kontur (2 kB)

Beskid Śląski - Skrzyczne
15.01.2011 r.

Linia
Kierownik wycieczki: Jan Kantor - Przodownik GOT
Pogoda: deszczowa
Na stokach Skrzycznego

Skrzyczne (1257 m n.p.m.) - najwyższy szczyt w grupie górskiej Beskidu Śląskiego w Zewnętrznych Karpatach Zachodnich w Polsce. Jako najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego Skrzyczne należy do Korony Gór Polski. Skrzyczne wznosi się w północno-wschodniej części Beskidu Śląskiego, w bocznym ramieniu pasma Baraniej Góry, odgałęziającym się od głównego pnia pasma w Malinowskiej Skale. Ramię to, które właściwie tworzy masyw Skrzycznego i Małego Skrzycznego, oddziela dolinę górnego toku Żylicy od Kotliny Żywieckiej. Ze względu na charakterystyczną sylwetkę góry, stromo opadającej ku wschodowi i północy oraz na położony na szczycie maszt nadajnika RTV jest ona łatwo rozpoznawalna z wielu miejsc, np. w Beskidzie Żywieckim lub w Tatrach.

Linia

Trasa piesza górska:

Linia

SKRZYCZNE (1257 m n.p.m.)

To miała być typowo zimowa wycieczka, ścieżyną wydeptaną w puszystym śniegu, wśród choin okrytych śnieżnobiałym kożuchem. Niektórzy nawet narty szykowali, wszak o tej porze roku Szczyrk to mekka narciarzy i snowboardzistów, jeden z największych kurortów narciarskich w Polsce, być może przewyższających sławą Kasprowy. Jeszcze kilka dni temu zapowiadało się bardzo zimowo, a w przekonaniu takim utwierdzała nas zima, która jak na ostatnie lata dość wcześnie wystartowała, dobitnie podkreślając swoje nadejście mroźnymi temperaturami. Jednakże w ostatnich dniach zima chyba skapitulowała. Powiewy cieplejszego powietrza spowodowały, że gdzieś się rozpłynęła, a prognozy na nadchodzące dni nijak przystają do obecnej pory roku.

Szczyrk przywitał nas deszczem. Zachmurzenie nad Szczyrkiem wisiało jakby chciało pokrzyżować nasze plany, albo jakby chciało powiedzieć: "Ale dam wam dzisiaj po kościach". Jednak nie z nami takie numery. Godzina 9.40 - cały autokar, bez żadnego narzekania, bez jakiegokolwiek, nawet najmniejszego grymasu niechęci, wysiadł by iść na Skrzyczne. To już charakterystyczny obrazek dla naszej grupy turystycznej, która zawsze z niejakim zamiłowaniem rusza na każdą wędrówkę górską, bez względu na występujące warunki pogodowe (no chyba, że stwarzają one oczywiste zagrożenie dla zdrowia lub życia).

Skrzyczne to cel niemal każdego turysty przyjeżdżającego do Szczyrku. Piesza wędrówka na Skrzyczne podobno zapewnia niezapomniane, piękne widoki - ale niestety zdaje się, że nie dziś. Ze Szczyrku na Skrzyczne prowadzą dwa szlaki: niebieski i zielony. Wybieramy zielony, dzięki któremu niemal od razu opuszczamy szosę, przekraczając most nad Żylicą i wznosząc się w kierunku Skrzycznego dolinką potoku Zapalenica. Choć początek szlaku prowadzi ulicą o nazwie Leśna, to raczej nie przypomina ona typowej ulicy, a co najwyżej drogę gruntową.

Dolinka potoku Zapalenica. Dolinka potoku Zapalenica.

