kontur (2 kB)

Lackowa i Ostry Wierch
22.07.2011 r.

Linia

Jest mokro i wilgotno. Deszczowe chmury wiszą nad nami, ale mamy nadzieję, że po południu będzie lepiej. Na szczęście nie pada, ale nie ma pewności jaka aura nas czeka. Wędrówkę rozpoczynamy o godzinie 1100 w Mochnaczce Niżnej. Jest to wioska położona w dolinie potoku Mochnaczka przy krajowej drodze nr 75. Wyruszamy z jej południowych krańców tuż przy tablicy drogowej z nazwą miejscowości, gdzie szlak zielony krzyżuje się z potokiem Mochnaczka i drogą krajową nr 75. Szlakiem tym kierujemy się na wschód z nadzieją dobrego dnia. Wchodzimy na błotniste ścieżki wśród wysokich traw, bardzo łagodnie nabierając wysokości. Staramy się omijać zabłocone miejsca przeskakując z jednej strony drogi na drugą. Wierzchołek Dzielca (793 m n.p.m.) mijamy niezauważenie, bowiem nie jest on szczególnie uwypuklony, a też zbytnio jesteśmy zajęci omijaniem kałuż i mokradeł. Zanim to jednak nastąpiło żegnamy się z Mochnaczką Niżną, jak też położoną za nią Mochnaczką Wyżną, dzięki ładnej panoramie z jednej z ostatnich polan.

Panorama na dolinę potoku Mochnaczka z podejścia na Dzielec. Panorama na dolinę potoku Mochnaczka z podejścia na Dzielec. Błoto, błoto, błoto... Błoto, błoto, błoto... Foto dla niedowiarków – właśnie takie było błoto, Foto dla niedowiarków - właśnie takie było błoto,
a my oczywiście twardo idziemy na lackową "ścianę płaczu".

Niebawem z naszym zielonym szlakiem zaczyna przewijać się słowacki czerwony. To dzięki oznaczeniom słowackim wiemy, kiedy przechodzimy przez kulminację Czerteża osiągającą 792 m n.p.m. Wołosko-rusińskie znaczenie nazwy "czerteż" może wskazywać, że dawniej prowadzony był tu wyręb, wypalanie i karczowanie zalesionych terenów pod przyszłe osadnictwo. W tym miejscu nie ma domów, ale być może za czasów osiedlających się tu kiedyś Łemków było inaczej. Po stronie północnej liczba drzew jest wyraźnie przerzedzona i w dzisiejszy pochmurny dzień biwakują tam turyści.

Od momentu, gdy na trasie naszej wędrówki pojawia się czerwony słowacki szlak zaczynamy wędrować wzdłuż linii granicznej. Z naszym zielonym szlakiem dzieje się jednak coś dziwnego. Prawie wszystkie znaki zamalowane są popielatą farbą, a przecież nawet najnowsze mapy z 2010 roku nie wskazują, aby był on zlikwidowany. Bardzo trudno doszukać się sensu takiego procederu, bo przecież mniej doświadczeni wędrowcy mogą się tu łatwo pogubić.

Mija już 1200. Przechodzimy przez zakrzaczone polanki, ale szlak przeważnie wiedzie nas przez las. Droga co chwilę zmienia się z podmokłej ścieżki na rozjeżdżoną drogą leśną, albo na grząską trawiastą przecinkę, a potem znów na podmokłą ścieżkę i tak bez końca. W niektórych miejscach trzeba bardzo uważać, bo buty topią się wręcz w bagnistym gruncie. Cały teren wygląda jak po obfitej ulewie. Pocieszające jest jednak to, iż jest ciepło i to, że aktualnie nie pada.

Do tej pory mamy do czynienia z bardzo łagodnymi wzniesieniami, ale o 1250 sytuacja zaczyna się zmieniać. Ścieżka zaczyna nieco bardziej podnosić się do góry. Wygląda na to, że zaczynamy słynne zachodnie podejście na Lackową, zwane "ścianą płaczu", ale Ci co już tędy szli wiedzą, że prawdziwa zabawa rozpoczyna się 10 minut później. Zachodnia ściana tej góry jest najbardziej stromym w Beskidzie Niskim odcinkiem znakowanego szlaku.

