzo dramatyczne, a nawet krwawe koleje losów.

Wędrówkę rozpoczynamy o godzinie 820 na pobliskiej Przełęczy Dujava, położonej na wysokości 580 m n.p.m. Wyruszamy w górę drogą pośród wysokiej trawy czerwonym szlakiem słowackim poprowadzonym granicą polsko-słowacką. Droga jest dość podmokła, co jest chyba charakterystyczne dla gór Beskidu Niskiego, nawet po opadach deszczu sprzed kilkunastu godzin. Szybko wchodzimy do lasu. Bardziej błotniste miejsca omijamy idąc skrajem drogi. W ten sposób wspinamy się na wzniesienie Beskidka.

W partii szczytowej Beskidka o godzinie 850 napotykamy na cmentarz wojenny nr 46 - tajemniczy, budzący ciekawość, ale też szacunek. Najbardziej wyeksponowanym jego elementem jest kamienna wieża. Cmentarz jest zarośnięty, podniszczały, sprawia wrażenie ukrytego w lesie, choć przypuszczać można, że kiedyś wzgórze na którym się znajduje było odsłonięte. To tylko potwierdza fakt, że tutejsza przyroda rządzi się swoimi prawami.

Cmentarz wojenny nr 46 Cmentarz wojenny nr 46

Cmentarz ten wprowadza nas w smutną zadumę nad bezsensownością wojny, tym większą, gdy dowiadujemy się, że to jeden z wielu galicyjskich cmentarzy wojennych, które zostały rozsiane na terenie zachodniej Galicji po zakończeniu I Wojny Światowej. Wybudowano ich w sumie 400. Spotykać je tu można niemal przy każdym szlaku turystycznym - na górach i w dolinach, w lasach i pośród pól, w wioskach i miastach. Wszystkie oddają w milczeniu cześć i chwałę żołnierzom każdej nacji, ale też są wyrazem sprzeciwu przeciw wojnie i wszystkiemu co do niej doprowadza. Ich idea wynikła z bezsensowności wojny i jej ofiar, dlatego budowano je unikając triumfalizmu, nie dzieląc poległych według rasy, wyznania, języka, narodowości czy przynależności państwowej, unikając bezimienności poległych. Mimo swojej prostoty, zadbano o ich artystyczną estetykę. Każdy taki cmentarz architektonicznie jest niepowtarzalny, posiada swój własny indywidualizm. Dziś cmentarze te poza pamiątką czasów minionych, stały się również są cennymi zabytkami sztuki europejskiej. Szkoda tylko, że wiele z nich od lat niszczeje.

Projektowali je i budowali najlepsi wówczas specjaliści i artyści. Ten przy którym stoimy jest dziełem jednego z najwybitniejszych - słowackiego architekta Duaana Jurkovi a, ówczesnego kierownika, projektanta i nadzorcy budowy wszystkich pozostałych cmentarzy utworzonego tu okręgu cmentarnego. Jego wspaniałe projekty wyróżniają się oryginalnością, ale też fantastycznym wyczuciem beskidzkiego krajobrazu. Do dziś zachwycają, a nawet olśniewają, jak np. zbudowane w latach 1897-1899 schroniska górskie na Pustevnym pod Radhoaeem w Beskidzie Śląsko-Morawskim, które już niebawem mają znaleźć się na trasie naszej wędrówki.

Na tle historycznym i estetycznym idea zachodniogalicyjskich cmentarzy wojennych ma też wymiar etyczny. Ich architektoniczna harmonia przeciwstawiała się zniszczeniu i chaosowi pobitewnego pobojowiska. Natomiast wspólny pochówek żołnierzy wszystkich armii był manifestem przeciwko nienawiści i wrogości, wyrazem zgody i pojednania. Powszechnie spotykane na cmentarzach poetyckie strofy przywoływały wyrazy współczucia.

Po 15 minutach wyrywamy się z zadumy nad nonsensem wojny i ruszamy dalej. Do słowackich czerwonych znaków dołączają polskie niebieskie, wychodzące z Koniecznej. Maszerujemy długim grzbietem Beskidka przez jakieś 20 minut i schodzimy na szeroką przełęcz z polanami. Trochę dalej widać przed nami kolejną zalesioną górę. Stąd wydaje się niepozorna, ale wkrótce okazuje się, że choć podejście ma krótkie, to biegnie bardzo ostro w górę. Trzeba się nieźle pomęczyć, bo góra tylko w nielicznych i bardzo krótkich fragmentach daje szansę wytchnienia, gdy pojawia się niewielkie wypłaszczenie. To kolejna góra, która uświadamia nam, że choć Beskid Niski jest niski, to nie zawsze jest łagodny. Ostre podchodzenie trwa około 20 minut, gdy w końcu osiągamy grzbiet Jaworzyny Konieczniańskiej. Wydaje się , że to już wierzchołek, ale tak nie jest. Minuta na uspokojenie oddechu i skręcamy teraz w prawo na zachód, gdzie po chwili uff... osiągamy szczyt Jaworzyny Konieczniańskiej wznoszący się na wysokość 881 m n.p.m. Teraz przystajemy na odpoczynek, na polanie wierzchołkowej - szkoda, że zarastającej, ale i tak na stronę polską mamy niezłą panoramę głównie w kierunku północno zachodnim, na której wśród wzniesień górskich wybija się tafla Jezioro Klimkówka.