Po około 20 minutach marszu, odbijamy w lewo wspinając się na skarpę. Tak wchodzimy do lasu, w którym szlak biegnie już wąską ścieżką, zataczającą szeroki łuk w prawo po stromym grzbiecie, usłanym kamiennymi głazami. Potem ścieżka skręca w lewo i pnie się nieco ostro w górę, doprowadzając nas do połączenia ze szlakiem czerwonym. O godzinie 10.40 jesteśmy na Przełęczy Becyrek, na wysokości 862 m n.p.m. (przełęcz ta oddziela Lanckoronę i Skrzyczne). Tu zaczyna się dawać we znaki coraz silniejszy wiatr, dlatego tylko na chwilkę tutaj przystajemy. Na łyk ciepłej herbaty pozwalamy sobie nieco dalej pod osłoną gęstszych drzew.

Podejście na Przełęcz Becyrek. Podejście na Przełęcz Becyrek.

Teraz połączonymi szlakami (zielonym i czerwonym) wznosimy się przez las, stromym ramieniem Skrzycznego - chwilami mokrą ścieżką, chwilami po płatach zapadającego się śniegu, gdzieniegdzie pokonując bardzo śliskie, lodowe przeszkody na szlaku. Zamglenie, czy też może gęste zachmurzenie skutecznie zasłania nam wszelkie widoki. Właściwie widać tylko najbliższe partie drzew. Stopniowo wiatr się wzmaga, a krople deszczu coraz ostrzej uderzają w twarz. O godz. 11.10 dochodzimy do narciarskiej trasy zjazdowej FIS. Idziemy jej brzegiem z nisko pochyloną głową, napierając na wiatr, który jakby broni Skrzyczne przed jego zdobywcami. Grupa nieco rozciąga się. Nie zauważamy miejsca, w którym znaki naszego zielonego szlaku łączą się z niebieskim. Nartostrada, którą podążamy jest bardzo śliska i bardzo stroma. Im wyżej, tym trudniej. Nasza ubrania i buty nie wytrzymują już naporu wody i zaczynają robić się coraz cięższe. Na bardzo stromych odcinkach robimy krótkie przystanki dla złapania oddechu. Przed nami w dalszym ciągu niewiele widać, tylko kontury drzew ginących we mgle i gęstych kroplach deszczu. Jednak czujemy, że szczyt jest gdzieś przed nami.

Na trasie zjazdowej FIS.
Na trasie zjazdowej FIS.

Kilka minut przed południem podchodzimy pod liny kolejki krzesełkowej, a w oddali dostrzegamy jakieś zabudowania. To górna stacja kolejki krzesełkowej. Stąd już tylko kilka minut do schroniska i naszego celu. Docieramy na najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego - Skrzyczne (1257 m n.p.m.), a odczuwaną satysfakcję potęguje fakt, iż udało się to zrobić w stosunkowo trudnych warunkach, ale też w całkiem przyzwoitym czasie podejścia.

Zwykle z tego miejsca panorama na Beskid Żywiecki i Jeziora Żywieckiego stanowi nagrodę dla wytrwałych wędrowców, dziś niestety nie mamy co liczyć na takie przyjemności. Spod drzwi schroniska dostrzegamy za zasłoną mgły tabliczkę wierzchołkową Skrzycznego, ale nie kwapimy się by do niej podejść... przynajmniej jeszcze nie teraz. Trzeba najpierw coś przekąsić i trochę osuszyć się.