Migawki ze „ściany płaczu”. Migawki ze „ściany płaczu”. Migawki ze „ściany płaczu”. Migawki ze „ściany płaczu”. Migawki ze "ściany płaczu".

Na zboczu rozpływa się dotychczasowa ścieżka. Na "ścianie płaczu" nie ma wyraźnego traktu. Wędrowcy już nie poruszają się jeden za drugim, ale nieco się rozciągają na zboczu szukając dla siebie najbardziej optymalnej drogi. Jednak bez względu na wybraną trasę wspinaczki i tak każdy z nich musi wykazać się dużym samozaparciem i włożyć wiele wysiłku w pokonanie tej nieprawdopodobnej stromizny. Nie ma tu żadnych wytyczonych zakosów, ale można je sobie samemu wytyczać. Najszybciej oczywiście jest wspinać się wprost w górę, ale trzeba pamiętać, że dziś mamy jeszcze bardzo niedogodne warunki. Jest po prostu ślisko. Jest tu trochę skał, ale też wiele z nich na podmokłym gruncie jest dość niestabilna, no a ich powierzchnia bardzo śliska. Idąc bardziej lewą stroną mamy mniej kamieni, ale przesiąknięty wodą grunt przy tej stromości zbocza również w ogóle nie gwarantuje stabilności.

W górę zbocza poruszamy się krótkimi "skokami", czyli kilka kroków w górę i chwila dla oddechu. Popularna staje się też technika "od drzewa do drzewa", czyli wspinając się próbujemy złapać konar wyżej znajdującego się drzewa i podciągami się na rękach, i tak krok po kroku. Drzewa są też często ostatnią deską ratunku przed zjechaniem w dół. Doceniamy przydatność drzew, ale też wystające korzenie, wypolerowane dłońmi podciągających się wędrowców. Stanowią swego rodzaju naturalne ubezpieczenie podejścia, niczym łańcuchy na Orlej Perci.

Czasem wręcz trudno utrzymać tu równowagę. Podpórka na rękach nie jest tu niczym niecodziennym. W wielu miejscach bez pomocy rąk nie da się wspiąć wyżej. Wspinaczka nie trwa może bardzo długo, ale okupujemy ją sporą zadyszką i wieloma kroplami potu. Po niecałych 30 minutach mozolnej wspinaczki zbocze łagodnieje. Dopiero teraz góra daje nam odczuć, że daje za wygraną. Do jej wierzchołka zostało już tylko kilka minut drogi. Zdobywamy go o 1340.

Lackowa (pod słowacką szczytową tabliczką - 996 m n.p.m.).
Lackowa (pod słowacką szczytową tabliczką - 996 m n.p.m.). Lackowa (pod polską szczytową tabliczką – 997 m n.p.m.).
Lackowa (pod polską szczytową tabliczką - 997 m n.p.m.).

Lackowa wycisnęła z nas ostatnie krople potu, sponiewierała błotem, a w zamian na szczycie prezentuje nam tylko drzewa. Cały wierzchołek, podobnie jak jej zbocza pokryte są lasem wyzwalającym uczucie spokoju i samotności.

Lackowa ma 997 m n.p.m. wysokości (słowacka tablica szczytowa podaje wysokość o jeden metr niższą niż podaje się na mapach). Jej nazwa wywodzi się od imienia Łacko (być może dawnego właściciela). Pierwotnie nosiła łemkowską nazwę Łackowa, którą czasem przekładano na Wackowa. Jest najwyższą górą Beskidu Niskiego po polskiej stronie. I choć jej szczyt jest całkowicie zarośnięty i nie przedstawia walorów krajobrazowych, to trzeba przyznać, że jest to bardzo ładny las przypominający karpackie knieje.