Polana na szczycie Jaworzyny Konieczniańskiej (881 m n.p.m.) Polana na szczycie Jaworzyny Konieczniańskiej (881 m n.p.m.)

Niewielka polanka wierzchołkowa Jaworzyny Konieczniańskiej pozwala nacieszyć oko czym innym, niż drzewa. Pojawiają się na niej bardziej kwieciste gatunki roślinności, a miejsce to licznie nawiedzają przedstawiciele drobnej fauny. To właśnie pochłania Alicję, dzięki czemu możemy teraz obejrzeć kilka interesujących fotografii. Sielanka na Jaworzynie Konieczniańskiej jest błoga, przyznać by się nawet trzeba było, że rozleniwiająca przez oplatające nas ciepłe promyki słońca.

Przyroda Beskidu Niskiego
Przyroda Beskidu Niskiego
Przyroda Beskidu Niskiego Przyroda Beskidu Niskiego

Widok Klimkówki nasuwa myśl, że przecież nie samymi górami człowiek żyje. A może by tak nad wodę... Spiętrzone sztucznie wody Klimkówki to nie tylko energetyka i zabezpieczenie przeciwpowodziowe. To również infrastruktura rekreacyjno-turystyczna, która szybko się tu rozwinęła, mimo to, że przez pewien moment Klimkówka i jej brzegi były we władaniu siczy kozackich, udając Dniepr w filmie "Ogniem i mieczem".

Panorama z Jaworzyny Konieczniańskiej. Panorama z Jaworzyny Konieczniańskiej.

Z plażowych marzeń wybija nas jednak inny, odległy element krajobrazu - to miejsce trwającej Watry Łemkowskiej w Zdyni. Widać tam liczne namioty uczestników rozbite wokół sceny, wiele zaparkowanych w pobliżu pojazdów, pawilony handlowe i gastronomiczne. Daleka tam jeszcze droga, a my tu tak sobie beztrosko siedzimy. Jeszcze musimy przejść przez szczyt Rotundy, który stąd tylko wydaje się, że jest na wyciągnięcie ręki, a wcześniej musimy jeszcze zejść na Przełęcz Regetowską. O godzinie 1050 podnosimy więc swoje d..y (dzieci czytają tutaj: p..y) i idziemy dalej.

Watra Łemkowska w Zdyni (widok z Jaworzyny Konieczniańskiej Watra Łemkowska w Zdyni (widok z Jaworzyny Konieczniańskiej

Jeszcze przez chwilę poruszamy się nasłonecznioną przecinką grzbietową, po czym znów znajdujemy się w gęstym lesie, a ścieżka zaczyna bardzo ostro opadać. Po niecałych 20 minutach schodzenia osiągamy Przełęcz Regietowską (słow. Regetovská voda) i jesteśmy na wysokość 646 m n.p.m. Znajduje się na niej turystyczne przejście graniczne. W lewo odbiega stąd zielony szlak słowacki do Regetovki, a my skręcamy w prawo za znakami żółtego szlaku do doliny Regietówki.

Od tego miejsca na naszej trasie pojawiają się połacie makabrycznego błota. W niektórych miejscach można wpaść do niego powyżej kostek. Pułapki czyhają również pod leżącą trawą, która w rzeczywistości kryje bajora wody. Wkrótce nasza droga przeobraża się w twardą drogę gruntową. Jeszcze tylko kilka razy przeprawiamy się przez przepływające przez drogę strumyki, które na nasze szczęście są płytkie i możemy to zrobić nie ściągając obuwia.