O godz. 1210 Schronisko PTTK na Skrzycznym przygarnia wędrowców. Pojawia się ogień w kominku, ciepła herbata, kawa, gorąca czekolada, działająca rozkurczowo mineralna z magnezem, tudzież inne napoje energetyzujące, w zależności od indywidualnych upodobań każdego z wędrowców. Do tego szeroka gama wszelakiego jadła, własnego, jak i tutejszego. Tutaj też następują pewne uroczystości. Część wędrowców otrzymuje pamiątkowe dyplomy, z kolei najmłodsze uczestniczki wyprawy, Elżbieta i Alicja otrzymują z rąk szefa naszego klubu turystycznego okolicznościowe odznaki 60-lecia PTTK, będące uhonorowaniem przebytych w roku 2010 tras turystycznych. Składamy wszystkim serdeczne gratulacje, ale składamy też specjalne życzenia naszemu jubilatowi - Prezesowi Gieniowi, który w tym roku obchodzi całkiem okrągłą rocznicę. Zauważyły to wkrótce Elżbieta i Alicja, które zasugerowane napisem na otrzymanych odznakach okolicznościowych PTTK oznajmiły, że: Pan Gieniu ma tyle lat co PTTK!, a jakiś głos w oddali bez zawahania dodał: ...a biega po górach jak nastolatek, że trudno mu kroku dotrzymać!. Trudno się z tymi stwierdzeniami nie zgodzić, choć tak naprawdę nasz Gienio jest kilkanaście dni młodszy od PTTK. I tak wesoło mijał czas, a przecież trzeba było wracać.

Młode turystki

Na drogę powrotną wybrany został szlak niebieski, który po części był nam już znany, gdyż w partii wierzchołkowej Skrzycznego wytyczony jest wspólnie z zielonym. Wychodzimy ze schroniska. Pogoda właściwie nie uległa zmianie. Zejście rozpoczynamy o godz. 13.35. Schodzimy dość szybkim krokiem, gdzieniegdzie ślizgając się na oblodzonych fragmentach trasy. Mijamy stację górną kolejki krzesełkowej, po chwili przekraczamy stok narciarski i wchodzimy na zbocze leśne. Tutaj robi się przyjemniej - rozmów już nie zagłusza wiatr, a atrakcją staje się grząski śniegi - oj, przydały by się rakiety śnieżne. Mimo, iż szlak jest tu wydeptany, co chwila ktoś wpada w śnieg po same kolana, a nawet głębiej. Niekiedy trudno się z niego wygramolić. Gdy ponownie wchodzimy na skrzyżowanie z trasą narciarską FIS, okazuje się, że z wiatrem musimy jeszcze powalczyć. W miejscach przejść wzdłuż lub wszerz stoku narciarskiego otwarty teren daje mu dużo swobody. Na nasze szczęście nie ma tu dziś narciarzy, w przeciwieństwie do pogodniejszych zimowych dni, kiedy pieszy ruch turystyczny krzyżujący się ze zjeżdżającymi narciarzami wzbudza poczucie zagrożenia.

Dziś jednak spokojnie przeprawiamy się przez zmrożony stok narciarski. Niespodziewanie spokój ten zostaje zakłócony - Alicja nagle zaczyna ześlizgiwać się w dół. Upada na cztery litery i nijak nie może się zatrzymać. Współwędrowcy błyskawicznie podążają z pomocą. Najbliżej są Dorota i Agata, jednak obydwie pochylając się dokładnie w tym samym czasie nad ratowaną osobą zdarzają się głowami... przeżyły. Działają dalej jak w transie, a dzięki ogromnej determinacji chwytają z dwóch stron zsuwającą się po stoku Alicję. Cała trójka zatrzymuje się na stoku, ale utkwiła w bezruchu, nie mogąc podnieść się z obawy przed dalszym uślizgiem. Z boku widać dobiegającą kolejną osobę, to chyba Jan... wszystko rozgrywa się tak szybko - tak to jest na pewno Jan. Podnosi Alicję, ale niespodziewanie tym razem Agata upada na bok, a co gorsza to teraz ona zaczyna ześlizgiwać się w dół na swojej pelerynce. Jan trzymając Alicję zapiera się jeszcze mocniej nogami na stoku, by powstrzymać obsuwanie się dwóch osób jednocześnie. Jakakolwiek próba ruchu w górę, czy w bok stoku może skończyć się fiaskiem. Na szczęście akcja trwa! Tym razem do grupy zbliża się Artur, ubezpieczony rakami na butach, dzięki którym skutecznie wspomaga Jana. Dopiero teraz udaje się pomalutku wyprowadzić kolejne osoby z opresji i przeprawić na brzeg stoku. W tym miejscu należy jednak uspokoić czytelnika, gdyż nutka dramatyzmu w tym opisie była celowym zamysłem. Tak naprawdę cała prowadzona akcja ratunkowa wynikała z zabawnego zrządzenia losu i prowadzona była w ogólnej wesołości, aczkolwiek pozwalała sprawdzić czujność uczestników wycieczki. Wykazane poświęcenie i determinacja nie znały w tym przypadku żadnych granic. Tylko z takim turystami można iść wszędzie.