Po odpoczynku o godzinie 1400 zaczynamy schodzić z Lackowej w kierunku wschodnim. Szlak początkowo biegnie dość łagodnym zboczem góry, wychodzi nawet na chwilę z lasu na zakrzewioną młodymi drzewami przecinkę. Wciąż jednak trwa walka z błotem, a po skręcie szlaku o 90 stopni na północ w kierunku Przełęczy Pułaskiego oczekuje nas ponownie prawdziwa zaprawa, bo zbocze nagle bardzo stromo opada w dół. Droga wypłukana jest tu przez wodę i zalega w niej sporo kamienia. Opada one nieco bardziej łagodnie od zachodniego zbocza Lackowej i nie trzeba łapać się drzew, ale trzeba zachować ostrożność by nie poślizgnąć się.

Zejście z Lackowej.
Zejście z Lackowej.

O godzinie 1435 osiągamy Przełęcz Pułaskiego (743 m n.p.m.). Pojawiają się na niej widoki na zdobytą Lackową i dalsze pasma górskie położone na północny zachód od nas. Nazwa przełęczy ma podłoże historyczne. Na zachodnich stokach Lackowej stał szaniec konfederatów barskich, którym przewodził Kazimierz Pułaski. W owych czasach wierzchołek Lackowej nie był zalesiony i umożliwiał przekazywanie sygnałów sąsiednim obozem konfederatów, dlatego też góra ta nazywana była "Chorągiewką Pułaskiego".

Za Przełęczą Pułaskiego nasza droga zaczyna wznosić się w górę. Tak przez około 15 minut wędrówki. Ktoś, kto nie zna tych terenów zapewne pomyśli, że po zaliczeniu Lackowej kolejne góry Beskidu Niskiego to pestka. I tu się będzie mylił, bowiem przed nami kolejne ostre podejście, ścieżką usłaną ostrymi kamieniami na szczyt Ostrego Wierchu. Oj, Beskid Niski potrafi zaskoczyć, bo owszem jest niski, ale dwa kolejne jeden po drugim ostre i wyzywające podejścia? Wydaje się to nie przystawać do tutejszych pasm górskich, ale nie da się ukryć, że są one faktem. Znów z pochylonym czołem, powoli i z mozołem pniemy się do góry, od czasu do czasu przystając dla złapania równego oddech, czy też pokrzepienia łykiem wody.

Nieoczekiwanie podczas podchodzenia Ostrego Wierchu pojawia się niespodzianka. Podczas wędrówki warto czasem obejrzeć się za siebie, bo tym razem przez przesmyk leśny pięknie widać Jaworzynę Krynicką, a nawet rubieże Krynicy-Zdroju, a dokładnie domy przy ul. Zieleniewskiego na zboczach góry Jakubik.

Jaworzyna Krynicka (1114 m n.p.m.) widziana z podejścia na Ostry Wierch. Jaworzyna Krynicka (1114 m n.p.m.) widziana z podejścia na Ostry Wierch.

Poniżej widać domy na rubieżach Krynicy-Zdroju. O godzinie 1505, po 15 minutach żmudnego podejścia wchodzimy na grzbiet Ostrego Wierchu. Niedaleko na północny zachód, w prześwitach między drzewami widać jego wierzchołek o wysokości 938 m n.p.m.. Prowadzi na niego żółty szlak i dzieli nas od niego właściwie kilkadziesiąt kroków. Podobnie jak Lackowa, również i Ostry Wierch nie ma walorów widokowych, więc po krótkiej przerwie kontynuujemy wędrówkę w przeciwnym kierunku. Po za tym już wcześniej podczas mozolnej wspinaczki dała się słyszeć w szeleście liści tutejszych buków, czy skrzypieniu ocierających się o siebie konarów drzew jakąś mroczna emanacja tej góry. Niegdyś na Ostrym Wierchu grzebano samobójców, z daleka od wsi by ich dusze nie niepokoiły żywych. Duch jednego z nich zaczął się nawet ukazywać kobietom zbierającym grzyby w tym lesie. Zaradzić maił temu pewien sprowadzony baca - czarownik z Tatr, który miał odczarować to miejsce. Czy mu się to udało? Hmm... Może panie z naszej grupy, które odważyły się w tym lesie zbierać grzyby coś na ten temat powiedzą.