Idziemy teraz malowniczą doliną, wśród łąk z których od czasu do czasu dobiega do nas parskanie hucuła ze stada pasącego się na wzniesieniu. Z pięknej słonecznej aury korzystają również świerszcze, które namiętnie doskonalą swój muzyczny kunszt. Zbliżamy się do wsi Regietów (łemkow. 535Bi2), która do 1968 r. nazywała się Regetów. Dawniej były tu dwie wsie - Regietów Wyżny i Niżny, które zostały całkowicie wysiedlone po II wojnie światowej w ramach akcji "Wisła". Od tego czasu Regietów Wyżny pozostał do dziś niemal bezludny. Spośród bardzo nielicznych zabudowań uwagę naszą zwraca tzw. czasownia. To niewielka chrześcijańska budowla bez specjalnie wydzielonego miejsca na ołtarz, przy których ludzie zbierają się na krótką modlitwę w oznaczonych porach dnia. Trochę dalej dochodzimy do cmentarza, będący pozostałością po wysiedlonej w 1947 roku łemkowskiej wsi Regietów Wyżny. Znowu zatrzymujemy się na chwilkę w zadumie nad minionym czasem.

Cmentarz po wysiedlonej w 1947 roku łemkowskiej wsi Regietów Wyżny. Cmentarz po wysiedlonej w 1947 roku łemkowskiej wsi Regietów Wyżny.

Nieco dalej czeka nas przeprawa ze szczyptą adrenaliny. Można oczywiście przejść w bród Regietówkę przecinającą swoim nurtem naszą drogę, ale wybieramy wariant trudniejszy po spróchniałym, chybotliwym mostku. Tuż za nim po lewej stronie na skarpie znajduje się tablica, która wskazuje miejsce po ostatniej z regetowskich cerkwii, zbudowanej w 1865 roku, a także pozostałości po wiejskim cmentarzu. Pośród niewielu nagrobków na cmentarzu znajdujemy również świeżo odnowiony nagrobek osoby zmarłej w 1943 roku. Jest on jak symptom odnowy i ożywienia wspomnień i pamięci po dawnych mieszkańcach tych ziem.

Przeprawa ze szczyptą adrenaliny. Przeprawa ze szczyptą adrenaliny.

Opuszczamy bezludne tereny dawnej wsi Regietów Wyżny. O godzinie 1240 opuszczamy żółty szlak i wschodzimy na czerwony. Ponownie przeprawiamy się przez potok Regietówka. Tym razem jest dużo łatwiej, bo mostek jest pewniejszy, choć dużo węższy. Na drugim brzegu wraz z rozpoczynającym się lasem rozpoczynamy podejście na górę Rotunda. Najpierw przechodzimy przez bazę namiotową w Regietowie Niżnim. Potem dość ostro w górę szeroką drogą przez las. Zdążyliśmy się już przyzwyczaić do tutejszych stromych podejść. W partii podszczytowej, po około półgodzinnej wspinaczce, szlak łagodnieje.

O godzinie 1325 wchodzimy na wierzchołek Rotundy (776 m n.p.m.), na którym znajduje się cmentarz wojenny nr 51. Spośród wszystkich zaprojektowanych cmentarzy przez Duaana Jurkovi a jest on uważany za najpiękniejszy. Jeszcze niedawno było to bardzo zniszczony obiekt - obecnie prowadzony jest jego remont. Odnowiono 24 krzyże nagrobne oraz tablice z nazwiskami pochowanych. Zrekonstruowano dwie z pięciu strzelistych drewnianych wież z krzyżami na szczycie. W 1916 roku wieże były widoczne na znaczne odległości, bo Rotunda nie była zalesiona. Na Rotundzie spoczywają żołnierze wszystkich walczących armii: austriackiej, niemieckiej i rosyjskiej, a inskrypcja na głównej wieży głosi:

Nie płaczcie, że leżymy tak z dala od ludzi, a burze już nam nieraz we znaki się dały; wszak słońce co dzień rano tu nas wcześniej budzi i wcześniej okrywa purpurą swej chwały.

Wierzchołek Rotundy (776 m n.p.m.), na którym znajduje się cmentarz wojenny nr 51. Wierzchołek Rotundy (776 m n.p.m.), na którym znajduje się cmentarz wojenny nr 51.

O godzinie 1340 zaczynamy schodzić czerwonym szlakiem do Zdyni. Zbocze z tej strony jest łagodniejsze. Szybko wychodzimy z lasu na otwarte przestrzenie. Przed nami rozciąga się pełnometrażowa panorama na dolinę Zdyni, a na przeciwległym zboczu widać tętniącą życiem Łemkowską Watrę. O godzinie 1420 docieramy do potoku Zdynianka, w którym obmywamy obuwie, po czym udajemy się do naszego ośrodka na obiad.