Na trasie zjazdowej FIS.
Na trasie zjazdowej FIS.

W radosnym nastroju żegnamy się ze stokiem FIS i wchodzimy na kamienistą ścieżkę prowadzącą przez las, by po kilku minutach ponownie przejść kolejną nartostradę. Przecinając jeszcze kilka takich nartostrad docieramy do stacji pośredniej wyciągu krzesełkowego na Hali Jaworzyna. Jest godzina 1430. Zeszliśmy już na wysokość 948 m n.p.m. Przed nami ukazała się panorama na dolinę Żylicy i znajdujący się w niej Szczyrk. Deszcz i wiatr przycichł, a chmury zostały ponad naszymi głowami przysłaniając wierzchołki okolicznych gór. Dalsza droga powrotna była już jakby z innej bajki.

Na stokach Skrzycznego
Na stokach Skrzycznego

Gdyby ktoś tu i teraz obudził się po długim śnie, nie byłby pewien, czy to zima, czy też jesień, czy wiosna. Na szlaku prowadzącym częściowo przez las i łąki mijamy tylko nieliczne małe placki śniegu, natomiast do otaczającej nas natury chyba najlepiej pasuje określenie: barwy późnej jesieni, a może wczesnej wiosny... W miarę obniżania się pojawiają się wokół coraz liczniejsze zabudowania, a kamienisty szlak z wystającymi korzeniami drzew przechodzi w szerszą drogę. Wchodzimy do dzielnicy Szczyrku - Dunacie, gdzie zaczyna towarzyszyć nam potok Donacie. O godzinie 1530 wchodzimy na ulicę Uzdrowiskową. Pięć minut później opuszczamy nasz szlak, skręcając w lewo w ulicę Myśliwską (szlak niebieski odbija tu w prawo i prowadzi do węzła szlaków turystycznych w centrum Szczyrku). My idziemy ulicą Myśliwską w głąb doliny Żylicy do parkingu przy ul. Dębowej, gdzie czeka na nas autokar. Przed wyjazdem gościmy jeszcze w Karczmie Pod Wodospadem, który oprócz typowego dla tego regionu jadła, oferuje również pokoje gościnne. Niektórzy ciekawscy wędrowcy odszukują za budynkiem karczmy wodospad na Żylicy, przy którym oddają się chwili kontemplacji przed podróżą do domu.

Nadszedł czas na puentę do dzisiejszej wycieczki. Wycieczki, która w niewielkim stopniu wyeksponowała walory estetyczne w postaci pięknych panoram, tak charakterystycznych dla Skrzycznego. No cóż, tak to już jest z pogodą, która jak wiemy nie jest na zamówienie, a tym bardziej na terenach górskich, gdzie potrafi bardzo zaskoczyć nawet najbardziej przewidującego turystę-wędrowca. Siedząc teraz w domowym zaciszu, zakłóconym tylko delikatnym szumem komputera na którym powstaje ten tekst, odczuwamy mimowolnie jakąś tęsknotę i żal, że wycieczka już się zakończyła. Ale jednocześnie napawa nas też jakaś ogromna satysfakcja z przebycia wytyczonych tras. Nic dziwnego, przecież wyprawa ta była też dla nas pewnym sprawdzianem w trudnych warunkach terenowych i niesprzyjających warunkach pogodowych. Dało to niesamowitą frajdę, nie tylko z pokonania góry, lecz również samego siebie. Dla człowieka, który z górami w ogóle nie obcował, takie stwierdzenia bez wątpienia będą wielkim zaskoczeniem, ale tylko dopóty, dopóki sam z górami nie zacznie się bratać tak jak my.