Po za tym w dalszym ciągu oznaczenia naszego zielonego szlaku z niewyjaśnionych przyczyn wciąż są niewidoczne. Ktoś bezkompromisowo zamalował je na całym odcinku, od miejsca, gdzie pojawiły się czerwone znaki słowackie (dobrze, że one są nienaruszone).

Pod wierzchołkiem Ostrego Wierchu.
Pod wierzchołkiem Ostrego Wierchu.

Oddalamy się powoli od Ostrego Wierchu idąc łagodnym grzbietem górskim. Zatrzymujemy się dopiero o 1545 w okolicy niewielkiego wybrzuszeniu na grzbiecie o nazwie Cigelka (805 m n.p.m.). Weryfikujemy swoje położenie na mapie i idziemy dalej, nieco szybciej wytracając wysokość.

O godzinie 1600 po naszej prawej ukazuje się nam bardzo rozległa polana miejscami porośnięta drzewami. Teraz dopiero możemy przekonać się, jaką piękną mamy pogodę. Z zaniesionego deszczowymi chmurami nieba pozostały tylko malownicze, białe obłoki. Słońce promienieje swoim blaskiem, dodając głębi i żywych barw południowemu krajobrazowi. Właśnie w tamtą stronę trawiaste zbocza łagodnie opadają do doliny, w której leży słowacka wioska Cige>ka. Z naszej perspektywy nie widać jej zabudowań, ale wkrótce osiągamy Przełęcz Cigelka (650 m n.p.m. wg polskiej mapy, 645 m n.p.m. wg słowackiej tabliczki na szlaku), gdzie strzałka informuje nas o tym, że dzieli nas od niej 40 minut marszu.

Między 1605 a 1615 na Przełęczy Cigelka robimy sobie przerwę pod znajdującą się tu wiatą. Jeszcze niedawno funkcjonowało tutaj przejście graniczne polsko-słowackie, z którego mogli korzystać piesi, rowerzyści oraz narciarze. Od 21 grudnia 2007 na mocy Układu z Schengen przejście to zostało zlikwidowane, a po przejściu pozostały tylko podrdzewiałe tablice "Pozor! `tátna hranica".

Gęsiego szlakiem granicznym

Podczas przerwy postanawiamy nieco zmodyfikować wcześniej zaplanowaną trasę i zejść do Wysowej zahaczając o górę Jawor. Kontynuujemy wędrówkę czerwonym słowackim szlakiem i po chwili znów mamy ekscytujący widok na słowacką część Beskidu Niskiego. Przed nami wznosi się Hrb (763 m n.p.m.), a po prawej tuż za ostrym wierzchołkiem Pivnicy i grzbietem Pálenicy widać dwuwierzchołkowy Busov (1002 m n.p.m.) - najwyższy szczyt Beskid Niskiego, jedyny przekraczający 1000 m wysokości nad poziomem morza. Kusi nas swoim widokiem i zachęca byśmy i jego zdobyli: Wszak najwyższy szczyt po polskiej stronie macie już za sobą - powiada. Ale nie dziś, Busov, nie dziś, nie rób nam smaków. Przyjdzie też czas i na ciebie, a tymczasem cierpliwie czekaj tu na nas.

Panorama na słowacką cześć Beskidu Niskiego.
Panorama na słowacką cześć Beskidu Niskiego.
Na środku dwuwierzchołkowy Busov (1002 m n.p.m.) przysłonięty przez grzbiet Pálenicy i ostry wierzchołek Pivnicy. Pierwszy od lewej to Hrb (763 m n.p.m.).
Panorama na słowacką wioskę Cigeľka. Panorama na słowacką wioskę Cige>ka.