Na tym nie kończy się nasza dzisiejsza wędrówka, choć przed nami pozostało już tylko jakieś niespełna 2 kilometry. Wyruszamy dalej kierując się na południowy wschód. Maszerujemy przez Zdynię wzdłuż przebiegającej tędy drogi wojewódzkiej nr 977, aż do drewnianego szyldu rozwieszonego pomiędzy dwoma słupami z dwujęzycznymi napisami:

Tablica

W tym miejscu skręcamy w lewo na północny wschód, na asfaltową drogę, którą zbliżamy się do miejsca festiwalu łemkowskiej kultury. Z każdym krokiem na drodze co raz bardziej roi się od sympatyków tej imprezy. Do naszych uszów zaczynają docierać pierwsze dźwięki muzyki i śpiewu, w powietrzu unoszą się zapachy różnych kulinariów niesionych wraz z ogniskowym dymem. Kierujemy się najpierw na wzgórze przed sceną. Najpierw przedzieramy się przez tłumnie nawiedzone stoiska gastronomiczne, a potem wspinając się na wzgórze mijamy namioty obozujących tu uczestników łemkowskiej watry. Wychodzimy powyżej sceny, skąd doskonale widać to co się na niej dzieje. Aktualnie występuje na niej jedna z grup folklorystycznych. W godzinach 1700-1930 na scenie prezentowane są występy ludowe, pieśni i tańca pod hasłem: "Szumnyj witer wije".

Estrada

Spajamy się panującym tutaj klimatem, życzliwością i serdecznością ludzi. Mija miło czas, ale napis na ścianie sceny nie pozwala tkwić cały czas przed sceną, bo gdzież ta watra, co z języka wołoskiego oznacza "ognisko". Schodzimy na lewą stronę widowni, skąd unosi się lekki dym i mamy to czego szukaliśmy. Dalej mamy wystawę kultury Łemków pod hasłem "U źródeł", bogato ilustrowanej starymi fotografiami. Prezentowane są też prace malarskie i rzeźbiarskie.

Płonąca watra. Płonąca watra.

Potem wracamy bliżej wejścia, ku stoiskom. I tu widzimy nie to czego się wcześniej spodziewaliśmy, bowiem w żadnym względzie stoiska te i prezentowane na nich wyroby nie przypominają typowych odpustowych kramów. Znaleźć można na nich istne cuda i perełki stworzone ręką człowieka, w duchu pełnej estetyki i piękna. Zachwycają zarówno wyroby sukiennicze, biżuteryjne, jak też ozdoby na ścianę barwiące się kolorytem starych ikon i wiele, wiele innych. Na końcu pasażu handlowego zahaczamy o namiot z gastronomią, bo w brzuchu zaczęło trochę burczeć i wracamy przed scenę watry.

"Za horu sonce zahorjaje", a sceną zaczynają rządzić "Hudacy" z łemkowskim kwintetem wokalnym "Dosbajka". Tak jak sami o sobie powiedzieli, prezentują muzykę Karpat, Galicji i nie tylko. Ten zespół bardzo nam przypada do gustu, podobnie jak wielu innym słuchaczom. Folkowymi rytmami porywa część publiczności w podrygach tanecznych. Nie obeszło się bez bisów.

Potem przyszedł czas na folkowy "Lemko-Tower" i kolejne zespoły, a my nawet nie zauważyliśmy, kiedy wzgórze Łemkowskiej Watry ogarnęła ciemność.

Hudacy & Dosbajka. Hudacy & Dosbajka.

Łemkowska Watra to obecnie duża impreza plenerowa o międzynarodowym znaczeniu. To spotkanie ludzi, których z rodzinnych wsi los rzucił w różne strony świata. Łemków, którzy wiele lat temu zostali niesprawiedliwie posądzeni o wspieraniu działających tu po II Wojnie Światowej band UPA, a w konsekwencji stąd wysiedleni. Jednak wciąż wracają tu, choć na chwilę, by spotkać się razem przy płonącej watrze. Nie tylko Ci co pamiętają tamte trudne czasy, bo takich jest już co raz mniej, ale też ich dzieci i wnuki, którzy podtrzymują dawne łemkowskie obyczaje. Łemkowska Watra gromadzi nie tylko Łemków, ale również wielu sympatyków tej kultury. Przez trzy dni trwa tu wspaniała zabawa przy łemkowskich rytmach folklorystycznych, jak też okraszonych mocniejszym, folkowym uderzeniem. Do tego znakomita, ciepła strawa i dobry napitek, wywodzące się z tradycyjnej kuchni łemkowskiej i nie tylko. O tym wszystkim dużo by pisać, ale tyle na ten temat już wystarczy, bo i tak nie odda to w pełni tego co każdy może tu osobiście przeżyć. Jedno jest jednak pewne: kogoś, kto na Łemkowskiej Watrze już był, do ponownego przyjazdu nie trzeba namawiać.

Jutro wracamy na szlak by wspomnieć to, co zniknęło z tych ziem.

Dorota i Marek Szala

Linia
23.07.2011 Jaworzyna Konieczniańsk - Dorota i Marek Szala
Powrót
copyright