Nasza grupa

Oczywiście nie można zapomnieć o uczestnikach naszej wycieczki, bez których wspomnienie ze Skrzycznego z dnia 15.01.2011 roku mogłoby nie mieć tak ciepłej aury, jaką wyczuwamy. Dzięki nim zawsze jest chęć do wędrowania, zawsze świeci słońce. Teraz niestety pozostaje utęsknione czekanie na następną wycieczkę górską.

Dorota i Marek Szala

Linia

Wrażenia spod przemokniętego kaptura i (nie tylko)! z wycieczki na Skrzyczne w Beskidzie Śląskim.

Skrzyczne 1257 m npm - szczyt zdobyty w ciekawej niekoniecznie zimowej aurze, choć w porze zimowej. Jeszcze odczuwam chłód w kościach, po dzisiejszej wycieczce, jeszcze mokre buty, kurtka i inna garderoba suszą się, ale chciałam na gorąco opisać dzisiejszą niesamowitą wyprawę. Na jej niesamowitość miały wpływ: pogoda oraz jej uczestnicy.

Ale po kolei. Trasa szlakiem zielonym na Skrzyczne w letniej porze może spowodować lekkie spocenie organizmu, ale to co przeżyliśmy dzisiaj było połączeniem spocenia pod peleryną (nie oddychającą) i przemoczeniem przez stale padający deszcz. Ponieważ wiał silny wiatr, ta właśnie peleryna fruwała dookoła i bardziej przeszkadzała niż ochraniała. Jednym słowem mokre wszystko w co byliśmy ubrani. Ze wszystkich możliwych stron, i resztkami suchych ubrań wsysaliśmy wodę na siebie. W schronisku na Skrzycznem wyglądaliśmy jak topielcy wyciągnięci z wody. Ale nic to!

Tam każdy posilił się ciepłym posiłkiem, ogrzał przy kominku, humory wszystkim dopisywały. Trudne było pierwsze 10 min po wyjściu ze schroniska, gdzie wiatr zacinał igiełkami lodu, zimne i mokre ubranie przyklejało się do ciała. Schodząc do Szczyrku szlakiem niebieskim wszyscy odczuwaliśmy to samo, wówczas dobre i na miejscu było stwierdzenie "nie zatrzymujmy się, bo woda w rękawicach i butach stygnie". Kto przeżył taką sytuację to wie co to znaczy. Jeżeli przeczyta to osoba, która zimą nie wędruje po górach pomyśli - wariaci, nieodpowiedzialni ludzie, pewnie na dole zrobili awanturę za taką trasę?

Nic takiego.

Mam to szczęście że wędruję z wytrawną grupą turystów z klubu Turystyki Górskiej "WIERCH", gdzie wszyscy dobrze wiedzą po co idą w góry i są przygotowani na takie przygody też! Jest to pewne utrudnienie ale do pokonania. Mimo zmęczenia wszyscy wracaliśmy w dobrych nastrojach i humorach, w myślach szykując się na następne wycieczki. Co jakiś czas warto przeżyć takie warunki, po to żeby na innych wyprawach, docenić choćby jeden promyk słońca na trasie.

Tym opisem chciałam wyrazić swoje zadowolenie i podziękowanie, że mogłam przeżyć takie chwile, w tak doborowym, turystycznym, sympatycznym towarzystwie.

Serdecznie pozdrawiam.
Turystka.

Linia
Relacja fotograficzna - Eugeniusz Halo
Relacja fotograficzna - Andrzej Sieja
Relacja fotograficzna - Marek i Dorota Szala
Linia
Powrót
copyright