Trochę dalej, gdy jesteśmy nieco wyżej, tuż przed wierzchołkiem góry Jawor (723 m n.p.m.) odsłania się nam pełna panorama na wioskę Cige>ka. Pięknie się ona komponuje w całym krajobrazie. Musimy teraz skręcić w lewo na nieoznakowaną drogę leśną i w niecałe 5 minut docieramy do Kaplicy p.w. Opieki Matki Bożej otoczonej bukowym lasem. Historia tego miejsca sięga roku 1925, kiedy to trzy Łemkinie wracające późnym wieczorem do Wysowej z odpustowego święta na Słowacji doznały tu szczególnego objawienia. 21 września owego roku dostrzegły u wierzchołka góry rozbłyskające światło. Następnego dnia, gdy tu powróciły zjawisko powtórzyło się, a jedna z nich Glafira Demiańczyk doznała objawienia Matki Bożej, która przemówiła prosząc, aby w tym miejscu postawić krzyż oraz wybudować kaplicę ze świętym wizerunkiem Bogarodzicy. Po czterech latach starań wybudowano kapliczkę, a pośrodku znajdującej się tu polany wytrysnęło źródełko orzeźwiającej i uzdrawiającej wody. Ludzie zaczęli tu nadciągać zewsząd, a osoby kalekie i schorowane doznawały cudownych uzdrowień. Od tego czasu góra ta nabrała szczególnego znaczenia dla Łemków, kiedyś masowo zamieszkujących tutejsze ziemie. Jest ona przez nich nazywana Świętą Górą Jawor. Dziś przybywają na nią pielgrzymki różnych narodowości i wyznań.

Kaplica p.w. Opieki Matki Bożej na Świętej Górze Jawor.
Kaplica p.w. Opieki Matki Bożej na Świętej Górze Jawor. Kaplica p.w. Opieki Matki Bożej na Świętej Górze Jawor. Przy źródełku.
Przy źródełku.

Po II Wojnie Światowej kaplica po dramatycznych wysiedleniach Łemków została niemal zniszczona. Dopiero z końcem lat 60-tych, dzięki staraniom wracających na te ziemie Łemków udało się kaplicę odremontować i przywrócić należny jej status. Obecnie służy jako kaplica prawosławna parafii w Wysowej.

Wracamy szlakiem spacerowym do Wysowej-Zdroju

O godzinie 1650 schodzimy biało-czerwonym szlakiem spacerowym do Wysowej-Zdroju. Schodzimy w zupełnie odmienionych nastrojach niż na początku dnia. W dobrych nastrojach dzięki pięknej aurze, ale też kontemplując kulturę jaka tu kiedyś kwitła. Po dramatycznych wydarzeniach powojennych łemkowszczyzna nigdy się już nie odrodziła do takiego stopnia jakim była kiedyś. Pozostały jednak liczne świadectwa bytności na ziemiach południowo-wschodniej Polski tej interesującej kultury, w postaci pięknych cerkwi, ale też milczących, opuszczonych wiosek, starych krzyży przydrożnych i cmentarzy. Na szczęście kultura Łemków nie została zapomniana, głównie dzięki nim samym, którzy pielęgnują swe dawne tradycje spotykając się na różnego rodzaju festiwalach, tak jak trwająca obecnie Łemkowska Watra w Zdyni. Największa tego typu impreza w kraju, która zapoznaje z historią i kulturą społeczności Łemków. Będzie ona trwała jeszcze do niedzieli, a my z tych stron nie wyjedziemy póki tego nie zobaczymy.

Beskid Niski to miejsce nie tylko dla tych, którzy cenią ciszę i spokój, piękne krajobrazy i kontakt z przyrodą. To też takie góry, które przyciągają swoją historią, pozwalając nam odkrywać ją na nowo. Nie wierzycie? Poczekajcie, aż przeżyjemy jutro i opowiemy o tym co się wtedy wydarzyło. Poczekajcie, aż przeżyjemy pojutrze, a również nie poskąpimy pióra i podzielimy się wszystkimi emocjami jakich nam przyszło doświadczyć.

Dorota i Marek Szala

Linia
Relacja fotograficzna - Dorota i Marek Szala
Powrót
copyright